Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Chcę, żeby wzięli w niej udział wszyscy dowódcy eskadr i ich pełne sztaby. Potem wyślij jednostki kurierskie do systemów Hancock i Zanzibar oraz do Admiralicji. Poinformuj o naszym znalezisku, a admirał Kostmeyer przekaż także rozkaz natychmiastowego opuszczenia systemu i udania się do Hancock, gdzie spotka się z nami. Dopilnuj też, by admirał Sarnow dostał kopię tego rozkazu. - Dopilnuję, sir. - Vincent. - Parks ponownie zwrócił się do swego szefa sztabu. - Pomóż Markowi w planowaniu, ale najpierw opracuj nowe rozmieszczenie naszych sił w tym systemie. Zostawimy tu flotyllę niszczycieli i eskadrę lekkich krążowników. I zorganizuj poszukiwania tych cholernych boi! Zanim odlecimy, nie ma prawa zostać tu ani jedna! Dotyczy to też przekaźników! Trzeba odciąć im możliwość obserwowania nas i skoncentrować ponownie wszystkie siły. Przygotuj rozkazy odlotu dla pozostałych eskadr. Ruszamy natychmiast po odprawie. - Tak jest, sir. - Doskonale. - Parks oparł dłonie o blat i wstał. -W takim razie bierzmy się do roboty. I miejmy nadzieję, że zdążymy. ROZDZIAŁ XXVIII Honor uporała się z korespondencją, odchyliła do tyłu oparcie fotela i upiła solidny łyk kakao, czując równocześnie ulgę i żal. Poprzedniego dnia zjawił się niespodziewanie lekki krążownik Anubis z wiadomościami od admirała Danislava. Dołączono do nich ostatnie informacje, którymi dysponowała Admiralicja, i ich ogólna wymowa nie była wesoła. Nikt z ich Lordowskich Mości nie wątpił, że wkrótce nastąpi poważny atak ze strony Ludowej Republiki Haven i może on okazać się początkiem regularnej wojny. Honor zgadzała się w zupełności z tą oceną i dlatego tym bardziej niepokoiło ją rozproszenie sił zarządzone przez Parksa. Na szczęście Danislav potwierdzał, że jego eskadra wzmocniona przez dywizjon dreadnoughtów zorganizowanych jakimś cudem przez Admiralicję przybędzie na stację Hancock najpóźniej za siedemdziesiąt dwie godziny. Niestety, Danislav cieszył się reputacją pełnego determinacji, lecz pozbawionego wyobraźni taktyka, a był wyższy rangą od Sarnowa. Zresztą nawet z dziesięcioma dreadnoughtami, którymi dowodzi, Danislav będzie dysponował zbyt małymi siłami, by utrzymać system w przypadku silnego ataku, toteż potrzebna mu będzie cala wyobraźnia podkomendnych i należało jedynie mieć nadzieję, że zda sobie z tego sprawę. I że będzie miał dość rozsądku, by poznać się na Sarnowie i pozwolić mu działać. Nie tak jak Parks. Skrzywiła się odruchowo i upiła kolejny łyk. Nimitz ziewnął, poruszył prawym uchem i przeciągnął się rozkosznie, wyginając lekceważąco ogon i wyrażając w ten sposób swoją opinię o Parksie. - Też tak uważam - poinformowała go ze złośliwym uśmieszkiem. Choć doceniała inteligencję treecata, nie miała złudzeń co do jego zdolności oceny kompetencji admirała Parksa. Nimitz po prostu nie lubił go i nie szanował jako człowieka. W tym względzie oboje byli zgodni. Kolejna myśl starła uśmiech z jej twarzy - ostatnie dni były dla niej wyjątkowo trudne, ponieważ wśród regularnie odwiedzających HMS Nike oficerów znalazł się Young. Co prawda udało jej się ograniczyć osobiste z nim kontakty do minimum, ale sama świadomość jego fizycznej bliskości pozbawiała ją skutecznie humoru