Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Był to bogobojny biskup Hidolf, który, niedawno, dawszy ślub młodej parze, przybył dać pasterskie błogosławieństwo. - Ten święty starzec, zwróciwszy się do Genowefy, wyrzekł: »Nie płacz, ukochana córko! Bóg przeznaczył dla ciebie wielkie szczęście, choć nie wszyscy ludzie pojmują takie szczęście. Przyjdzie jednak czas, że wszyscy, którzy tu jesteśmy, wśród łez radości dziękować będziemy Bogu. Wspomnij, o córko, moje słowa, gdy cię co w życiu spotka, a Pan niech zawsze będzie z tobą". Te wieszcze słowa czcigodnego i świętego pasterza przejęły wszystkich obecnych smutnym przeczuciem jakiegoś zagrażającego nieszczęścia, ale także pełnym ufności uszanowaniem niezmiennych wyroków Boskich. Wreszcie hrabia, podniósłszy pobladłą i prawie bezsilną małżonkę, zaprowadził ją do okazałego powozu, sam zaś dosiadłszy dzielnego rumaka, ruszył w podróż w towarzystwie licznych rycerzy. Hrabia Zygfryd idzie na wojnę Zamek Zygfryda stał na wysokiej skale między rzekami Renem i Mozelą, w przepięknej okolicy. Gdy hrabia się zbliżał do bramy zamkowej, wszyscy poddani, starzy i, młodzi, kobiety i mężczyźni, przystrojeni w świąteczne szaty, wyszli na przywitanie młodych państwa. Brama zamkowa przyozdobiona była w zielone wieńce i kwiaty, a nawet drogę usłano świeżymi liśćmi i kwiatami. Wszyscy mieli oczy zwrócone na Genowefę, a gdy ją ujrzeli, ogarnął ich powszechny zachwyt, albowiem oblicze Genowefy obok cudnej urody, jaśniało anielskim wyrazem. Wysiadłszy z powozu, Genowefa przywitała swych nowych poddanych słowami pełnymi słodyczy, po czym, zbliżywszy się do nich, rozmawiała osobliwie z matkami, trzymającymi dzieci na ręku, z tą ujmującą uprzejmością, że uradowane niewiasty myślały, że im Bóg zesłał anioła-pocieszyciela. A gdy jeszcze ogłoszono, co ich nowa pani uprosiła w drodze u męża, że wojskowi i pozostający w obowiązku służby dostaną podwójną całoroczną płacę, że wszystkim poddanym zostaną darowane całoroczne podatki, że ubodzy dostaną hojne wsparcie w żywności i drewnie - wtedy cały lud, ku tak dobrej pani, przejęty uczuciem wdzięczności, wśród radosnych okrzyków i błogosławieństw, życzył jej jak największego szczęścia i wracał uszczęśliwiony do domu. Hrabia Zygfryd i Genowefa byli bardzo szczęśliwi, lecz ich szczęście, po kilku błogo spędzonych tygodniach, zostało przerwane, jakby dla okazania, że na tej ziemi nie ma trwałego i zupełnego szczęścia. Jednego dnia już późno w nocy siedzieli małżonkowie w komnacie; Genowefa przy kądzieli, nucąc ulubioną piosenkę, podczas gdy jej małżonek wtórował na lutni. Wtem nagle odgłos wojennej trąby zagrzmiał chrapliwie, »Co to jest?« zawołał hrabia do koniuszego, który właśnie z pośpiechem wchodził do pokoju. »Wojna - odpowie tenże; - Maurowie z Hiszpanii wkroczyli do Francji, pustosząc wszystko ogniem i mieczem. Dwaj przybyli rycerze z rozkazami od króla, tej nocy powołują nas do królewskiego obozu«. Hrabia wyszedł z pośpiechem powitać rycerzy i wprowadził ich do wielkiej sali, którą zwano rycerską; strwożona zaś hrabina wydawała szafarzowi rozkazy do przyjęcia i posilenia gości. Hrabia Zygfryd całą noc spędził na przygotowaniach i uzbrojeniach