Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. — zaczął Tom. — Brzydka nie jest, to fakt — uśmiechnął się Aboli. — Ale szalejesz za nią dlatego, że nie zwraca na ciebie uwagi. — Nie rozumiem. — Gonisz ją, bo ucieka. A ona ucieka, bo ją gonisz. — Co mam zrobić? — To, co by zrobił mądry myśliwy. Zaczaić się u wodopoju. Niech zwierzyna sama wpadnie w sidła. Do tej pory Tom korzystał z każdej okazji, żeby zostać po lekcjach w kabinie pana Walsha jak najdłużej, w nadziei, że Caroline okaże w końcu, że jest nim zainteresowana. Ojciec życzył sobie, żeby chłopcy uczyli się codziennie przez trzy godziny, zanim podejmą swe obowiązki na pokładzie. Nawet Hal uznał, że trzy godziny z panem Walshem to aż nadto, a jednak od jakiegoś czasu Tom dzielnie je wydłużał, chcąc spędzić choć kilka minut więcej z obiektem swego uwielbienia. Po nocnej rozmowie z Abolim wszystko się zmieniło. Podczas 99 lekcji zmuszał się do milczenia i przybierał nieodgadniony wyraz twarzy, odzywając się do pana Walsha tylko, gdy było to konieczne. Kiedy okrętowy dzwon obwieszczał zmianę wachty, natychmiast pakował książki i nawet w połowie pracy nad skomplikowanym zadaniem matematycznym wstawał od stołu. — Proszę mi wybaczyć, panie Walsh, ale wzywają mnie obowiązki — mówił i wychodził z kabiny, nie spojrzawszy nawet na Caroline. Wieczorami, gdy wszystkie panny Beatty wychodziły z matką na obowiązkowy spacer na świeżym powietrzu po pokładzie, Tom starał się znaleźć sobie jakąś robotę jak najdalej od nich, jeśli pozwalały mu na to ciasne przestrzenie statku. Mijały dni, a dziewczyna nie dawała po sobie poznać, że zauważyła zmianę w jego zachowaniu. Pewnego poranka jednak, w trakcie lekcji, Tom mimowolnie uniósł głowę znad swej tabliczki i spostrzegł, że Caroline przygląda mu się kątem oka. Natychmiast opuściła wzrok, lecz nie zdołała ukryć rumieńca na twarzy. Poczuł ukłucie satysfakcji. Po raz pierwszy przyłapał ją na tym, że na niego patrzy. System Abolego zaczął się sprawdzać w praktyce. Od tej pory determinacja Toma wzrosła i z każdym dniem było mu łatwiej ignorować Caroline, podobnie jak kiedyś ona ignorowała jego. Przez dwa tygodnie sytuacja tkwiła w martwym punkcie, aż w końcu w zachowaniu dziewczyny pojawiła się subtelna zmiana. W czasie porannych lekcji zaczęła być bardziej rozmowna, kierując swe wypowiedzi oczywiście tylko do Guya i Walsha, głównie jednak do tego pierwszego. Szeptali coś do siebie, a ona reagowała przesadną wesołością nawet na jego najbardziej głupkowate odezwania. Tom zachowywał ponure milczenie i nie patrzył na nich, chociaż jej śmiech poruszał go do głębi. Pewnego razu, po wyjściu z kabiny Walsha, kiedy stanęli u stóp zejściówki, Caroline zawołała irytująco teatralnym tonem: — Och, jakie te schodki są strome! Mogę wziąć cię pod ramię, Guy? — Wsparła się na nim, wpatrzona w jego roześmianą buzię, Tom natomiast przemknął obok nich z obojętnym wyrazem twarzy. Tak się składało, że obowiązki Guya na statku pozwalały mu spacerować z dziewczynkami i ich matką po pokładzie lub spędzać czas na długich rozmowach z panem Beattym w jego 100 kabinie. Oboje państwo Beatty najwyraźniej bardzo go polubili. W dalszym ciągu nie wykazywał ochoty do wyprawienia się na bocianie gniazdo, nawet gdy Tom kpił sobie z niego, i to w obecności Caroline. Tom zaś sam był zdziwiony, że nie odczuwa do brata niechęci z powodu jego bojaźliwości. W gruncie rzeczy był nawet zadowolony, że nie musi czuwać nad bliźniakiem na niebezpiecznej wysokości pod szczytem masztu. Wystarczyło mu to, że miał pod opieką Doriana, chociaż najmłodszy z Courtneyów poruszał się już po wantach tak szybko i zwinnie, że wkrótce nie miał z tym żadnego problemu. Historia z Caroline po raz pierwszy objawiła wyraźnie, że drogi bliźniaków zaczęły się stopniowo rozchodzić. Coraz rzadziej przebywali razem, a gdy ze sobą rozmawiali, wymiana zdań była zwięzła i ostrożna. Zupełnie nie przypominało to tak niedawnych przecież czasów, kiedy dzielili się każdą myślą i marzeniem i pocieszali nawzajem w obliczu drobnych życiowych niepowodzeń i niesprawiedliwości. Po kolacji Hal zapraszał często gości na partyjkę wista w kabinie na rufie. Sam był wytrawnym graczem i zaszczepił to upodobanie Tomowi. Ze swym talentem do matematyki chłopak doskonale opanował subtelności rozgrywki i bywało, że partnerował ojcu przeciwko panu Beatty'emu i Walshowi. Angażowali się w grę poważnie i niejednokrotnie szło wręcz na noże. Po każdej rundzie dyskutowano i analizowano jej przebieg, gdy tymczasem przy drugim stole Guy z panią Beatty i dziewczynkami wśród chichotów i pisków oddawali się dziecinnym grom w rodzaju „wojny" czy „dupy biskupa". Guy nie wykazywał ani upodobania, ani zdolności do zawiłych rozgrywek wista. Pewnego razu Tom stanął przed koniecznością zrobienia pięciu kierów. Wiedział od początku, że ma do wyboru dwie wykluczające się wzajemnie rozgrywki. Mógł założyć, że pan Beatty ma singlową damę kier i impasować ją albo liczyć na równy rozkład atutów