Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zedd podkradł się blisko do tamtych, więc wiedział, jak przerażająco wyglądają wojska Ładu, ale D’Harańczycy im dorównywali. Od pokoleń chwalili się, że są najgroźniejszymi wojownikami na świecie. Zedd sporą część swojego życia walczył z D’Harańczykami, a ci udowodnili, że to nie czcze przechwałki. Czarodziej słyszał, jak ktoś krzyczy: - Ruszać się! Naprzód! Naprzód! Brzmiało to jak głos generała Reibischa. Zedd skoczył ku wyjściu z namiotu i zatrzymał się na skraju płynącej obok rzeki żołnierzy. Generał Reibisch zatrzymał się tuż przed namiotem. - Mieliśmy rację, Zeddzie. Czarodziej niechętnie przytaknął, że przewidział plany wroga. Tym razem wolałby się pomylić. - Zwijamy obóz - rzekł generał Reibisch. - Nie mamy za dużo czasu. Już rozkazałem przedniej straży, żeby się przesunęła ku północy i chroniła wozy z zaopatrzeniem. - To całe wojsko czy tylko próbne szturchnięcie? - Całe cholerne wojsko. - Drogie duchy - wyszeptał Zedd. Przynajmniej zaplanował na taką ewentualność to, co się dało zaplanować. Wyszkolił tych z darem, przygotował ich na to, więc nie będą wytrąceni z równowagi. Stało się tak, jak ostrzegał. To zwiększy ich pewność siebie i doda odwagi. Wszystko zależało od mających magiczny dar. Generał Reibisch przeciągnął mięsistą dłonią po ustach i obrysie twarzy; patrzył na południe, ku niewidocznemu wrogowi. Poranne słońce nadawało jego rudawym włosom płomienną barwę, a blizna biegnąca od lewej skroni do żuchwy lśniła jak biała, nieruchoma błyskawica. - Nasi wartownicy zwijają się wraz z najdalszą linią. Nie kazałem im utrzymywać stanowisk, skoro to cały Imperialny Ład. Zedd pospiesznie potaknął. - Będziemy dla was magią przeciwko magii, generale. W szarozielonych oczach generała pojawił się drapieżny błysk. - A my będziemy dla was stalą, Zeddzie. Damy dziś zakosztować tym sukinsynom jednego i drugiego. - Byle nie za szybko i nie za dużo - ostrzegł Zedd. - Na pewno nie zmienię naszych planów - Reibisch przekrzyczał gwar. - To dobrze. - Czarodziej złapał za ramię przebiegającego żołnierza. - Potrzebna mi twoja pomoc. Spakuj moje rzeczy, dobrze, chłopcze? Muszę iść do Sióstr. Generał gestem zapędził młodego żołnierza do namiotu Zedda i chłopak ruszył wykonać zadanie. - Zwiadowcy mówią, że wszyscy trzymają się tego brzegu Drunu, jak na to liczyliśmy. - To znakomicie. Nie musimy się martwić, że nas oskrzydlą, przynajmniej nie od zachodu. - Zedd powiódł wzrokiem po zwijającym się obozie; żołnierze szybko i sprawnie wykonywali swoją robotę. Znów spojrzał na ogorzałą twarz generała. - Tylko na czas zaprowadź naszych na północ, do tych kotlin, generale, żeby nie mogli nas otoczyć. My z darem będziemy was osłaniać. - Nie martw się, zdążymy w kotliny. - Rzeka jeszcze nie zamarzła, prawda? Generał Reibisch potrząsnął głową. - Może szczur mógłby się ślizgać po tym lodzie, ale już nie goniący go wilk. - To powinno ich powstrzymać przed przeprawą. - Zedd spojrzał na południe zmrużonymi oczami. - Muszę sprawdzić, co z Adie i jej Siostrami. Oby dobre duchy były z wami, generale. Nie muszą strzec waszych tyłów, bo my się tym zajmiemy. Generał Reibisch złapał czarodzieja za ramię. - Jest ich więcej, niż myśleliśmy, Zeddzie. Co najmniej dwa razy. A jeśli moi zwiadowcy nie przesadzali, to może i trzy razy więcej. Sądzisz, że uda ci się zwolnić marsz takiej siły, kusząc ich, żeby zatopili kły w moim boku? Chcieli ściągnąć wroga na północ, trzymając się tuż poza jego zasięgiem - na tyle blisko, żeby pociekła mu ślinka, i zarazem na tyle daleko, żeby nie mógł porządnie ukąsić. Przeprawa przez rzekę była o tej porze roku niewykonalna dla tak wielkiej armii. A mając po jednej stronie rzekę, po drugiej zaś góry, wojska tak liczne jak Imperialny Ład nie będą mogły tak łatwo okrążyć i pokonać sił imperium D’Hary, nad którymi górowały liczebnie dziesięć do dwudziestu razy. Układali ten plan, mając na względzie i napomnienia Richarda, żeby nie atakować Ładu wprost. Zedd nie był całkiem przekonany do zaleceń wnuka, ale był zbyt mądry, żeby ryzykować klęskę. Liczyli na to, że kiedy wciągną wroga na ten bardziej zwarty, łatwiejszy do obrony teren, Ład straci nieco przewagę i można będzie zatrzymać jego marsz. A kiedy Imperialny Ład ugrzęźnie, D’Harańczycy będą się mogli zabrać do zmniejszania liczebności wroga. D’Harańczycy nie przejmowali się przewagą liczebną nieprzyjaciela; po prostu dawała im większą możliwość wykazania się walecznością. Zedd patrzył w dal, wyobrażając sobie stoki wzgórz zalane mrowiem wrogich żołnierzy. Już dostrzegał śmiercionośne moce, które powinien rozpętać. Wiedział również, że w walce wydarzenia rzadko biegną tak, jak się planowało. - Nie trap się, generale. Imperialny Ład zacznie dzisiaj płacić wysoką cenę za napaść. Uśmiechnięty generał klepnął Zedda w ramię. - Dobry żołnierz. Generał Reibisch zniknął, wołając swoich adiutantów i domagając się konia. Gromadził wokół siebie gęstniejący tłumek. Zaczęło się. ROZDZIAŁ 30 Richard przykucnął w brzuchu bestii, wsparł ręce o uda. - No i? - spytała z konia Nicci. Chłopak stanął obok żebra; było ze dwa razy dłuższe od niego. Osłonił oczy przed złotym słonecznym blaskiem i przelotnie powiódł wzrokiem po pustym nieboskłonie za sobą. Spojrzał na Nicci; jej włosy miały w słońcu barwę miodu. - Powiedziałbym, że to był smok. Siostra ściągnęła wodze, bo jej klacz zaczęła dreptać w bok, starając się odsunąć od wielkich kości. - Smok - powtórzyła bezbarwnym głosem. Miejscami do kości przywierały resztki wyschniętego ciała. Richard machnął ręką, odpędzając brzęczącą wokół niego chmarę much. Unosił się tu jeszcze słaby odór rozkładu. Wyszedł z klatki sterczących ku niebu żeber i wskazał głowę spoczywającą w zbrązowiałej trawie. Mógł spokojnie przejść pomiędzy żebrami, nie ocierając się o nie. - Poznaję zęby. Miałem kiedyś smoczy ząb. Nicci nie była przekonana. - Cóż, cokolwiek to było, i tak już dosyć zobaczyłeś. Ruszamy w drogę. Richard wytarł ręce