Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Przewidywali, że dalej ścieżka albo poprowadzi w dół, albo zbiegnie po skałach na tym samym poziomie. Usłyszeli cichy gwizd i zatrzymali się. Balinor zamienił kilka słów z Durinem, który jeszcze u podnóża gór został kilka kroków w tyle, po czym obaj zwrócili się do Allanona. Rycerz był wyraźnie zaniepokojony. - Durin twierdzi z całą pewnością, że usłyszał za nami kroki. Ja także nie mam wątpliwości. Ktoś idzie za nami! Allanon spojrzał w niebo i zmarszczył brwi. Skierował pytający wzrok na Durina. - Tym razem jestem absolutnie pewien - powiedział elf. - Ktoś nas śledzi! - Nie mam teraz czasu, by zająć się tym osobiście - oświadczył szorstko Allanon. - Muszę koniecznie być w dolinie przed świtem. Trzeba za wszelką cenę zatrzymać tego kogoś, dopóki nie skończę. To sprawa najwyższej wagi. Shea po raz pierwszy usłyszał tak zdenerwowanego Allanona. Flick i Menion spojrzeli po sobie zdziwieni. Chcieli wierzyć, że to, co Allanon miał do załatwienia w dolinie, było absolutnie najważniejsze nie tylko dla niego. - Zostanę z tyłu - zadeklarował się Balinor i wyciągnął miecz. - Zaczekajcie na mnie w dolinie. - Ale nie sam - szybko dodał Menion. - Zostaję z tobą. Na wszelki wypadek. Balinor uśmiechnął się i skinął głową. Allanon w pierwszej chwili chciał zaoponować, ale szybko zrezygnował i skinął na pozostałych, by ruszyli za nim. Elfy wypełniły polecenie od razu, lecz Flick i Shea zareagowali dopiero, gdy Menion ich ponaglił. Shea opierał się jeszcze przez chwilę. Zrozumiał jednak, że tylna straż nie miałaby z niego wielkiego pożytku. Balinor i Menion zajęli stanowiska i czekali z mieczami w ręku. Ich sylwetki stapiały się z otoczeniem. Allanon przeprowadził pozostałą czwórkę przez skalne rumowisko. Doszli do miejsca, gdzie lita skała rozdzielała się. Ścieżka prowadziła dalej pod górę i kończyła się na skalistym brzegu tajemniczej doliny. Kilka minut później byli na krawędzi. Ich oczom ukazała się dolina pokryta odłamkami ostrych skał i głazami w kolorze kamyka, który Shea znalazł na ścieżce. Z trudem rozróżniali zarysy czarnych, skalnych bloków. Na ich tle wyraźniej rysowało się jedynie niewielkie jezioro. Nie było wiatru, a mimo to po ciemnej powierzchni wody co pewien czas rozchodziły się fale. Wyglądało na to, że woda w jeziorze żyje własnym życiem. Shea obserwował ją zafascynowany. Spojrzał na milczącego Allanona i ze zdumieniem stwierdził, że jego ciemna twarz promienieje dziwnym blaskiem. Wielki badacz dziejów skupił całą swoją uwagę na wodzie w jeziorze. Wpatrywał się w taflę tęsknym wzrokiem. - To Dolina Skalnych Złomów, przedsionek Wiecznej Rezydencji Królów, siedziby duchów ze wszystkich czasów - przemówił głębokim głosem, który dudnił tak, jakby wydobywał się spod ziemi. - Przed nami jezioro Hadeshorn. Jego wody są martwe dla zwykłych śmiertelników. Zejdziecie ze mną w dolinę, ale dalej muszę iść sam. Nie czekając na reakcję chłopców, zaczął schodzić. Idąc, nie patrzył pod nogi, chociaż nietrudno było trafić na ruchomy kamień. Stawiał stopy pewnie i zdecydowanie, jakby znał tę drogę na pamięć. Przez cały czas wpatrywał się w jezioro. Podążali za nim w ciszy. Przeczuwali, że za chwilę wydarzy się coś ważnego dla nich wszystkich. Wydawało im się, że w tej dolinie, wśród czarnych głazów, Allanon był u siebie. Tu było jego królestwo. Gdy dotarli do dna doliny, wielki badacz dziejów odwrócił się do nich i powiedział: - Czekajcie na mnie w tym