i chęci do życia. Tak skutecznie, że Mike i Paul ledwie mogli sobie z tym poradzić. Przynajmniej nie musiała spotykać się z Youngiem poza odprawami - choć miała świadomość, że zaniedbuje swoje obowiązki, pozwoliła, by w sytuację wprowadzał go sztab Sarnowa, bez jej udziału. Obowiązek ten spadł głównie na Ernie Corell i choć wspominała o Youngu, starannie dobierała słowa, ton i drewniany wyraz twarzy mówiły same za siebie. Honor nie znała nikogo, o kim szef sztabu Sarnowa miała aż tak złą opinię. Co z kolei rodziło pytanie (i to nie pierwszy raz), jakim cudem ktoś taki jak Pavel Young zdołał tak długo przetrwać w aktywnej służbie Jej Królewskiej Mości. Widziała zbyt wielu oficerów reagujących na niego tak jak Corell. Wielu z nich było mężczyznami, płeć nie miała tu więc żadnego znaczenia, a powszechność tych reakcji wykluczała możliwość, by jej własna opinia miała na to jakikolwiek wpływ. Westchnęła ciężko, masując czubek nosa. Ponieważ historia z jego udziałem od dawna stanowiła bolesną zadrę, zadała sobie trud, by pogrzebać w przeszłości tak samego Younga jak i jego przodków, i to staranniej, niż pierwotnie zamierzała. To, co znalazła, oburzyło ją i zaniepokoiło równocześnie. Zawsze zdawała sobie sprawę z istnienia pewnej grupy arystokracji - i to bynajmniej nie w całości wywodzącej się z konserwatystów - przekonanej, że prawo jej nie dotyczy i że wszelkie normy regulujące stosunki międzyludzkie są wiążące jedynie dla plebsu. Okazało się, że w porównaniu z rodem North Hollow większość z nich to przykładni, szanujący prawo i bliźnich liberałowie. Jak się dowiedziała, obecny earl North Hollow, czyli ojciec Younga, był dokładnie taki sam jak synalek, za to jego rodzic, czyli dziadek tego skurwysynka, był znacznie gorszy. Trzy pokolenia egoistycznych chamów zdeterminowanych samodzielnie udowodnić, jak nisko może stoczyć się arystokracja. I jak dotąd im się to udawało. Swoistą ciekawostką, której nie potrafiła zrozumieć, był fakt, iż nikt żadnego nie utłukł - czy to w pojedynku, czy - mniej honorowo, za to równie skutecznie - zza węgla. Wielu ludziom z rozmaitych warstw społecznych wyrządzili wiele krzywd, a mimo to jeden zmarł śmiercią naturalną, a dwaj pozostali zaś chodzili żywi i zdrowi po bożym świecie. Bogactwo, urodzenie i wpływy polityczne dawały władzę, którą niektórzy traktowali tak całkowicie jak coś oczywistego i należnego właśnie im, że na związane z nimi obowiązki i odpowiedzialność nie starczało już miejsca. Dlatego też w obrzydliwy wręcz sposób nadużywali tej władzy, a fakt, iż oburzało to większość arystokratów, nie chronił mniej prominentnych osób. Honor czasami zastanawiała się, czy taka - w końcu dobrowolnie przyjęta -struktura społeczna sprawdziła się w praktyce i czy w ogóle miała sens. Jednak nawet w chwilach największej depresji wrodzony upór dawał o sobie znać i myślała, całkiem słusznie zresztą, że główny powód, dla którego takie zachowanie było nie do przyjęcia, stanowił fakt, iż należało do wyjątków, nie do zasady. Zresztą powody, dla których Young był taki, jaki był, i te, dla których uchodziło mu to płazem, były znacznie mniej istotne od konsekwencji. I tu wyjaśniła się pewna kwestia - Paul mianowicie miał rację: Young był tchórzem i bał się jej