Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Za uchylonymi drzwiami rozbrzmiały ciężkie, głośne kroki szeryfa. Potem kuchnię omiótł mocny promień latarki. Gwennan przylgnęła jeszcze mocniej do ściany, kiedy snop światła przesunął się po kominku. Była niemal pewna, ze zatrzyma się na niej, ze usłyszy głos, który każe jej wyjść z ukrycia, ze będzie musiała tłumaczyć się ze wszystkiego… Jej prosty wybieg okazał się jednak skuteczny. Światło przemknęło po ścianie i po chwili drzwi zamknęły się z trzaskiem. Gwennan odetchnęła z ulgą. Postanowiła odczekać jeszcze chwilę. Szeryf zostawi pewnie kogoś do pilnowania domu, ale człowiek ten nie będzie mógł odchodzić od swego auta, czekając na przekazywane przez radio rozkazy. Teraz musiała odszukać pokój, który widziała w kryształowej kuli. Z pewnością nie było to pomieszczenie użytkowe, nie mogło jednak znajdować się daleko stąd. Gwennan zatrzymywała się co kilka kroków, nasłuchując dźwięków dochodzących z innych części domu — trzasku zamykanych drzwi, odległych kroków. Policzyła do stu raz, drugi, trzeci, coraz bardziej się niecierpliwiąc. Wreszcie usłyszała głośny huk; tak mogły zamknąć się tylko masywne, frontowe drzwi. Ruszyła pospiesznie przez główny hol, osłaniając płomień znów zapalonej świeczki. Wreszcie otworzyła drzwi pokoju, którego szukała. Tak, to było to! W bladym świetle świecy bogato rzeźbiona ściana wyglądała jak splecione cienie. Gwennan próbowała sobie przypomnieć, gdzie stała podczas wizji. Było tu tak wiele poskręcanych liści, tak ogromna masa zakamarków i zagłębień. W końcu przystawiła świeczkę niemal do samej ściany i przyjrzała jej się bardzo uważnie. Jest ta główka! Odszukawszy jeden z elementów, nie miała kłopotów ze znalezieniem drugiego. Gwennan postawiła świeczkę na podłodze, przy swoich stopach, przyłożyła kciuki do obu miniaturowych płaskorzeźb i naparła na nie mocno. Przez dłuższą chwilę wydawało jej się, że trudziła się na darmo, że kryształowa kula ją oszukała; żadna z płaskorzeźb nie poddała się jej naciskowi, a ściana trwała niewzruszona w całości. Wreszcie w pokoju rozległ się dźwięk przypominający głośne, przeciągłe westchnienie. Przed Gwennan ukazała się szczelina przecinająca ścianę od podłogi do sufitu. Przejście wydawało się tak wąskie, że nie wiedziała, czy zdoła się przez nie przecisnąć. Rzeczywiście nie było to łatwe zadanie, jednak już po chwili znalazła się po drugiej stronie ściany. Trzymając świeczkę w dłoni, Gwennan stała na szczycie schodów. Nim jednak ruszyła w dalszą drogę, zdjęła szalik, zwinęła go w kulę, którą wsadziła pomiędzy skrzydła rozsuniętych drzwi, nie było bowiem klamki, żeby otworzyć je od wewnątrz. Schody były w znacznie lepszym stanie niż te przy kamieniach na wzgórzu. Mogła poruszać się szybciej, nie patrząc bez ustanku pod nogi. W końcu dotarła do sali z trumnami. Zatrzymała się na moment przy trumnie lady Lyle. Piękna jej twarz, wciąż widoczna przez lekko zmatowiały kryształ, zdawała się drwić z Gwennan. Odpoczywa sobie w pokoju, a wszystkie kłopoty zrzuciła na barki dziewczyny. Gwennan nie była pewna, czy podejmuje właściwe decyzje. Dlaczego zmuszona została do tej służby? I kto był prawowitym strażnikiem, którego Mocy Tor pożądał tak bardzo, że przestał przebierać w środkach? Choć wcale mu się to nie udało, Gwennan uważała, że w konfrontacji z nim nie ma żadnych szans. Czy rzeczywiście tak było? Spojrzała na uśpioną lady Lyle. Choć Tor przyzywał na pomoc potwory, jak dotąd wcale nie okazały się skuteczną bronią. Mogły wzbudzać strach, to prawda. Co jeszcze był w stanie uczynić, by przeciwstawić się w istotny sposób planom lady Lyle? Jeśli nawet to za sprawą Tora lady Lyle zmuszona była udać się na spoczynek wcześniej, niż zamierzała, to przed swym odejściem podjęła wszelkie możliwe kroki, by pokrzyżować jego plany. A jej najważniejszą bronią była Gwennan. Jak dotąd młody Lyle okazał się zaskakująco nieporadny. Ręka Gwennan powędrowała do wisiora. Czy to on chronił ją przed zakusami Tora, czy prawdą jest historia o pełnym obrocie gwiazd i powrocie pewnych układów, które uczyniły Gwennan silniejszą, niż przypuszczała? Pytania, na które być może nigdy nie uzyska odpowiedzi. Musiała sprawdzić, co leżało w ostatniej trumnie, zamkniętej przez Tora. Gwennan podeszła do kamiennej trumny, wciąż ściskając w dłoni medalion. Wszystko wyglądało tak, jak w jej wizji. Pochyliła się nisko nad wiekiem i przyjrzała mu uważnie — każda z trumien roztaczała wokół siebie delikatny blask, nie potrzebowała więc już świeczki. Wyglądało na to, że sztylet został przymocowany do trumny na stałe, złączony z nią w jedno, by nikt nie mógł go usunąć. Może między sztyletem a powierzchnią wieka znajdowała się jakaś szczelina, żeby czymś go podważyć? Tyle że nie miała odpowiedniego narzędzia. Wrócić do domu, poszukać? Nie, czuła, że brak na to czasu. Jeśli nie zrobi zaraz tego, po co tu przyszła, wszystko straci sens — Tor wygra! Wzięła wisior i przyłożyła go do powierzchni trumny. Natychmiast jej ramię przeszył lodowaty ziąb, bolesny jak wyładowanie elektryczne. Palce Gwennan drętwiały, za chwilę całkiem straci w nich czucie. Użyła drugiej ręki i wsunęła metalową tarczę w szczelinę — bo była tam szczelina! — pomiędzy klingę sztyletu i wieko. Wytężając wszystkie siły i walcząc z obezwładniającym zimnem, ogarniającym jej palce, przeguby, przedramiona, uniosła medalion do góry. Czuła, że chłód przenika także do jej głowy, próbuje ją obezwładnić, pokonać. Tor walczył z nią, choć leżał daleko stąd, być może nieprzytomny. Gwennan znajdowała się u kresu wytrzymałości. Straciła czucie w palcach, wiedziała, że lada moment wypuści medalion. Jeśli zostanie teraz pokonana, nie będzie już miała drugiej szansy