Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
– Jaki był ten maluch? – Normalny, beżowy. – To ona! Lecę naprzeciw. I popędził do windy, zostawiając drzwi otwarte. – Co za ona? – chciał wiedzieć Bolek. – Mecenaska – oświecił go Maciek. – Dzięki Bogu, że wreszcie jest. Teraz już pójdzie na pełny gaz. Podnieceni, skupili się przy wejściu. Za moment dwie ekipy stanęły przed sobą oko w oko. Mecenaska miała z lewej strony Zośkę i jej brata, z prawej – Prezesa i Skobla; Maciek stał za tymi dwoma, trochę z boku. Jadwiga wysforowała się przed swoich wspólników, rozpoznała sytuację i jęknęła, odwracając się do Wiktora: – Jezu, znowu ta siksa! Wiktor spojrzał srogo na Zośkę i dopiero po chwili zorientował się, że nie o nią tu chodzi. Jadwiga, nie tracąc czasu na powitanie, natarła ostro: – Po co pani tu znowu przychodzi? I całą zgraję wciąga do cudzego mieszkania? Dareczek jest czysty, nie potrzebuje, żeby go sąd pilnował. Dawno mu się nadzór skończył. Prawniczka jakby nie słyszała tej oracji, zbliżyła się do Jadwigowej obstawy i powiedziała, wyciągając rękę do Wiktora: – My się nie znamy. Barbara Myszewska, z sądu dla nieletnich. – Globisz – przedstawił się Wiktor. – Globisz – powtórzył za panem ojcem Czesinek i pocałował mecenaskę w rękę. – Może by siąść? – powiedział w przestrzeń Skobel i migiem przysunął wiklinowy fotel swojej rzeczniczce. Maćka oświeciło, że przyjaciel uważa ten fotel za rzecz bardzo cenną, przypomniał sobie, że przedtem jemu go oferował, i poczuł się mile dowartościowany. Umieścił się skromnie w kącie pokoju, półstojąc, półsiedząc na oparciu łóżka. Koledzy poszli za jego przykładem. Jadwiga, dążąc ku wersalce, musiała przejść koło nich. – Sępy – rzuciła im cicho w twarze. E tam, najwyżej wrony na płocie – pomyślał Maciek. – Sępy to oni. „Sępy” rozsiadły się na wersalce czujne i nastroszone. Prawniczka tym się nie przejmowała. Otworzyła torbę, spokojnie położyła na stole szarą, dużą kopertę: – Od dziś jestem prawną opiekunką Dariusza i dlatego... – Jakim prawem? – krzyknęła Jadwiga. – To ja powinnam być. Tyle lat go karmię, odziewam, lekcji pilnuję – urwała pod wpływem lodowatego spojrzenia pani Barbary. Ta odpowiedziała na pytanie: – Na życzenie powoda. Darek nie ma bliższej rodziny i prosił mnie o to. Jadwiga i Wiktor wymienili spojrzenia z tekstem: „a to cwany gówniarz”. Czesinek westchnął i opadł na oparcie wersalki z cichym „niech to szlag trafi”. 180 – I jako opiekunka przyszłam porozmawiać z panią, głównie, żeby ustalić, kiedy pani opuści mieszkanie. – Wyrzuca mnie, diabelskie nasienie?! Niedoczekanie, ja też mam prawo... – Nie ma pani prawa, bo nie miała pani ślubu z ojcem Darka. I Darek pani nie wyrzuca, tylko... – Jak to, nie mam prawa? Że bez ślubu? To nie moja wina, że mi stary rozwodu nie chce dać. Kutwa taki, moje morgi to trzyma, a... I przez to ja mam stąd wyjść jak panna z tańca? To niesprawiedliwe! – Może niesprawiedliwe, ale tak jest. – A moja praca? A mój wkład? I co on biedny zrobi, Dareczek, bez kobiecej opieki? – zmieniła ton. – Kto mu da jeść? Ja zawsze... – Wiem, jak było zawsze – ucięła sucho prawniczka. – A przed chwilą nazwała go pani diabelskim nasieniem. – To tak, w nerwach... – Ale nie w nerwach, tylko z rozmysłem chciała go pani, działając wspólnie i w porozumieniu z tymi tu panami, wyzuć z mieszkania. To pana żuk stoi tam przed blokiem? – strzeliła ostro w Wiktora. -Tak, to jest nie, tylko... Wiktor zaczął się rozwodzić, że w ogóle co za wyzuwanie, że oni mają zupełnie rozsądną propozycję, na której „Dareczek” nic nie straci, a nawet zyska... Maciek znał już tę taśmę, słuchał jednym uchem, natomiast z zaciekawieniem przypatrywał się pani Barbarze. Była zupełnie inna, niż się spodziewał. Kiedy Skobel powiedział o niej „szatan nie baba”, z punktu wyobraził sobie energiczną, wysoką, masywną blondynę z krótko ostrzyżonymi włosami. Jak mama Kudelska – uświadomił sobie teraz. -A tymczasem ona jest właśnie podobna do Grażynki. Smukła, zgrabna... Tyle że szatynka i dołeczków na policzkach nie ma. Choć może, jakby się uśmiechnęła? Ale prawniczka nie miała powodu do uśmiechu, przygważdżała krętactwa Wiktora celnymi sztychami, niczym pan Wołodyjowski ćmę tatarską, krótko i surowo. A Grażynka nigdy nie ma surowej miny. Rzeczową, tak. Łobuzerską – prawie wciąż. Choć, kto wie, gdyby miała przed sobą takie typy... – Proszę pana – przerwała mecenaska Wiktorowi kolejną czarowną wersję zamiany lokali – naprawdę nie ma o czym mówić, skoro właściciel mieszkania się nie zgadza. – Absolutnie się nie zgadzam – potwierdził Skobel głośno i wyraźnie. – Ponieważ jednak pan i pani Jadwiga próbowali zawłaszczyć sobie mieszkanie i nie ma gwarancji, że nie ponowicie tych prób, w imieniu podopiecznego wymawiam pani mieszkanie. Powtarzam, co już mówiłam: kiedy się pani wyprowadzi? – Co? Jak? – wybuchnęła Jadwiga. – Na bruk mnie wyganiają, sierotę! – Nie na bruk