Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nie ma nawet barmana, który pewnie polewa w toalecie włosy zimną wodą. Jest kobieta – ani piękna, ani brzydka, ani dobra, ani zła. Kobieta. Ona też zrywa się od baru, staje i krzyczy do odchodzącego mężczyzny: – Mimo wszystko będę cię kochała. A mężczyzna nawet się nie odwraca, dochodzi do drzwi zatrzymuje się. – Jan! – krzyczy ona. – Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? – mruczy on, niby do niej, ale zbyt cicho by go usłyszała. – Jan, przecież nie możesz tak odejść, zbyt wiele nas łączyło. – Niby co? Tych parę pocałunków, uścisków, westchnień? – To też się liczy, a poza tym było coś znacznie więcej. – Ale nie umiesz tego czegoś określić, nazwać? Myślisz, że byliśmy razem, ale w gruncie rzeczy jak zdefiniować bycie razem? To, że często się spotykamy, częściej niż z innymi? Z każdym możesz często się spotkać – nawet z jakimś interesującym, choć obcym ci facetem. Przegadacie całą noc, może nawet popadniecie we wzajemna fascynację, co wcale nie oznacza, że będziecie razem. No, może ten jeden raz, przy świetle księżyca. – O czym ty mówisz? Recytujesz, jak z jakiejś durnej książki. – Właśnie czytasz tę książkę, i mam wrażenie, że cię wciąga. – Głupie książki nie robią na mnie wrażenie, tym bardziej mnie nie wciągają. Przestań błaznować, powiedz dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać poważnie, dlaczego udajesz patetycznego głupca? Nie zasłużyłam na to. Być może nie byłam idealną dziewczyną, ale nie byłam też taka zła. – Dobrze, że uczyłaś się w szkole o czasie przeszłym i właściwie go używasz. – To jest także czas przyszły! – Nie ma już dla nas czasu przyszłego. Dla ciebie – tak, dla mnie – owszem, ale razem stanowimy przeszłość. I to taką, o której trzeba jak najszybciej zapomnieć. – Czyś ty zwariował? Jedziesz do Nowego Jorku, co mi, faktycznie, niezbyt się podoba, ale przecież kiedyś wrócisz. Miałam nadzieję, że jeszcze w tym roku się pobierzemy, że tu, na miejscu będziemy budować naszą przyszłość. – I nazwałaś mnie palantem. – No i co z tego? Zresztą ty naprawdę jesteś palantem, jeśli za takie niewinne słówko obrażasz się, i zrywasz ze mną. Przecież to nie ma sensu. – Nie ma, rzeczywiście, nie ma. – Mężczyzna, nie odwracając się do kobiety, popycha drzwi baru i wychodzi. W chłodną, deszczową, listopadową noc. Ale gdy tak powoli kroczy ulicą, do jego uszu docierają strzępy jej rozpaczliwych zawołań: – Bo prawda jest taka, że kogoś masz. Ja też mogę mieć. Ale na razie nie chcę. To znaczy jest mi wszystko jedno. A nawet jeszcze mniej. Urodziłeś się głupi i głupi umrzesz. Myślisz, że twardo stąpasz po ziemi, bo cieszy cię, gdy krzywdzisz innych. Ale to jest gówno, a nie twarda ziemia. Grzęźniesz w gównie. Co tam – gówno: twoja twarda ziemia to mąka. A ktoś, kto idzie po mące, musi kiedyś się w niej utopić. Udusisz się, nikt cię nie usłyszy, nikt ci nie pomoże. Jezu najsłodszy, co ja bredzę? Mężczyzna skręca w jakąś wąską uliczkę, już nie słyszy swej byłej ukochanej, niknie w mroku. Stefan zamilkł. Wychylił do końca szklankę i popatrzył gdzieś w dal; obecność Karola zdała mu się tylko iluzją. Karol natomiast miał wrażenie, że gdzieś już widział ten film. A przynajmniej 27 bardzo podobny i być może to była teatralna sztuka. Tak, przecież w „Pogardzie”, której próbę widział kilka dni temu występuje kobieta porzucona tuż przed ślubem przez ukochanego. Bo jego ciągnęło gdzieś w świat i do innych kobiet. – Ja już, Stefan, widziałem ten film. – Karol miał nadzieję, że zaskoczy swego sąsiada tym odkryciem.. – Być może, wielu z nas w nim grało. Ten film miał milion wersji i wciąż kręcą nowe. *** – Błazen. Błazen, albo wręcz przeciwnie: ktoś, kto wiele przeżył, chce się tym z innymi podzielić, ale nie umie; wymyśla jakieś niestworzone, na pozór, sytuacje, w których umieszcza siebie, a właściwie kogoś na swoje podobieństwo. Kobieta, którą pragnie opisać, wymyka się literackim możliwościom – raz opowiada o dziwce, drugim razem zaś o kobiecie skrzywdzonej. Ale zawsze dochodzi do rozstania, niby z jej powodu, ale tak naprawdę to on odchodzi. Tak czy inaczej jego opowieści są nieco komiczne, tak, jakby wychodziły z ust... błazna. Takiego błazna naszych czasów. – Karol nie mógł przestać myśleć o wizycie Stefana u poprzedniego wieczora. Z jednej strony bardzo chciał poznać przeszłość swojego sąsiada, tym bardziej, że jego ostatnia historia przypominała mu sztukę, w której grała Karina. Z drugiej zaś sądził, że Stefan niczego mu więcej o swej byłej ukochanej nie powie. Karol szedł w kierunku zakładu pogrzebowego – zbliżał się wieczór, ale firma krewnego Stefana pracowała do późnej nocy, właściwie 24 godziny na dobę. – Przyjrzę się zakładowi z oddala, stanę za rogiem, może gdzieś w pobliżu znajdę ukrytą w drzewach ławeczkę. Tak, trzeba prowadzić wywiad gospodarczy, choćby we własnym zakresie i na własny użytek, szczególnie jeśli chodzi o przyszłe miejsce pracy. Ale to na pewno dobry zakład. Szef nie prosił mnie o natychmiastową decyzję – wręcz przeciwnie, prosił o głęboki namysł. Sam też musi się zastanowić, czy mu odpowiadam, przeanalizować wszelkie za i przeciw. Z pewnością myśli, że mam wysokie oczekiwania finansowe – niech tak myśli, dobrze rokujących pracowników trzeba dobrze opłacać. A ja rokuję. Karol doszedł do ulicy, na której znajdował się zakład. Poszukał odpowiedniego punktu obserwacyjnego – znalazł go w końcu w bramie jednej ze starych kamienic. Przylgnął twarzą do brudnej szybki drzwi i wbił wzrok w szyld „Eternus”. Kilka minut później przed zakładem zatrzymała się znajoma czarna furgonetka. Z zakładu wyszedł szef, jak poprzednio ubrany w czarny garnitur. Towarzyszyło mu dwóch mężczyzn, równie eleganckich – elegancją zakładów ostatniej przysługi – prawdopodobnie pracowników firmy. Kierowca furgonetki otworzył tylnie drzwi pojazdu i wszedł do jego środka