Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Miała zamiar adoptować Henrysia. Max na pewno nie będzie widział przeszkód. Sytuacja go przerosła, stracił do wszystkiego zainteresowanie: ze szkodą dla małego. Uznałam wtedy, że to świetny pomysł. Zygmunt będzie mógł go widywać codziennie. Obserwowałam moje synowe z zazdrością. Prowadziły zupełnie inne życie niż ja w ich wieku. Wydawały się wolne i niezależne. Nawet ich sposób ubierania się cechowała swoboda. Nie nosiły już 151 gorsetów, suknie miały lekkie, mekrępujące ciała, krótsze. Znik-neły duże kapelusze i ciężkie koki. Głowy kryły pod filcowymi dzwonami. Młodzi mężczyźni zgolili brody i me wyglądali już sztywno w swoich garniturach. Zauważyłam też, że coś się zmieniło w stosunkach między małżonkami. Nie widziałam u tych młodych kobiet bezwarunkowego uzależnienia, któremu ja zawsze podlegałam. Próbowałam sobie wytłumaczyć, że to normalne i ma swoje zewnętrzne uzasadnienie, odpowiednie do okoliczności i epoki. Ja byłam biedna, Lucy jest zamożna i w każdej chwili mogłaby porzucić Ernsta. Nie wyuczyłam się żadnego zawodu, a one wszyst-, kie umiałyby same zarabiać na życie i nikt nie powiedziałby im] z tego powodu złego słowa. Nie przynosiło to już ujmy, wręcz] przeciwnie. Wiedziałam, że nie jestem w porządku. Wiele kobiet j z mojego pokolenia wyemancypowało się, przezwyciężyło uprze- j dzenia i wybrało własną drogę. Łatwo przeszłam spod opieki mat-! ki pod kuratelę męża, bo tego chciałam. Nie wyrażałam żadnego j sprzeciwu. Moja teściowa królowała pośrodku salonu. Jak zwykle. Wypro- < stowana w fotelu, z dumą w oczach, jakby wszystko było jej dziełem. Jej i syna. I nagłe wydało mi się, że widzę przed sobą obraz w rodzaju Ostatniej Wieczerzy z Zygmuntem w centrum. Siedział' pomiędzy matką i Anną, która nie odstępowała go na krok, z Henrysiem - dzieckiem zmarłej córki - na kolanach. Mathilde patrzyła na nich z czułością i szczyptą zawiści. Wkrótce chłopiec • zostanie jej dzieckiem i będzie miała okazję przyprowadzać go do , ojca codziennie. Minna, którą Anna pozbawiła upragnionego przez nią miejsca, siedziała milcząca i ponura. Moją uwagę przyciągnęło spojrzenie małego Ernsta nieco zasłoniętego krzesłem jego ojca. Pożerał braciszka oczami zdolnymi zabić. Oto rodzina. Rodzina w całej swej potworności. Właśnie taka myśl, świętokradcza i przerażająca, przemknęła mi przez głowę. I po raz pierwszy w życiu stwierdzenie, że na tym obrazie nie ma miejsca dla mnie, przyniosło mi ogromną ulgę. Już nigdy z mmi się me zjednoczę, nie przylgnę do nich. Wreszcie będę mogła czuć się swobodnie. 152 Na lewo ode mnie synowie i zięciowie gawędzili półgłosem z Alexandrem; trochę dalej synowe dzieliły się po cichu zwierzeniami. Na uboczu, po prawej stronie, cztery siostry Zygmunta tworzyły nieco żałosną grupkę połączoną nieszczęściem. Trzy wdowy: Mitzi, Pauli i Rosa, która straciła ostatnio w dramatycznych okolicznościach dwoje dzieci, od nowa musiały znosić tak jak Dolfi tyranię Amalii i materialne uzależnienie od brata. Nagle ogarnął mnie gniew. Dlaczego w tej rodzinie pokrzywdzone były zawsze córki? Jak Zygmunt mógł znieść, żeby te niemłode kobiety bez środków do życia były skazane na jego jałmużnę? Jak mógł nie poczuwać się do winy, zagarniając całą miłość i uwagę matki tylko dla siebie? Gdy myślę o tym, co potem nastąpiło, gniew zamienia się we wściekłość. Wściekłość przeciwko niemu. Przeciwko staremu egoiście, który mimo deklarowania uczuć zawsze siostry lekceważył. Kilka lat później bez wahania zostawił własnemu losowi tę bezbronną trzódkę miłych, podziwiających go owieczek. Czuję narastający we mnie niepokój. Te straszne czasy nie odeszły jeszcze daleko. Serce mi się ściska. Nie chcę o tym myśleć. Nie teraz. Niedawno wyciągnęłam albumy ze zdjęciami. Bardzo chciałabym je Pani pokazać. Jedno z nich szczególnie mnie uderzyło. Dziwne, prawda, jak ten sam obraz może się zmieniać zależnie od chwili, w której się go ogląda. Chodzi o fotografię zrobioną w dniu naszego srebrnego wesela, l września 1911 roku. Nie zwróciłam wcześniej uwagi, jaka jest smutna. Uroczystość odbywała się w specjalnie zarezerwowanej sali w Klobenstein. Bardzo dobrze pamiętam, że o menu zadecydowaliśmy wspólnie. Przypuszczam, że zdjęcie zrobił Robert, mąż Mathilde, bo nie ma go na fotografii. Stół jest zajęty tylko z trzech stron. Z lewej siedzą po kolei Oliver, Ernst, Anna i Zygmunt. W głębi, po krótszej stronie stołu - Mathilde i ja. Nie przypominam sobie dobrze, ale było tu chyba wolne miejsce pozostawione dla Roberta. Z prawej strony widać Minnę, Martina i na pierwszym planie Sophie