wojennych, rozsyłaniu posłańców do okolicznych rycerzy, na wydawaniu rozporządzeń na czas jego nieobecności w zamku. Tej jeszcze nocy cały zamek napełnił się rycerstwem, brzękiem i szczękiem wojennym. Hrabina całą noc także była zajęta, to przyjmowaniem rycerskich gości, to przygotowywaniem bielizny i innych potrzebnych rzeczy dla swego kochanego małżonka. Skoro świt, już wszyscy rycerze, uzbrojeni od stóp do głowy w żelazo, stali w gotowości w rycerskiej sali, a w środku nich powiewała u hełmu biała kita Zygfryda, jako ich wodza; przed bramą zaś czekała piechota w sprawnym szyku na hasło, a pachołcy dosiedli koni. Wtem weszła na salę Genowefa i rycerskim obyczajem owych wojennych czasów podała małżonkowi miecz i kopię z tymi słowy: »Noś tę broń za wiarę, kraj i na obronę bezsilnej niewinności, na postrach nieprzyjaciół^ To rzekłszy, padła omdlała na jego szyję i blada jak chusta. Nagły odjazd ukochanego małżonka i smutne przeczucia, które ściskały jej serce, złamały jej wrodzoną stałość duszy, rzekła więc płaczącym głosem: »Ach, drogi Zygfrydzie! już cię pewnie nie zobaczę« - i zakryła twarz chustką. - »Miej nadzieję w Bogu - odrzekł poważnie hrabia; - wbrew woli Jego nic mi się złego stać nie może; wszakże życie każdego człowieka jest w ręku Boga; On jeden jest w mocy zachować mnie od złego. A kto się Jego boi, nie potrzebuje się obawiać niczego, gdyż, osłoniony puklerzem Jego wszechmocnej prawicy, bezpieczniejszy jest na polu bitwy, niż my dotąd byliśmy w naszym zaciszu. Uspokój się przeto, kochana żono, i nie troszcz się zbytnio o moje życie. Pieczę nad tobą, zamkiem i wszystkimi włościami powierzam najpierw Bogu, a potem wiernemu mojemu słudze, który od tej chwili jest zarządcą zamku i wszystkich moich włości. Teraz polecam cię opiece Boskiej! Bądź zdrowa, pamiętaj o mnie i módl się za nasze powodzeniem Genowefa wyprowadziła męża aż na dziedziniec zamkowy, gdzie natychmiast zabrzmiało chrapliwe wojenne hasło, a blask hełmów uzbrojonych rycerzy, odbijających się w płomieniach wschodzącego słońca, zdawał się witać i żegnać hrabiego Zygfryda, który, tłumiąc mimowolnie wydzierające się z jego piersi bolesne uczucie rozstania, dosiadłszy czym prędzej rumaka, ruszył, a za nim całe rycerstwo wśród brzęku, szczęku, tententu koni, cwałowało przez spuszczony most zamkowy w pole. Genowefa ścigała wzrokiem ten zbrojny hufiec, póki jej nie znikł z oczu, po czym zamknęła się ze ściśniętym sercem w swej komnacie, aby płaczem ulżyć ciążącemu jej smutkowi, i przez cały dzień nic w usta nie wzięła. Genowefa niewinnie oskarżona Po odjeździe Zygfryda, Genowefa żyła na zamku w największej samotności. Promienie rannego słońca wpadające przez gałęzie ponurych jodeł i świerków, otaczających zamek, zastawały ją siedzącą już przy krosienkach i haftującą ornat do zamkowej kaplicy, na którego kwiateczki nie jedna łza tęsknoty spadła, a skoro tylko usłyszała dzwonek kaplicy, śpieszyła co prędzej na Mszę św., gdzie, zatopiona w modlitwie, słała najgorętsze modły za ocalenie drogiego małżonka. Przychodziła najpierwsza, wychodziła ostatnia; nawet po obiedzie najchętniej spędzała długie samotne godziny w kaplicy na rozmowach z Bogiem i ze swym stęsknionym sercem