Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Podkradła się rowem zębatej puszczy. Tu i tam napotkała smugi znanego jej odoru, snującego się z rozsypanego przez Bierniukę wokół pułapki świńskiego łajna. Powoli, ostrożnie, wadera znalazła się tuż pod Ślimakiem. Znała przewrotność Dwułapych, od kilku lat skrzętnie omijała wszystko, co ludzkie nikt z łowców nie mógł dotąd jej podejść, ani zwabić. Najprzód dwukrotnie obeszła pułapkę dokoła. Pomimo zamaskowania i świeżych wilczych tropów, tak licznie wokół Ślimaka rozsianych, wadera nie dała się oszukać: zmysły jej doskonale spostrzegły w wielu szczegółach rękę człowieka. Węsząc i nasłuchując u wylotu pułapki, usłyszała drapanie pazurów o drzewo. To uwięzione młodziki próbowały torować sobie między pół-kłodkami drogę do wolności. Podniecona tym Błyskawica weszła we właz Ślimaka. Dotarła do 38 39 „furtki". Wiedzona doświadczeniem lub przypadkiem wparła się łbem w przegrodę. Młode wilki, czując tuż za piachami sprzymierzeńca, aż zakotłowały się z ożywienia, nacierały na furtkę, popiskiwały, jeden przygniatał drugiego; w rezultacie zaklinowały łapami szparę od dołu i- przegroda nie puściła. Z obu stron przepierzenia rozlegała się przez chwilę wzmożona praca nozdrzy: to próba dokładniejszego rozpoznania i jakby rozpaczliwy dialog. Ze ślepi, nastroszonych grzyw, ruchów i skomleń uwięzionych biła trwoga: wilczyca odczytała to z miejsca. Przegroda nie ustąpiła. Podkop, jaki wadera chciała wykonać, spalił na ... pazurze: po prostu jeden z nich wyszczerbił się na sprytnie w tym miejscu ułożonej podłodze z tarcic. Wilczyca nie miała tu nic więcej do roboty, uszy jej już strzygły ku wylotowi.Uchodzić, prędzej, póki czas! Nie obracając się przodem z powodu ciasnego przełazu, tyłem cofnęła się do wyjścia. Za nią wzmógł się, głośno okazywany przez młode wilki, niepokój. Przed nią - zaszumiał wolny bór. Wilczyca jednym susem odbiła się od dna włazu: wyprysnęła z pułapki! Wpadła między świerczki! Warowała przez chwilę bez ruchu, badając, jaki tego będzie rezultat... Nic. Spokój. Ze zwieszonym więc charakterystycznie łbem, pobłyskując lampami, wkroczyła na szlak Żelaznego Wilka. Podobna teraz była do wyrzuconej z łuku strzały, która ostro przeszywa puszczańskie gęstwiny... W miarę długich, posuwistych kroków charakterystycznie kołysał się to w górę, to w dół jej srebrzysty grzbiet. W tej chwili już nie było w drapieżnicy ani cienia jakiejkolwiek „czu-łostkowości". Wietrznik jej błyszczał w księżycu: zimna, nieubłagana szpada, o szpicu, wyostrzonym aż do zabójczego lśnienia. Drzyjcie, mieszkańcy puszczy! Takiego napastnika spotkać na swojej drodze - to spotkać swoją Śmierć! Rozdział VII WILCZARZU, ZMYKAJ NA DRZEWO! Do wschodu było jeszcze daleko, ale w tej stronie horyzontu, gdzie miało ukazać się blade zimowe słoneczko, na niebie jaśniały już pierwsze rozproszone promienie blasku. Za chwilę wchłonęła sanie ośnieżona puszcza. Od razu pod wielkimi drzewami uczyniło się mrotfżfiiej. Spod okapów śniegu ciemniały zielo-nogranatowe wiszary świerkowe. Czasem wysuwał ku drodze swój opasły tułów ten lub ów wiekowy dąb. Gdzieniegdzie osiki urozmaicały koloryt lasu swą siwą lub w górnych partiach ugrową korą. Sakotały i poćwier-kiwały wiecznie raźne sikoreczki. Zza dębu dzięcioł wytknął łebek w czerwonym kapeluszu, przyjrzał się sankom, świszczącym po dnie lasu, i wrócił do swojej codziennej roboty: stuk-stuk, co zdobędziesz to twoje! Wielka, wysokopienna puszcza przeszła w bordowe brzeźniaki. Ich giętkie witki i młode pnie usztywnił nieco mróz, śnieżny opad nasadził na przygięte ku dołowi czuby fantazyjne czapki: to na bakier, to na oczy, to zawadiacko na tył głowy. Na widok wielu leśnych zjawisk i sytuacji można było śmiać się do rozpuku