Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Parskn¹³ niedowierzaj¹co. - Jak niedŸwiedŸ. - Jeœli rzucanie obelg jest jedynym sposobem, w jaki potrafisz broniæ swojego stanowiska, niech Bóg ma w opiece twoich klientów. Travis zeskoczy³ z konia, pomóg³ zsi¹œæ Emily i znacznie d³u¿ej ni¿ trzeba trzyma³ d³onie na jej biodrach. - Udane ma³¿eñstwo to trudna rzecz, uczciwoœæ jest w nim niezbêdna. - A ty sk¹d wiesz? Nie by³eœ nigdy ¿onaty, prawda? - To nie ma znaczenia. 47 JULIE GARWOOD CZAS RÓ¯ -RÓ¯OWA - A flirtowaæ to uczciwe? Zbi³a go z tropu tym pytaniem. Musia³ chwilê pomyœleæ, zanim odpowiedzia³. - Czasami uczciwe. Flirt nale¿y do zalotów, ale ja osobiœcie uwa¿am, ¿e wtedy jest uczciwy, gdy kobieta flirtuje z mê¿czyzn¹, którego upatrzy³a sobie na mê¿a. - Upatrzy³a na mê¿a? Chcesz mi powiedzieæ, ¿e kobieta mo¿e flirtowaæ tylko z tym, za którego ma wyjœæ? - Tak w³aœnie myœlê. - To œmieszne. Flirt to pierwszy krok na d³ugiej drodze poszukiwania w³aœciwej osoby. Mê¿czyŸni te¿ flirtuj¹, masz pojêcie? Tylko inaczej ni¿ kobiety. - My nie flirtujemy. Darmo by³o siê z nim sprzeczaæ. - To przecie¿ tylko niewinna gra miêdzy kobiet¹ i mê¿czyzn¹. Poza tym, mê¿czyŸni lubi¹, kiedy kobiety z nimi flirtuj¹. Barbara potrafi³a owin¹æ sobie wokó³ palca ka¿dego mê¿czyznê. Krêcili siê ko³o niej niczym trutnie wokó³ królowej. - Wcale nie lubimy, kiedy kobiety z nami flirtuj¹ - upiera³ siê. - Jesteœmy m¹drzejsi ni¿ wam siê zdaje i nie lubimy byæ wodzeni za nos. - Nie musisz przemawiaæ do mnie tym wynios³ym tonem. Przez ostatni¹ godzinê cierpliwie s³ucha³am twoich argumentów. Nie kpi³am z ciebie. Prawda, mia³am chêæ, ale wytrzyma³am. Teraz moja kolej. Dowiodê ci swoich racji. - Jakich racji? Wiedzia³a, ¿e siê z ni¹ droczy. Zapatrzy³a siê w guziki jego koszuli, by nie widzieæ uœmiechu na twarzy. - W sprzyjaj¹cych okolicznoœciach dowiod³abym ci, ¿e w¹t³y kwiatek wiêksz¹ wzbudza atencjê ni¿ ten wybuja³y. - Naprawdê wierzysz, ¿e bezradna kobietka, która trzepocze rzêsami i spija z ust mê¿czyzny ka¿de s³owo, wzbudza jego atencjê? - Owszem. - Jesteœ zupe³nie postrzelona. Zignorowa³a przyganê. - Przestudiowa³am ten problem dog³êbnie, Travisie. - Co to mia³yby byæ za sprzyjaj¹ce okolicznoœci - zapyta³, wracaj¹c do jej wczeœniejszych s³ów. - Boston - odpar³a. Wskaza³a w stronê domu Perkinsów i ci¹gnê³a dalej: - Nie mam zamiaru dowodziæ ci swojej racji w obecnoœci obcych. To by³oby nieroztropne, a nawet niebezpieczne. Mê¿czyŸni w Bostonie s¹ bardziej cywilizowani i wiedz¹, jak nale¿y postêpowaæ z