Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Rozzłościło go to. – Zeszłaś na dół, chociaż ci zakazałem? Zmieszała się. – Zeszłam tylko kawałek. – Do jasnej cholery, szoruj do swojego pokoju i siedź tam! Ledwie to powiedział, zrobiło mu się przykro. Zmieniła się na twarzy i wyglądało na to, że się za chwilę rozpłacze. Chciał ją przeprosić. Ale musiał przekonać ją, że to nie żarty. Musiał wyegzekwować posłuszeństwo na teraz i na przyszłość. Więc nie spuszczając z niej wzroku, dodał: – Powiedziałem. Marsz do swojego pokoju. Odwróciła się, posłała mu smutne spojrzenie i odeszła niechętnie. W sypialni zapadał mrok. Bourne siedział w ciemności. Słuchał, jak Claire obraca się niespokojnie, mruczy i oddycha ciężko. Wreszcie nie mógł już tego znieść. Musiał coś zrobić. Podszedł do okna, rozsunął zasłony i spojrzał w ciemność na dworze. Latarnie się nie paliły. Zaniepokoił się. Nie mógł sobie przypomnieć, żeby ostatnio była tu jakaś awaria. W zaparkowanym na ulicy samochodzie rozbłysła zapałka. Żółtawy płomyk. Czuł, że ogarnia go zdenerwowanie, więc instynktownie stanął z boku okna. Płomień zgasł, a Bourne w bladym świetle wieczoru dostrzegł stożkowaty kształt policyjnej lampy na dachu wozu. Ale i tak zaciągnął zasłony. Dusiła go ciemność sypialni. Włączył mdłą lampkę w rogu, w blasku której nikt nie mógł zobaczyć jego sylwetki na tle zasłon. Spojrzał na łóżko. Claire miała otwarte oczy. Puste. Niewidzące. Ale nareszcie otwarte. Z wolna koncentrowała wzrok. – Reuben? – wychrypiała. Zamknęła oczy i znowu otworzyła. Wargi jej spuchły i spierzchły, wysuszone. Przesunęła po nich czubkiem języka. – Reuben? – Ciii... Poczekaj chwilę, zanim obudzisz się na dobre. Lekarz dał ci środek na uspokojenie. Spałaś cały dzień. – Lekarz? – wymruczała głupkowato. Mówiła, prawie nie otwierając ust. Uniosła ręce do twarzy i przeciągnęła je po policzkach i w dół, aż znieruchomiały na piersiach. – Jaki lekarz? – wypytywała niemrawo. – Gdzie Ethan? Wystarczyło czystych pieluszek? Ominął ją wzrokiem i wbił oczy w mroczną ścianę. – O mój Boże... – szepnęła. – Ethan nie żyje. Znów go chwyciło. Ten sam paraliż, jaki ogarnął go na widok Ethana, który zachłysnął się, zesztywniał i umarł. – Jak się czujesz? – A jak myślisz? – Lekarz powiedział, żeby ci dać trochę zupy. – Nie chcę. – O tym też mówił, ale i tak kazał mi coś w ciebie wmusić. Nie odpowiedziała. Patrzyła w sufit i mrugała szybko. Poza tym z rękami skrzyżowanymi na piersi wyglądała, jakby już sama nie żyła. Siedział obok i spoglądał na nią z niewyraźną miną. Po chwili podniósł się, żeby zejść na dół i zrobić zupę. Nie chciał od niej odchodzić. A jednak poczuł ulgę. Jej głos osadził go w drzwiach. – Nie przynoś mi mleka. – Siła, z jaką to powiedziała, zaskoczyła go. Odwrócony do niej plecami stał, jakby kij połknął. W ciemnym korytarzu ujrzał szarą, niedużą postać Sary. – Co w nim było? – usłyszał. Odczekał moment i odwrócił się. – Trucizna. Wciąż nie odrywała wzroku od sufitu. Bourne ani drgnął. – Naturalna czy jaka? – Pytasz, czy ktoś ją tam włożył? – Właśnie. Nie mógł tego zrozumieć. Przecież wciąż powinna być półprzytomna. – Kess – odparł. – Albo jego ludzie. – Przez ten twój artykuł? – Na to wygląda. Wolno obróciła głowę w jego stronę. Zdawało się, że jej oczy są pozbawione białkówki. – Zabiłeś Ethana. Słyszał, jak stojąca w korytarzu Sara wstrzymuje oddech. – Nie – odpowiedział spokojnie. – Zabił go Kess albo któryś z jego ludzi. – Nie, to ty go zabiłeś. Proszki, pomyślał. Nic nie pomogły. Może nawet pogorszyły jej stan. – Proszę cię, Claire. Sara słucha w korytarzu. Nie wiesz, co mówisz. Jej głos przybrał na sile: – Wiem, że nie musiałeś tego wszystkiego pisać. Wiedziałeś, czym to grozi. – Miałem zgodę Kessa na wszystko, co napisałem. – Chciał, żebyś przedstawił ich w innym świetle. Zawarliście umowę. Pamiętasz? Musiał odwrócić wzrok. – Przecież ostrzegał cię, prawda? Przecież ci mówił, że jeśli potraktujesz go tak jak inni... – odetchnęła głęboko – i zrobisz z niego wariata, to cię kiedyś dopadnie. Mówił, prawda? Nie potrafił wydusić z siebie słowa. – Odpowiedz! – Ale zaczął się wtedy ukrywać. Był w tarapatach. Kto mógł przypuszczać, że serio potraktuje te groźby? – To ty zabiłeś moje dziecko! Teraz ja ciebie ostrzegam. Nie kładź się spać. Klnę się na Boga, że jak tylko zaśniesz, zabiję cię! 14 Noc spędził na dole, w salonie. Usiłował czytać, ale nie mógł. Z pisania też nic nie wyszło