Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
— Będę się modlić, żeby to Pan Bóg od naszego domu odwrócić raczył, powiedziała sobie w duchu — a na co nam te szwabskie gołe splendory i zamorskie koligacje! Wolałabym prostą ślachciankę, co by mi poczciwie kądziel przędła, a uczyniła go szczę- śliwym i spokojnym, niżeli te niemieckie czupiradła, którym wieś niesmakuje i nasz obyczaj śmierdzi a pieniądze tylko polskie pachną. Poleciał zaraz staroście do księżnej do Głuszy, dowiedziała się matka, milczała, aż gdy odwiedziny te powtarzać się zaczęły, postanowiła wreszcie otwarcie się z synem o tem rozmówić. — Próżne były rady, przestrogi i łzy nawet macierzyńskie — serce głośniej od nich mówiło. Staroście kochał, kochał szalenie, po staropolsku, bez westchnień, bez łzów i wykrzykników do natury, gwiazd, księżyca, ale stale, uparcie, cicho, i namiętnie. Księżna która się na miłości znała doskonale, boć sama miała miejsce zaszczytne w sławnej Saxe galante, dostrzegłszy co się święci, zasiadła w Głuszy naumyślnie pod nosem pani Ordyńskiej. Zawołano na sejm znowu, bo ciągle próbowano czy się też który nie uda; pojechał posłem staroście, powlokła się wdowa z córką do Warszawy, a biedaczka Ordyńska płakała desperując nad jedynakiem. Panna była zupełnie obojętną dla pięknego chłopca, który dla niej przywykłej do frzyzury, do cudzoziemskiego stroju i obcego języka, wydawał się nawet trochę nieokrzesanym i śmiesznym. Serce jej spało jeszcze, matka dysponowała, rozum kazał słuchać, przyszłość obiecywała swobodę, więc mu niebyła przeciwną. Starej zaś księżnie pilno potrzeba było zięcia i dla majątku i dla tego by nim znowu kierując po swojemu, do polityki i intryg dworskich powrócić, do których na starość coraz bardziej tęskniła. Wytrzymawszy dopóki tylko mógł w milczeniu, staroście oświadczył nakoniec matce, niepokonaną swą miłość ku księżniczce. Słuchała go poczciwa wdowa wzdychając, a nareszcie gdy się jej do nóg rzucił, odpowiedziała podnosząc go: — Wiesz kochanie moje że mi to oddawna nie tajno! Umyślniem milczała od pierwszej naszej rozmowy i perswazyi, i mówić o tem nie chciałam. Jesteś młody, trudno z sercem twojem mówić rozumnie, a zważ tylko do czego to prowadzi. Nie nasze to, choć nazwisko nosi polskie, wychowane nie dla nas, gardzące nami, zepsute dworszczyzną. Matka, Boże odpuść, za życia księcia, nieboszczyka, w jego hutach chadzała, zechce się jej i waścine włożyć, córka zwyczajnie jak córka, niedaleko padnie jabłko od jabłoni. Majątku pasz, a fonfrów co niemiara, splendorów się chce, a pracy nie lubi. Kochaneczku to nie dla nas ta pupka norymberska! Prawił tam co mógł zalecając pannę staroście, ale argumenta macierzyńskie zachwiać się tem nie dały, ona mówiła jak było, on przyrzekał przyszłość której się tylko domyślał. — Latają oni za tobą i głowę ci przewróciły, co mnie już niemało łez kosztuje; zrobisz sobie co zechcesz, ale pamiętaj żebyć nieżałował. I to ci jeszcze powiadam w dodatku, że jeśli się ożenisz z księżniczką, ja mojego dożywocia i deportatów ci nieustępuję, dobrze choć to na złą godzinę zachować. Staroście różnie koło matki chodził, aż przecie tyle wytuptał, że już nie pochwalając, przynajmniej się niesprzeciwiała. Pojechał więc z oświadczeniem, które chciwie przyjęto — sam pan wojewoda był swatem. Księżna jejmość jednak oględna matka, zaraz szepnęła o donacjach, zapisach, o prawie, ofiarując ze swojej strony bardzo liberalnie całe dobra dziedziczne, byleby z nich summą jaką ją kontentowano. Na oko były to wielkie rzeczy, klucz bowiem Głuski stanowił rozległą majętność, ale na tem tyle było summ, legatów, długów, zastawów, procesów i różnych ciężarów, że obrachowawszy je, zostawało ledwie z czego trzecią część zapewnionego sobie przez księżnę dochodu opłacić. Starościna twardo stanęła w interessie — posłano z obóch stron prawników dla umowy o intercyzę; pilnowała się matka żeby nic nadto co bespiecznie postąpić mogła, niepuścić z rąk; księżna ze swej strony żądała koniecznie rezygnacyi dożywocia i zakwitowania z depor- tatów, ale pani Ordyńska przy swojem stanąwszy, odmówiła tego otwarcie. — Chętnie bym się zgodziła, odpowiedziała swemu prawnikowi — pozostać na łasce syna, bo serce jego wiadome i bardzom go pewna, ale kiedy się idzie pod panowanie tych Sasów, którzy go niechybnie osiodłają, powiem waści szczerze, że z rąk im patrzeć nie będę; muszę pilnować żeby się co zostało na złą godzinę, bo oni to z wiatrem puszczą. Księżna sądząc że fochami wdowę przekona, sprobowała zerwać traktacye — staroście aż struchlał, ściskał matkę za kolana, padał jej do nóg, nic nie pomogło