Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ale wracając do autobiograficznej kanwy podejrzewam, że gdyby nie ona, to ta naprawdę rasowa autorka krótkiej formy nigdy by podobnej epopei nie napisała. O Dąbrowskiej napisano bardzo wiele i ciekawie. Lecz na ogół pomija się, niemal wstydliwie, doskonale przecież przez Dąbrowską znany wzorzec Chłopów. Oczywiście, środowisko najzupełniej odmienne. A jednak i wiele podobieństw. Ten sam cykl natury, u Reymonta jednoroczny, u Dąbrowskiej rozciągnięty na dziesięciolecia, lecz przecież identyczny. Bogumił ma też w swoim stosunku do ziemi bardzo wiele wspólnego ze starym Boryną. I wreszcie ta sama tu wiara w niezawisłą ciągłość życia, w wagę obrzędu, moc przyrody. Notabene ulubionym obrzędem Dąbrowskiej zdaje się być pogrzeb. W czym można by się dopatrzyć westchnienia ulgi nowelistki. Śmierć kończy przecież nieodwołalnie czyjś wątek. Tyle że, bądźmy sprawiedliwi, czyni to śmierć, a nie pogrzeb potrzebny przecież nie zmarłemu, lecz pozostałym żywym. I tak bardzo to się te wątki nie kończą, skoro umarli pozostają nadal w pamięci żyjących. Mamy więc wszystkie elementy wielkiej epiki. Wielka rama historyczna, panorama społeczna czy jak kto woli środowiskowa, rytm przyrody i prac rolnych, życie codzienne ze swoimi szczegółami i także conocne, gdyż Dąbrowska wiele miejsca poświęca snom, powolny, niespieszny oddech. A także – łamanie się tego całego świata, odchodzenie w przeszłość, jego –już w momencie pisania – anachroniczność. Boć to przecież nie jest powieść współczesna, lecz zgoła historyczna z dystansem do swojej materii mniej więcej takim, jaki miał Mickiewicz, pisząc Pana Tadeusza. Zresztą właśnie Pan Tadeusz jest tu arcyczęsto przywoływany wespół z Sienkiewiczem, tak ze względu na temat wiejski jak i nade wszystko – na język. Trzeba przyznać, że to bardzo silna strona Dąbrowskiej. Jest naturalny, niemal po Sienkiewiczowemu „niewidoczny”, nie za oschły, nie za kwiecisty, nie za obiektywny, nie za ekspresyjny, ot, taki „w sam raz”. Zresztą dotyczy to nie tylko Nocy, ale całej twórczości Dąbrowskiej, także przekładowej. Rzecz szczególna, że kochając u swoich wieś, u obcych wybrała sobie ojca (niemal) duchowej formacji mieszczańskiej, mianowicie Samuela Pepysa, którego dzienniki w obszernych i odpowiednio przyzwoicie dobranych fragmentach istotnie znakomicie przełożyła. Pepys zaś był siedemnastowiecznym londyńczykiem, urzędnikiem i człowiekiem kulturalnym, który mógłby właściwie z powodzeniem należeć do rodziny Ostrzeńskich. Tyle że Ostrzeńscy szli na dno, Anglik zaś wzrastał. Musimy teraz przystąpić do sprawy dość sękatej, bo do oceny dzieła. Jeśli wierzyć Maciągowi, Przybosiowi, Kijowskiemu, Drewnowskiemu, Terleckiemu, Korzeniewskiej i plejadzie innych, lepszego dzieła w prozie polskiej nie było i zapewne nie będzie. Jest to wielka prawda, z jednym wszelako ograniczeniem: wielkość ta dotyczy jednego tylko nurtu prozy – tradycyjno- realistycznej. I to właściwie odnosiłoby się znacznie lepiej do czasów wcześniejszych, do drugiej połowy ubiegłego stulecia. Porównuje się Noce do Buddenbrooków Manna, 142 ale trzeba by przypomnieć, że Buddenbrookami Mann zaczynał i nie było to wcale jego dzieło najświetniejsze. Słowem Noce to książka znakomita w swojej konwencji, ale ta konwencja należała do czasów wcześniejszych. W epoce zmierzchu powieści proza dużego formatu ma do czynienia z okrutną konkurencją, z wymaganiami wyższymi, z koniecznością „wyjścia z siebie”. A tego już Dąbrowska zrobić nie była w stanie. W cieniu Nocy i dni giną właściwie pozostałe książki Dąbrowskiej. Przynajmniej w jednym przypadku jest to znaczna szkoda. Mam na myśli opowiadania Znaki życia (1938) częściowo związane z postaciami epopei, częściowo zaś poświęcone wykolejeńcom – do których zresztą, jak się zdaje, i gdzie indziej miewała Dąbrowska szczególną słabość. Takim „znakiem” jest np. znalezione przez więźnia szkiełko ułatwiające mu ewentualne samobójstwo. Szkiełko pozostaje nadal w celi – dla innych, jako przesłanie, nieco przewrotny „znak życia”. Całkiem na uboczu pozostały dwa historyczne dramaty Dąbrowskiej: Geniusz sierocy i Stanisław i Bogumił, właściwie dialogowana publicystyka. Zresztą dzieło życia było spełnione. Ale pisarze, ludzie wobec siebie natarczywi, nigdy tego nie chcą uznać. Na Dąbrowską czekała jeszcze wojna i Polska Ludowa. Nie tylko Dąbrowska opierała swoje dzieło na przemianach wsi i przerastaniu ziemian w inteligencję, czy jak kto woli w mieszczaństwo, którego to procesu ciągiem dalszym są powojenne perypetie chłopów. Oczywiście, jest pewna różnica: ziemianie deklasowali się „w dół”, chłopi deklasują się „w górę”. Co dla jednych było upadkiem, dla drugich jest wzlotem. W każdym razie było tak przez długie lata, bo czy jest i dzisiaj, tego pewien nie jestem. Raczej zaszła i tutaj zmiana. Odmienione w mieszczan, robotników, inteligencję dzieci ciągną przecież do rodziców po wałówkę. Przez prasę i literaturę przebiega westchnienie za obfitością i urokami życia wiejskiego. Jeszcze trochę, jeszcze odrobinę, a wyjazd ze wsi nie będzie już wcale awansem. I wtedy może się okazać, że mutatis mutandis był to ciągle ten sam proces, tylko my, zbyt blisko w czasie usytuowani, nie umieliśmy tego dostrzec. A przecież współczesny chłop coraz bardziej przypomina dawnego ziemianina, po którego obyczaj i tradycję nie bez racji sięga. Losy i dziedzictwo dawnej szlachty podjął z najwyższym mistrzostwem Piotr Choynowski (1885-1935) –dzisiaj najniesprawiedliwiej tak zapomniany, że pewien znajomy krytyk, poważny skądinąd, mylił go z Jeske-Choińskim i Chojeckim