Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ian znów przerwał i przełknął ślinę. Zapadła cisza. — Czy to już koniec? — spytała szeptem. — Niezupełnie — przyznał. — Coś mi się wydaje, że cię okłamałem. — Okłamałeś mnie? Rozpiął kurtkę, którą zarzucił przedtem na ramiona dziewczynki. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni tuż obok kościstej piersi dziecka. Po chwili na jego dłoni zamigotał purpurowym światem owalny, z jednej strony płaski kryształ. — On świeci — powiedziała patrząc na kamień szeroko otwartymi oczami z uchyloną ze zdziwienia buzią. — Masz rację. To znaczy, że ty jesteś tą wybraną. — Ja? — Tak. Weź go sobie — podając jej kamień potarł go lekko paznokciem kciuka. Czerwone świtało rozlało się w jej dłoniach, przepłynęło między palcami, zdawało się wsączać w skórę. Kiedy znikło, kamień wciąż migotał, teraz jednak przyćmionym blaskiem. Ręce dziewczynki drżały. — On jest bardzo, bardzo gorący — szepnęła. — To był duch Księżniczki. — No a Książę? Czy ciągle jeszcze jej szuka? — Nikt tego nie wie. Myślę, że błądzi w przestworzach i pewnego dnia wróci po nią. — I co się wtedy stanie? Ian spojrzał w bok. — Trudno przewidzieć. Wydaje mi się, że chociaż jesteś piękna i masz Gwiaździsty Klejnot, będzie usychał ze zgryzoty. Tak bardzo ją kochał. — Zaopiekuję się nim — obiecała. — To go pocieszy. Ale martwi mnie , teraz jedna rzecz. Nie mam odwagi powiedzieć Księciu o śmierci Księżniczki. Boję się jednak, że Gwiaździsty Klejnot uzmysłowi mu tę prawdę pewnego dnia. Jestem niespokojny, co stanie się z Księciem, jeśli cię spotka. Może powinienem ukryć ten kamień w najodleglejszej części galaktyki, w jakimś niedostępnym miejscu? W ten sposób przynajmniej nigdy by się nie dowiedział. Tak byłoby chyba lepiej. — Ale ja mu pomogę — powiedziała poważnie. — Obiecuję. Będę na niego czekać i kiedy się pojawi, zajmę miejsce Księżniczki. Sam zobaczysz. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie. Być może, rzeczywiście tak się stanie. Długo patrzył jej w oczy i w końcu zauważyła, że jest zadowolony. — Zgoda. Możesz go zatrzymać. — Będę czekać na Księcia — obiecała. — Zobaczysz. Była bardzo zmęczona i senna. — Powinnaś już iść do domu — poradził. — Chciałabym się na chwilę położyć — poprosiła. — Dobrze — uniósł ją łagodnie i położył na ziemi. Stał i patrzył na nią, potem ukląkł i pieszczotliwie zaczął głaskać jej czoło. Powieki dziewczynki podniosły się ociężale, po czym znowu opadły. Nie przestawał jej głaskać. Kilkanaście minut później opuścił plac zabaw, sam. Niepokój nie dawał mu spokoju i tym razem męczył go bardziej niż kiedykolwiek. Dziewczynka okazało się znacznie sympatyczniejsza niż mu się na początku wydawało. Któż mógł przewidzieć, że w tym umorusanym dziecku kryje się tak romantyczne serce? Kilka ulic dalej znalazł budkę telefoniczną. Wystukawszy nazwisko dziewczynki odczytał piętnastocyfrowy numer, pod który zadzwonił. Zasłonił ręką obiektyw kamery. Na ekranie pojawiła się twarz kobiety. — Pani córka jest teraz w południowej części placu zabaw obok basenu pod krzakami — powiedział i podał adres placu zabaw. — Tak bardzo denerwowaliśmy się! Czy ona… kto mó… Przerwał rozmowę i wyszedł z budki. Trzy miesiące do Amity i tyle samo na powrót. Nie miał pojęcie, ile to było w milach, po dziesiątym czy jedenastym zerze całkiem stracił orientację. Amity. Zasrane miasto. Nie chciało mu się nawet opuszczać statku. Planetę zamieszkiwały stworzenia przypominające trochę dziesięciotonowe larwy a trochę obdarzone rozumem zielone łajno. Ubikacje były tom czymś całkiem nowym, tak samo budki z lodami, sorbet, pączki i miętówki. Kanalizacja jakoś się nie przyjęta, ale słodycze — wymyślne desery wszystkich narodów Ziemi — chwyciły. No i jeszcze ten worek uspokajającej poety dla na wpół zapomnianej ambasady ludzi. Ładunek; jaki Ian miał zabrać z powrotem zawierał szary szlam, który mógł się okazać niezwykle cenny na Ziemi oraz pakiet rozpaczliwych listów do domu. Ian nie musiał ich czytać, żeby wiedzieć, jaka jest ich treść. Wszystkie były jednym wielkim krzykiem: „Zabierzcie mnie stąd!”. Siedział na tarasie widokowym i obserwował jedną z rodzin Amity, która psując powietrze torowała sobie drogę w stronę lądowiska. Zatrzymywali się co chwilę, żeby wydalić z siebie coś, co wyglądało jak dziwna kupa gówna. Droga była brązowa, ziemia obok niej też była brązowa i w dali niewyraźnie majaczyły brązowe wzgórza. W powietrzu unosiła się brązowa mgiełka i nawet słońce wydawało się żółto–brązowe. Przypomniał sobie zamek na szczycie szklanej góry, Księcia, Księżniczkę i białe lśniące konie galopujące między gwiazdami. W drodze powrotnej robił to co zwykle — harował w gigantycznych rurach silnika międzygwiezdnego. Na metalowe ściany działały z zewnątrz siły, które trudno sobie wyobrazić. Na powierzchni ścian zbierała się warstwa plazmoidów, był to jednak proces powolny i prawie niezauważalny, trzeba go było jednak stale kontrolować, bowiem nawarstwiająca się skorupa niszczyła silniki. Praca Iana polegała na usuwaniu plazmoidów. Nie każdy nadawał się na astrogatora. Była to uczciwa praca i Ian zdecydował się na nią dawno temu. Życie upływało na ciągnięciu g albo popychaniu c. A kiedy czułeś się zmęczony brałeś się do jakiegoś z. Jeśli można mówić o języku pucerów, to tak właśnie brzmiał. Plazmoidy przypominały czerwone kryształy w kształcie łez. Kiedy odrywał je od ściany, były płaskie z jednej strony. Wysyłały światło gorące jak środek słońca. Jak zwykle nie miał ochoty opuścić statku. Wielu pucerów decydowało się na pozostanie w środku. Pewnego dnia i on tak zrobi. Przez chwilę stał i rozglądał się dookoła. Wiedział, że nowy świat wchłonie go stopniowo że powoli musi się przyzwyczaić do zmian. Nie przeszkadzały mu wielkie zmiany