damami. Przestrzegaj¹ pewnych zasad. Nie mogê powiedzieæ tego samego o mieszkañcach Montany, bo ich nie znam. - Wiêkszoœæ tutejszych mê¿czyzn to d¿entelmeni, ale s¹ i tacy, którzy nie pytaj¹c o zdanie uwieŸliby ciê ze sob¹. Mam pilnowaæ twojego bezpieczeñstwa i wola³bym nie wdawaæ siê w burdy, dlatego ¿e niem¹drze siê zachowa³aœ. Poza tym zaraz coœ zjemy, i nie chcia³bym poczêstowaæ kogoœ kulk¹. Zaraz po posi³ku to Ÿle wp³ywa na trawienie. Z trudem siê powstrzyma³a, by nie parskn¹æ œmiechem na tak¹ okropnoœæ. - Jedynie niestrawnoœæ powstrzymuje ciê przed zabijaniem ludzi? - Tak jest. - Nie wierzê ci. Kpisz sobie ze mnie, d¿entelmenowi to nie przystoi. - Mówiliœmy ju¿ o tym, Emily. Chyba wspomina³em ci, 48 49 JULIE GARWOOD ¿e nie jestem d¿entelmenem. Prawdê powiedziawszy, powinnaœ siê cieszyæ, ¿e ciê eskortujê. Tak by³a zaskoczona t¹ rzeczow¹ uwag¹, ¿e nie przysz³o jej do g³owy odepchn¹æ jego d³oñ. - Doprawdy? Dlaczego powinnam siê cieszyæ? - Bo gdybym ciê nie eskortowa³, by³bym jednym z tych, którzy chêtnie uwieŸliby ciê ze sob¹. Uzna³a, ¿e to bardzo mi³e s³owa. Nie mówi³ przecie¿ powa¿nie. Pokrêci³a g³ow¹ na znak, ¿e nie jest a¿ tak naiwna, by daæ im wiarê, po czym wybuchnê³a œmiechem. Przesta³a, widz¹c jego powa¿n¹ minê. - Obydwoje wiemy, ¿e nie mówisz powa¿nie. Przestañ siê nade mn¹ znêcaæ. Przecie¿ tak naprawdê... - Nie musisz ze mn¹ flirtowaæ. - Wcale z tob¹ nie flirtujê - zapewni³a. - Dlaczego mnie trzymasz? - Tak bêdzie ³atwiej. - Co bêdzie ³atwiej? - Poca³owaæ ciê. Kiedy poczu³a jego usta na swoich, zarzuci³a mu rêce na szyjê i przylgnê³a do niego. Zaœwita³o jej jeszcze w g³owie, ¿e gdy tylko przestanie go ca³owaæ, powie mu, by zostawi³ j¹ w spokoju. W tej chwili liczy³ siê tylko Travis. Pod opuszkami palców czu³a jego silne musku³y i jednoczeœnie nie mog³a siê nadziwiæ jak bardzo jest delikatny. Wielkie nieba, naprawdê potrafi³ ca³owaæ. Nie pojmowa³, sk¹d nag³a potrzeba, by j¹ poca³owaæ, ale ledwie ta myœl powsta³a mu w g³owie, nie móg³ siê jej pozbyæ. Nie mia³ zamiaru daæ siê ponieœæ namiêtnoœci. Odsun¹³ siê od Emily, kiedy poczu³, ¿e gotów posun¹æ siê za daleko. CZAS RÓ¯ -RÓ¯OWA Do diaska, jaka ona uwodzicielska. Emily mia³a rozbawion¹ minê, ale szybko spowa¿nia³a. - Nie mo¿esz mnie ca³owaæ, kiedy ci przyjdzie ochota. By dowieœæ jej, ¿e siê myli, poca³owa³ j¹ jeszcze raz. Gdy podniós³ g³owê, westchnê³a cicho, wyraŸnie zadowolona. - To ostatni poca³unek, jaki ode mnie dosta³eœ - oznajmi³a i jêknê³a w duchu, s³ysz¹c swój dr¿¹cy g³os. - Mówiê powa¿nie. Nie mo¿esz mnie ca³owaæ