Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Między dwojgiem konsulów od samego poezątku zapanowała pełna harmonia. Tropinin, gdy wreszcie oderwał się od telkomu, gwizdnął cicho. Był oszołomiony tym błyskawicznym coup d'etat i dopiero teraz zaczął się zastanawiać, jakie mogą być tego konsekwencje. Przede wszystkim zagro- żona została tak pomyślnie rozpoczęta misja legata. Trudno mieć gwaran- cje, że dyktator będzie chciał kontynuować flirt z Ziemią. Z jednej strony, oczywiście, byłoby dla niego korzystne, gdyby otrzymał te kosmoloty i przypisał sobie zasługę przywrócenia normalnych stosunków z praojczyz- ną. Z drugiej jednak strony, Chase powinien zdawać sobie sprawę, że kontakty ziemsko-hermesjańskie będą osłabiać profesjonalną klanowość, którą zobowiązał się wszechstronnie umacniać i pielęgnować. Możliwe, że Pierwszy Konsul okaże się w tym przypadku dwulicowy. Chociaż nie powinienem mieć złudzeń. Doszedł do władzy z określonym programem i będzie się go trzymać ze wszystkich sił. Zapewne więc ostrożność i instynkt samozachowawczy przezwyciężą myśl o korzyściach, które na domiar złego są odległe i problematyczne. A co poza tym? Poza tym na pewno rozpoczną się represje. Pogrążone w "grzechu" znakomitości wyjdą z tego w miarę obronną ręką, najprawdo- podobniej zostaną odsunięte od władzy, co dla takich ludzi będzie samo przez się wystarczającą karą. Ale uniwersi na pewno oberwą. Trudno przewidzieć, czy zapłoną stosy, czy też przodująca cywilizacja Hermesa wybierze tak niezawodny środek jak fotel elektryczny. Niewątpliwie jednak popłynie wiele krwi, szczególnie w początkowym okresie, kiedy to Pierwszy Konsul będzie musiał wywiązać się ze swych zobowiązań wobec klanowych fanatyków. Można założyć, że da im wolną rękę w zaspokojeniu nienawiści. Pierwszymi ofiarami będą zapewne młodzi ludzie, których miłość spowodo- wała te tragiczne wydarzenia. Czy może coś dla nich zrobić? Mówiąc szczerze, to ryzykowne. Nigdy jednak nie wybaczy sobie, jeżeli nie podej- mie próby. Czy powinien czekać, aż zaproszą go do nowego władcy, czy samemu poprosić o przyjęcie? Ulanfu, jakby zgadując myśli Tropinina, rzekł. - Nie wątpię, signor legat, że w najbliższym czasie zostanie pan zapro- szony do Pierwszego Konsula. - A pan, przyjacielu, co pan ma zamiar zrobić? Ja w ostateczności wsiądę do swego kosmolotu i - żegnaj Hermesie. - Będę pracować, jeżeli mnie nie wyrzucą. A jeżeli wyrzucą, zatrudnię się gdziekolwiek jako programista. Nie zginę. - Ulanfu beztrosko potrząs- nął głową. Wbiegł przerażony zarządca domu. - Przybył Pierwszy Konsul. Chciałby się z panem spotkać, signor legat. - Ulanfu, proszę przekazać jego ekscelencji, że jestem do jego dyspo- zycji. Chase wszedł energicznym krokiem. Zmieniał się w oczach, wyraźnie szukał własnego stylu, swego wzorca wielkości, wahał się między surowym skupieniem, pompatycznością i czarującą prostotą. Wybitnej osobowości prostota przychodzi z łatwością, ale czy prostak może stać się wybitny. - Dziękuję, signor legat, że zgodził się pan niezwłocznie ze mną spotkać. - To pan wyświadcza mi zaszczyt, panie Pierwszy Konsulu. - Niestety, mam złe wiadomości. Jestem zmuszony prosić pana o na- tychmiastowe opuszczenie Hermesa. A więc to tak. Podobnego rozwiązania Tropinin nie spodziewał się w swych najgorszych przypuszczeniach. - Chciałbym, żeby pan właściwie ocenił moje intencje. Mamy wiarygod- ne informacje, że uniwersi gotowi są rozpętać wojnę domową. Prawie na pewno spróbują porwać pana jako zakładnika albo nawet zorganizować zamach, by skomplikować moje stosunki z Ziemią i sprowokować jej interwencję. Pan zapewne nie będzie ukrywać, że wasz ustrój społeczny odrzuca profesjonalną klanowość i w istocie swej zbliżony je t do uniwersa- lizmu? - To niezbyt precyzyjne stwierdzenie, signor. Jednakowo cenimy pro- fesjonalizm i uniwersalizm i śmiem twierdzić, że znaleźliśmy sposób, by połączyć je organicznie, nie uciekając się do pomocy bogów, nawet tych rodem z racjonalistycznego panteonu. Jest mi już wszystko jedno, pomyślał Tropinin, i nie odmówię sobie przyjemności, aby na koniec wyrąbać prawdę w oczy temu awanturnikowi. - Właśnie takie połączenie pozwoliło nam znacznie zdystansować Her- mes w rozwoju. I niemałą rolę odegrała-właśnie sztuka, którą wyklęliście u siebie. - Nie będziemy prowadzić ideologicznych sporów. Nie przekona mnie pan. Nie wątpię w swoje zwycięstwo! Uniwersów zmiażdżymy. - Chase strzelił palcami. - Nie chcę jednak ryzykować komplikacji międzyplanetar- nych. Lepiej też będzie i dla pana, jeżeli pan się stąd niezwłocznie wyniesie. Licho nie śpi, jakaś dywersyjna banda uniwersów może się przedrzeć do miejsca lądowania kosmolotu. Bezczelny łgarz. Uniwersi nie będą na mnie polować. Tak naprawdę, to powinienem się obawiać jego zuchów. Tropinin przybrał ton oficjalny. - Czy mam rozumieć pańskie słowa jako zerwanie kontaktu? - Kontakt nie zostaje zerwany, lecz odłożony. Gdy zaprowadzę ład na Hermesie, zaproponujemy Ziemi wznowienie rozmów. Oczywiście w okre- ślonych ramach. Nie pozwolimy, by podrzucano nam to, co sami wyrzuciliś- cie na śmietnik. W tym także i waszą wychwalaną sztukę, o której nic nie wiem i nie mam ochoty wiedzieć. - Chase zrobił pogardliwą minę. A więc to nie tylko aferzysta, ale i dureń. - Chcę pana uprzedzić o jeszcze jednym. Kategorycznie zabraniam zabierać na pokład kosmolotu jakiegokolwiek Hermesjanina. - Nie miałem takich zamiarów - skłamał Tropinin. - Żegnam, signor legat. - Jeszcze chwile, signor Chase. - Specjalnie nie wymienił jego wspania- łego tytułu