Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Jednak spora część uciekających zdołała mimo wszystko przejść. Pod ogniem czołgów, tysiące żołnierzy, półnagich, ociekających lodowatą wodą, albo nagich jak ich Pan Bóg stworzył, biegły po śniegu w stronę niedalekich zabudowań Łysianki. *** Trzysta metrów od nas, na drodze, czołgi nieprzyjaciela cały czas trzymały lufy wycelowane na północny-zachód, w kierunku drugiej strefy przełamania. 63 Był to kawaler Krzyża Rycerskiego z Liśćmi Dębowymi generał Stemmermann, który poległ w boju 18 lutego. Jego zwłoki na rozkaz Koniewa pochowano z honorami wojskowymi. OKRĄŻENI W CZERKASACH 235 Także tam doszło do rozpaczliwego ataku, który na kilka godzin częściowo przykuł uwagę sowieckich czołgów i piechoty. To działanie uratowało nas. Tragedię rozgrywającą się na brzegu okryła noc. Śnieg padał, wielkimi i wolno opadającymi płatkami. Z daleka, z głębi stepu dobiegały nas przejmujące krzyki rannych. Rozpaczliwe nawoływania rozdzierały nam serca: „Towarzysze!... Towarzysze!... Towarzysze!..." Wezwania pozostawały bez odpowiedzi. Nasi nieszczęśni towarzysze walki, których okrywały śnieg i noc, walczyli jeszcze z rękami pełnymi krwi, na bezkresnym stepie, z przerażającą śmiercią... #** Czekając aż zapadną zupełne ciemności, podoficerowie przegrupowali trzy tysiące rozrzuconych po naszym lesie żołnierzy, którzy zdołali przeżyć. Wymieszały się wszystkie rodzaje wojsk. Prowadziliśmy ze sobą do samego końca około trzydziestu sowieckich jeńców. Niczego nieświadomi przemykali się razem z nami między granatami i kozakami, nie próbując ani uciekać, ani sprawiać nam najmniejszych kłopotów. Wraz z nami w lesie ukrywało się wielu cywili, między innymi kilka młodych kobiet, które ledwie oddychały ze zmęczenia. Te piękne Ukrainki o jasnoniebieskich oczach, pszeniczno-złotych włosach, za nic nie chciały wpaść w ręce Sowietów. Wolały znosić trudy walki i życie w lesie niż popaść w sowiecką niewolę. Wiele uciekinierek zginęło od ognia broni maszynowej. Jedna z nich, wspaniała, radosna, śliczna dziewczyna, w wesołej biało-niebieskiej chustce, zwinna jak łania, biegła razem z nami podczas pokonywania ostatniego podejścia: widziałem jak wyrzuciło ją w powietrze jak kręgiel, z głową obciętą pociskiem z czołgu, równo z ramionami. Niektóre przytulały do piersi małe jasnowłose dzieci, nieludzko przerażone tym, co rozgrywało się wokół. Nie mieliśmy już prowiantu. Od rana żywiliśmy się śniegiem. Ale śnieg tylko potęgował nasze pragnienie. Ranni, których udało nam się uratować, trzęśli się w gorączce. Wciskaliśmy się w jamy przy karabinach maszynowych, żeby choć trochę się ogrzać. Wszyscy wyczekiwaliśmy z męczącym niepokojem, aż nadejdzie koniec tego tragicznego dnia! Dopiero kiedy czołgi na sąsiednim stoku nie będą już w stanie dojrzeć naszych ruchów, nasza kolumna będzie mogła opuścić swoje schronienia. *** O siedemnastej trzydzieści wyruszyliśmy w zwartym szyku. 236 FRONT WSCHODNI 1941-1945 Z daleka wciąż dochodziły przygnębiające krzyki setek konających, rozrzuconych w stepie. Z całej wyżyny, zamkniętej przez sowieckie czołgi, z dna wąwozu, przez który przebiegaliśmy rano, wznosiły się niekończące się przejmujące litanie, które docierały do nas poprzez śnieżną noc z tragiczną wyrazistością... „Towarzysze!... Towarzysze!..." Jakaż straszna agonia!... Setki czarnych plam nieubłaganie wybielił śnieg, który padał nieprzerwanie... Setki cierpiących ciał... Setki dusz znosiły męki w lodowatej pustce, opuszczone przez wszystkich... „Towarzysze!... Towarzysze!..." dalekie głosy podjęły błagania, nasiliły się okrzyki bólu, pobudzone ostatnią nadzieją. W końcu ich echo ucichło na nieczułym stepie... Starając się nie słyszeć tych straszliwych skarg, podążaliśmy ku wyzwoleniu. Szlak prowadził wąską ścieżką na skraju lasu. Noc stawała się jaśniejsza. Cała kolumna milczała. Żołnierze szli w niewiarygodnej ciszy. Ze zbitej masy trzech tysięcy ludzi nie dobiegał nawet najmniejszy szept. Nie słychać było nawet ich oddechów. Szaleńcze krzyki po prawej stronie nawoływały nas jeszcze o brzasku. Śmiertelny wąwóz, który oddzielał nas od sowieckich czołgów, przechodził w tych okolicach w potężne bagno. Rano, podczas pierwszego ataku, pewna liczba niemieckich wozów ruszyła pędem na oślep w stronę tych mokradeł. Szybko ugrzęzły w głębokim, gęstym jak klej błocie. Konie prawie całkowicie zapadły się w grzęzawisku. W bladym świetle księżyca widać było tylko głowy i szyje biednych zwierząt. Jeszcze rżały. To makabryczne rżenie mieszało się z rozpaczliwymi nawoływaniami woźniców, którzy czuli, że pogrążają się w topieli. Siedzieli uczepieni kół furmanek, prawie w całości utopionych w błocie. Z wściekłością, podyktowaną instynktem samozachowawczym, złorzeczyliśmy im za te głośne wrzaski, które ściągały uwagę Rosjan. Nieszczęśnicy ginęli w milczeniu. Próby ratowania ich nie miały sensu. Wysłalibyśmy tylko na nędzną śmierć w błocie kolejnych dwudziestu czy pięćdziesięciu ludzi, bez najmniejszej szansy na uratowanie woźniców