Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
W końcu był on daleko, a jego mieszkańcy nie byli ludźmi. Dorothée ubrała się w za duży czerwony podkoszulek i białe szorty, które wyglądały wyjątkowo dziwnie w zestawieniu z diamentową maską. Powiedziała: - Wróciliśmy na Ziemię, żeby na krótko odwiedzić Hawaje i żeby zabrać Paula. Za jakąś godzinę odlecimy statkiem Jacka. - Dokąd tym razem? - zapytałem. - Davy MacGregor przekaże Marcowi odpowiedź Imperium na ultimatum Metapsychicznej Rebelii w poniedziałek, dwudziestego maja. Zawiadomi Radę Rebeliantów o naszym przybyciu w hiperprzestrzeń w pobliżu świata, na którym mają kwaterę główną, czyli Okanagonu, żeby mogli rozmieścić tam swą armadę. - Co zamierzacie? - Byłem przerażony. - Czy wydacie im kosmiczną bitwę? - Każdy operant będzie wiedział, co się dzieje - odpowiedziała. - Spróbujemy tak wszystko ułożyć, że zorientują się również nonoperanci. Ale ta konfrontacja nie będzie spektaklem transmitowanym w Tri-D, jak Molakar. Będziemy się bić o Ludzki Umysł, a walka będzie się bardzo różniła od tego, czego mógłbyś się spodziewać. - Albo Marc - dodał Ti-Jean. Ostatni raz podrapał miękkie uszka Marcela i wstał. - Nie możemy zostać dłużej, wujku Rogi. Dziękuję ci za wszystko, co zrobiłeś dla Diamencika i dla mnie. Nie rozstawaj się z Wielkim Karbunkułem. Zanim zorientowałem się, co się dzieje, zamknął mnie w uścisku. Potem Dorothée zdjęła diamentową maskę i ucałowała mnie na pożegnanie. Miała bardzo piękną twarz. Opis wydarzeń, który teraz nastąpi, pochodzi częściowo z moich własnych wspomnień, a częściowo z informacji, jakie potem otrzymałem. Długa podróż na sesję Konsylium i z powrotem poważnie odbiła się na zdrowiu Paula, który dochodził potem do siebie w starym domu Remillardów, jedną przecznicę za moją księgarnią, gdzie wciąż mieszkała Lucille. Jack i Dorothea znaleźli go na zalanym słońcem podwórzu, odpoczywającego na leżaku z ciekłokrystaliczną wersją “Wojny i pokoju”. Gdy wyrazili swoje zaskoczenie wyborem lektury, Paul tylko się zaśmiał. - Nie czytałem tej książki i zawsze tego żałowałem. Jestem w połowie i zamierzam skończyć podczas lotu na Okanagon. Jeśli starczy mi czasu, spróbuję też przeczytać “Raj utracony” Miltona. Słyszałem, że od tej lektury nie można się oderwać. - Zaczął się podnosić. - Będę gotów za momencik. Już się spakowałem. Jack powstrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu. - Zaczekaj chwilę, papo. Przykro mi, ale Diamencik musi przeprowadzić redaktywne skanowanie twoich zdolności. Żeby się upewnić. - Proszę - prychnął Paul z miną męczennika. Dorothea położyła obie dłonie na jego głowie. Napiął się, lekko krzyknął i bezwładnie opadł na leżak. - I jak? - zapytał Jack. - Jest przemęczony, ma bardzo niski poziom energii psychicznej. Ale układ nerwowy jest w pełni zregenerowany. Paul drgnął. Wróciła mu świadomość. - I co? W porządku? Wszystkie układy działają i są gotowe do akcji? Dorothea skinęła głową. - Twoje siły witalne wciąż są nadwątlone, ale możesz brać udział w konfrontacji. - Dobrze. Wezmę rzeczy i już idę. - Wstał i ruszył w stronę domu. - Papo, nie musisz tego robić - zawołał za nim Jack. - Może nawet nie będziemy potrzebowali twojej pomocy w skupianiu na odległość. Paul spojrzał przez ramię. Jego twarz była poważna. - Ale jeśli tak, to będziecie tego bardzo potrzebowali. Może teraz nie jestem zbyt użyteczny, ale temu zadaniu potrafię sprostać. Zaczekajcie. - Wszedł do domu kuchennymi drzwiami. - Jack, nie próbuj go od tego odwodzić - powiedziała Dorothea. - On kocha Imperium całym sercem i duszą, więc ma prawo uczestniczyć w akcji. - Ale wydaje się taki zmęczony i chory, Diamenciku. Jego aura jest słabsza niż na planecie Konsylium. - Jest dość silny i chce to zrobić. Jack westchnął. - Tak. Masz rację. Otworzyły się tylne drzwi i wyszła z nich Lucille Carrier, aby ich przywitać. - Wszyscy gotowi - oznajmiła cicho. - Nie sądzę, żeby choć jedna lojalna dusza w Hanowerze nie przygotowywała się do dnia Świętego Kryspina. Tak to nazywają? - zdziwił się Jack. - Jakież to szekspirowskie! Zaraz, jak to szło? Synowi starzec pamięć tę przekaże, I dzień świętego Kryspina nie minie Od dzisiejszego dnia do końca świata By imię nasze z ust do ust nie brzmiało, Nas, małej ale szczęsnej garstki braci.*[ * William Shakespeare, “Henryk V”, akt IV, przekład Leona Ulricha (przyp. tłum.).] - Nie martwcie się nami, tu na Ziemi - powiedziała Lucille. - Skrupulatnie wypełnimy wasze instrukcje, nawet jeśli ich nie rozumiemy. - Pozostałe światy też są gotowe - poinformowała ją Dorothea. - Mają nadzieję i modlą się o zwycięstwo