Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ja i Antoine siedzieliśmy na jednej kanapce tyłem do kierunku jazdy, a biskup Gerard - naprzeciwko nas. Kareta jechała miękko na drogich, żelaznych resorach i kauczukowych oponach. W środku pod kolorowym abażurem paliła się karbidowa lampa, rzucając odblaski na skórzane obicie. Okna były zasłonięte roletami, rura służąca do komunikacji z woźnicami - szczelnie zatkana drewnianym korkiem. Luksus. Niby należny biskupowi ze względu na rangę, a jednak... - Odnoszę wrażenie, Ilmarze, że zastanawiasz się, czy przystoi wzywającemu do pokory i ascezy biskupowi rozbijać się tak drogim powozem - powiedział Gerard. Skinąłem głową. - Nie przystoi - potwierdził spokojnie Gerard. - Rzadko nim jeżdżę. Najwyżej do Urbisu czy Wersalu, ale to już wymóg etykiety. - Dlaczego biskup w każdym kazaniu piętnujący bogactwo nie miałby przybyć do Władcy zwykłym powozem albo przejść piechotą z Soboru do Wersalu? - zapytałem bezczelnie. - Dlatego, Ilmarze, że w oczach wielkiego świata stałby się błaznem. Szalonym biskupem, który obłudnie rezygnuje z komfortu - odpowiedział Gerard. - Wprawdzie błazen może mówić, co tylko chce, ale jego słowa przynoszą niewiele pożytku. W jaki sposób żyję, z czego w powszednim życiu korzystam - wiedzą wszyscy. Ale jeśli zaproszono mnie na bal, nie pójdę w podartej koszuli czy brudnej włosiennicy, podkreślając swoją pokorę. Jeśli mam dach nad głową, nie będę mókł na deszczu. I nie zacznę żyć o chlebie i wodzie, skoro każdy jako tako zdolny majster ma w swojej zupie kawałek mięsa. Asceza to nie jedyna droga do oświecenia. - Dziwnie jest słyszeć takie słowa od biskupa - mruknął pod nosem Antoine. - Widzieliście przeciwne przykłady, hrabio? - zapytał Gerard. - Znałem ludzi, którzy okładali się łańcuchami, nie myli się i nie obcinali paznokci, jak gdyby Zbawiciel przykazywał być brudnym, popierał słupników i milczków mieszkających w pustelniach i biczujących się od rana do nocy. Znałem mistrzów isihii, którzy potrafili modlić się przez trzy dni bez przerwy. Gdzież są ich cuda? Dobrze powiedziane. Wszyscy wiedzieli, że Gerard Promienisty słynie z cudownych uzdrowień, których dokonywał w imię Siostry i Zbawiciela. Pochyliłem głowę, przyznając mu słuszność. Antoine też nic nie powiedział. - Ta kareta nie należy do mnie - kontynuował spokojnie Gerard. - Jedyne, co mam, to winnica, którą dostałem od rodziców. Zarządza nią biedna, ale uczciwa rodzina, teraz nie jest już taka biedna... i obawiam się, że nie tak uczciwa. Otrzymuję z niej tyle wina, ile potrzebuję dla siebie i swoich gości. Nie uważam tej zapłaty za grzech. Pieniędzy nie biorę. Mój strój jest własnością Kościoła i należy mi się z racji tytułu. Gdy umrę, zostanę pochowany na koszt Kościoła. Więc kto ma rację: czy ja, nie odrzucając radości życia, lecz nie biorąc nic ponad to, co niezbędne, czy szaleniec, który włóczy się po miastach pokryty wrzodami, roznosząc zarazę, ale wykrzykuje wszem i wobec o swej miłości do Boga? Każdego ascetę przed dopuszczeniem przed oblicze Pana trzeba by najpierw potraktować skrobaczką! Antoine prychnął, jakby chciał poprzeć wolnomyślicielskie przemowy biskupa, ale się powstrzymał. Jechaliśmy razem już trzecią godzinę. Opowiedziałem Gerardowi wszystko... no, prawie wszystko, czego domyśliłem się o Marku i jego towarzyszach. Ale co postanowił biskup i jaki los nas czeka, nadal pozostawało tajemnicą. - Zawsze interesowała mnie tajemnica Słowa - powiedział nieoczekiwanie Gerard, jakby czytał w moich myślach. - Wielki dar Pana, który zmienił cały nasz świat. Czemu więc jeszcze nie osiągnęliśmy wieku żelaznego, nie wykorzeniliśmy nędzy i okrucieństwa, nieuctwa i rozpusty? Pan w swej niezmiernej dobroci dał nam dowód swojego istnienia, troski o nas, pozwolił ludziom odróżnić sprawiedliwych. Tak mówi Pismo. Ale dlaczego tak wielu ludzi władających Słowem nie jest godnych tego daru? Dlaczego tak wielu dobrych, porządnych, sprawiedliwych ludzi, dla których Słowo byłoby wsparciem w wielkich czynach, nie ma go? Antoine chciał coś powiedzieć, ale Gerard powstrzymał go gwałtownym gestem: - Nie nie, sam doskonale potrafię dać wyczerpującą odpowiedź na to pytanie. Mój tytuł zobowiązuje mnie do udzielania odpowiedzi. Ale czasem pytam samego siebie: czy to jest słuszne? Może po prostu nie zrozumieliśmy woli Bożej? Śmieszna rzecz - nie wytrzymałem i próbowałem nauczyć biskupa Pisma Świętego... - Dane mu będzie Słowo - powiedziałem - i Słowo stanie ponad wszelkimi bogactwami... Gerard skinął głową: - Czasem, gdy myślę o Słowie, wyobrażam je sobie jako ziarno. Malutkie nasionko, które upadło na glebę, puściło korzenie, wykiełkowało, i oto mamy drzewo. Nasz świat jest drzewem, które wyrosło z ziarna. Ale nawet na najszlachetniejszym drzewie zdarzają się złe owoce. Tak, Ilmarze, rozumiem cię. Mówiłem te same słowa, wyjaśniając, dlaczego na świecie jest tyle zła. Pasierb Boży dał ludziom wspaniały dar, a ludzie sami decydują, jak go wykorzystać. - Być może, gdyby ten dar przyniósł Syn Boży - powiedział cicho Antoine - świat byłby inny... - Tak - zgodził się znowu Gerard. - Być może. Gdyby Józef uwierzył Aniołowi Pańskiemu i wyruszył do Egiptu od razu, a nie zaczął zbierać swoje rzeczy i bydło i żegnać się z krewnymi..