miejscu. Cokolwiek się stanie, nie wolno wam się do mnie zbliżyć. Pozostaniecie tu, dopóki nie skończę. Tam, gdzie idę, jest tylko śmierć. Stali jak wrośnięci w ziemię i patrzyli na oddalającą się spokojną, ciemną postać. Czarna peleryna falowała nieznacznie przy każdym kroku. Shea spojrzał na brata. Flick obserwował Allanona. Miał twarz zastygłą ze strachu. Na ułamek sekundy Shei zaświtała myśl o ucieczce, ale natychmiast ją odrzucił. Zacisnął dłoń na kieszeni koszuli. Kamienie Elfów były na miejscu. Poczuł się pewniej, chociaż zdawał sobie sprawę, że trzy klejnoty nie na wiele by się zdały, gdyby przyszło mu się zmierzyć z czymś tak groźnym, że nie podołałby temu sam Allanon. Spojrzał na pozostałych. Wszyscy obserwowali w napięciu męża w czerni, który zbliżał się do brzegu jeziora. Doszedłszy do tafli zatrzymał się. Czekał na kogoś. Elfy i bracia Ohmsfordowie wpatrywali się w niego jak zahipnotyzowani. Zapadła martwa cisza. Wtem Allanon powoli wzniósł ręce do nieba. Woda w jeziorze poruszyła się gwałtownie, jakby niezadowolona z tego, że ktoś zakłócił jej spokój. Ziemia w dolinie zadrżała. Ktoś obudził jakąś wielką istotę z długfego snu. Czwórka przyjaciół rozglądała się rozpaczliwie na boki, czekając na monstrum, które zjawi się lada chwila, by ich połknąć. Jezioro zaczęło bulgotać. Po chwili nad wodą uniósł się kłąb mgły. Syczał i falował, jakby był rad z tego, że ktoś uwolnił go z więzienia w głębinach. Chwilę później w ciemnościach nocy rozległ się cichy jęk, jakby potępione dusze wyrażały niezadowolenie z tego, że ktoś próbuje je obudzić. Słuchali i patrzyli z rosnącym przerażeniem. Czuli, jak obudzone widma przenikają ich umysły. Lada chwila brutalnie pozbawią resztek odwagi, a potem porwą bezbronnych do swoich siedzib. Nie byli w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Odgłosy z innego świata swobodnie przenikały ich ciała i umysły, jakby chciały ostrzec ich przed tym, co zaczyna się dopiero po życiu na Ziemi i czego nie pojmie żaden śmiertelnik. Wśród jęków i krzyków mrożących krew w żyłach jezioro Hadeshorn zaczęło się rozstępować z głuchym dudnieniem. W jego środku powstał olbrzymi wir. Wyłoniła się z niego przygarbiona postać starego człowieka. Zjawa zatrzymała się nad wodą. Było to widmo wysokiego, szczupłego mężczyzny - szare, przezroczyste, połyskujące jak wody Hadeshornu. Flick zbladł jak kreda. Pojawienie się widma potwierdziło jego najgorsze obawy - był pewien, że wybiła jego ostatnia godzina. Przez cały czas Allanon stał nieruchomo na brzegu jeziora. Opuścił ręce i wpatrywał się w zjawę z jeziora. Rozmawiał z widmem. Obserwując tę scenę, czwórka śmiałków słyszała jedynie nieludzkie jęki. Przybierały one na sile, gdy widmo ruszało rękami. Dziwna rozmowa trwała kilka minut i skończyła się, gdy widziadło odwróciło się w stronę obserwujących i wskazało jednego z nich przezroczystą ręką. Ciało Shei przeniknął chłód, który dotarł aż do kości. Powiew śmierci. W końcu widmo odwróciło się, gestem pożegnało Allanona i wolno pogrążyło w głębinach. Gdy zniknęło, woda w jeziorze zabulgotała. W jękach i zawodzeniu brzmiała złość i rozczarowanie. Po chwili wszystko ucichło, tafla jeziora wygładziła się, a obserwatorzy zostali sami. Gdy nadszedł świt, nieruchomy dotąd Allanon zachwiał się i osunął na ziemię. Przypomnieli sobie jego ostrzeżenie i dopiero po dłuższej chwili ruszyli w kierunku leżącego. Biegli, potykając się o nierówności terenu. Początkowo nie wiedzieli, co robić