Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
– Pan jej zupełnie nie zna, panie Włodzimierzu. To znaczy, oczywiście, jeśli spojrzeć na sprawę z boku, wszystko to może się wydawać, a pewnie nawet nie może się nie wydawać, w najwyższym stopniu podejrzane. Jednakże jako człowiek znający miss Rigley od najwcześniejszego dzieciństwa mogę w zupełności za nią ręczyć i zapewniam pana, że to przypuszczenie nie ma żadnych... – To ona, Angielka, nikt inny – przerwał jego chaotyczną obronę któryś z gości. – I zamysł, nieprawdaż, jakiś nierosyjski. Nie zwyczajnie wziąć i zabić, tylko serce człowiekowi naderwać. Bardzo przemyślne jak na prawosławnego. Co tu gadać, sprawa jasna. Zbawieny dodał: – Oczy macie ku patrzeniu, uszy macie ku słyszeniu. – Ach, przestańcie, co za bzdury! – Panna Naina podeszła do miss Rigley i wzięła ją za rękę. – Don’t listen to them. They do not know what they are saying* – Odwróciła się i obrzuciła wszystkich nienawistnym wzrokiem. – Już wydali wyrok! Ja Dżanety skrzywdzić nie dam! Angielka zaszlochała i z wdzięcznością przypadła czołem do ramienia swojej wychowanki. – Ależ, panno Naino, nie jest w naszej mocy zapobiec wymaganemu przez prawo dochodzeniu – zauważył marszałek szlachty. – Rozumiemy, rzecz jasna, i szanujemy pani uczucia, ale niech policja zbada, czy są w tej historii cechy przestępstwa i kto ponosi odpowiedzialność. Wedle mego głębokiego przekonania mamy tu przestępstwo, które powinno być potraktowane jako próba zabójstwa. Jestem pewien, że tak orzeknie sąd przysięgłych. – To katorga? – pisnęła z przerażeniem miss Rigley, oglądając się na boki jak zaszczute zwierzątko. – Sybir? – No, przecież nie Brighton – złowieszczo odpowiedział marszałek, szczycący się znajomością europejskich kurortów. Angielka opuściła głowę i utraciwszy najwidoczniej wszelką nadzieję, cicho zapłakała. Naina Gieorgijewna, zarumieniona z oburzenia, objęła ją za ramiona i zaczęła szeptać jakieś pocieszające słowa, ale miss Rigley powtarzała tylko z goryczą: – Nie, nie, jestem tu obca, the Jury will condemn me*... Siostra Pelagia, której serce pękało na widok tej żałosnej sceny, spojrzała błagalnie na przewielebnego. Ten uspokajająco kiwnął głową. Stuknął pastorałem o podłogę, odkaszlnął i wszyscy od razu zamilkli, odwracając się do niego z szacunkiem. – Zostawcie tę kobietę! – zagrzmiał władyka. – Jest niewinna. – No, ale co z testamentem, wasza przewielebność? – Marszałek rozłożył ramiona. – Przecież to pierwsza zasada śledztwa: cui prodest?* – Panie hrabio – mentorsko pogroził mu palcem biskup – bułki niech wypieka piekarz. Pańska sprawa to opiekować się naszą szlachtą, a nie zajmować się śledztwem, do czego pan, proszę się nie gniewać, nawet predyspozycji żadnych nie ma. Marszałek uśmiechnął się z zakłopotaniem, a Mitrofaniusz, wciąż niespiesznie, kontynuował: – Nie należy lekceważyć zapewnień młodego człowieka i panny, znających tę osobę niemal od urodzenia. A jeśli panu to nie wystarczy, to za pozwoleniem: pierwszego psa zabito, kiedy testament nie był jeszcze przerobiony na rzecz panny Rigley. Gdzie tu prodest hrabiego Gawryły Aleksandrowicza, co? – Hmm, prawda! – pstryknął palcami nonszalancki Poggio. – Bystry jest nasz władyka. Zmieszany ostatecznie marszałek szlachty jeszcze szerzej rozłożył ramiona. – Ale, przepraszam, kto w takim razie pozabijał psy? Czy to na zawsze pozostanie osłonięte tajemnicą? Milczenie było tak pełne napięcia, spojrzenia, ze wszystkich stron skierowane na archijereja, były tak pełne oczekiwania, że Mitrofaniusz nie oparł się pokusie. – Przed ludźmi osłonięte, ale Bogu wiadome – wypowiedział ważkie słowa. – A poprzez Niego i sługom Jego. Teraz w bawialni zamarł wszelki ruch. Przy drzwiach, chwyciwszy się obiema rękami za tasiemkę białego fartuszka, zastygła pokojówka Tania. Sceptycznie pochylił głowę Bubiencow. Miss Rigley podniosła chusteczkę do oczu, by otrzeć łzy, i też znieruchomiała. Nawet dumna panna Naina wpatrywała się we władykę jak zaczarowana. Mitrofaniusz wziął za rękę Pelagię i wyprowadził ją na środek pokoju. – Z mojego polecenia spędziła tu kilka dni siostra Pelagia, osoba o przenikliwym oku. Nakazuję ci, córko, opowiedzieć tym ludziom to, co ujawniłaś. Ta sprawa nazbyt podnieciła umysły i zamąciła w duszach, nie będziemy więc robić z tego tajemnicy. Pelagia spuściła wzrok i dotknęła palcem okularów tuż u nasady nosa, co było u niej oznaką niezadowolenia, ale nie wypadało jej złościć się na władykę. Mogła tylko wykonać polecenie. – Za błogosławieństwem waszej przewielebności, opowiem – powiedziała, przezwyciężając zrozumiałe zdenerwowanie. – Ale najpierw poproszę o wybaczenie. Powinnam była wcześniej się zorientować. I maleństwo niewinne by żyło, i Maria Afanasjewna uniknęłaby bolesnego wstrząsu, który omal nie wpędził jej do grobu. Spóźniłam się, dopiero dziś rano coś niecoś mi się rozjaśniło, a i to nie do końca... Wszyscy słuchali mniszki bardzo uważnie, bodaj oprócz Włodzimierza Lwowicza – ten stał, wziąwszy się pod boki, i patrzył na zakonnicę z ironicznym zdziwieniem. A i jego zausznik, Tichon Jeremiejewicz, zaraziwszy się przykładem pana, skorzystał z chwili milczenia, żeby półgłosem, jakby sam do siebie, powiedzieć: – A niewiasty niech milczą, albowiem nie dopuszcza się im mówić, ale poddanymi być, jako i prawo głosi. – Proszę nie przekręcać Pisma Świętego, to grzech wielki i karze podlegający – nie przepuścił mu złośliwości Mitrofaniusz. – Święty apostoł mówi „niech milczą w kościołach”, to mając na myśli, że podczas nabożeństwa niewiasty gadatliwe milczeć powinny, ale prawo chrześcijańskie ust kobietom nie zamyka. To już pan szanowny najwidoczniej z islamem pomylił. – Moja wina, władyko, ubogi pamięcią się stałem – pokornie odpowiedział Zbawieny i nisko, niemal do samej ziemi, ukłonił się przewielebnemu. Pelagia przeżegnała się