Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Przez nic domknięte drzwi wpadła wichura niosąc nowe płatki śniegu i liście z ulicy. Zamknął drzwi ramieniem i zasunął skobel. Później pochylił się i wziął do ręki suchy, czarny liść dębu. Skruszył go w palcach. Liść rozsypał się na drobne kawałki. Od dnia owego, gdy Białowłosy wspominał tę krainę. nazywał ją w myślach krainą umarłych liści. Drugiego dnia po nadejściu mrozów Metalawos o po- tężnych ramionach wszedł rankiem do małej izby, którą zajmowali Terteus, Perilawos i Białowłosy. Chata znaj- dowała się tuż przy bramie osady. - Nie pojmuję tego! - rzekł stając na progu. -Czuwa- łem przed świtem na straży przy Angelosie, choć bogowie jedynie wiedzą, Terteusie, czemu nam każesz marznąć po nocach i wpatrywać się w ciemność, gdy okręt nasz stoi pośród wód przemienionych w kamień... - Uczyniłem tak, gdyż strzec go musimy jak własnych oczu! - rzekł porywczo Terteus wstając z posłania składa- jącego się z pęku skór rzuconych na drewnianą podłogę, grubo pokrytą gliną i wiązkami trzciny. — Gdybyśmy utracili Angelosa, pozostalibyśmy na wieki w tej puszczy na krańcu świata, będąc jako ptaki o strzaskanych skrzy- " dłach! Dla tej przyczyny, choć nie wiem, co może zagra- żać naszemu okrętowi, wszyscy wystawiamy się na zimno i niewygodę. Pełni tę straż na równi z tobą syn bogom podobnego księcia i ja także! A z nami wszyscy inni. Czemuż więc wpadasz tu, jak gdyby wróg nadchodził? Metalawos zdjął futrzany kaptur uszyty z dwu połączo- nych skór lisich i spadający mu na ramiona. Na wzór mieszkańców osady uczynili sobie odzienie chroniące przed mrozem i obuwie z miękkich, zszytych z sobą skórek, włosem do wewnątrz, wyłożonych sianem pod stopami. - Nie o tym chciałem ci rzec... — mruknął podchodząc do paleniska i wyciągając potężne dłonie nad płomie- niem, który zaczął buchać właśnie, gdyż Białowłosy i Peri- lawos zbudzili się i wsunęli w żar kilka suchych patyków, aby ponownie rozniecić ogień. - Czy sądzisz, że lękam się mrozu lub ciemności? Pragnę ci rzec o tym, co przytrafiło się, gdy pełniłem straż wraz z Anomedesem. A działo się to niedawno, gdyż czas był niemal przed świtem. Przecha- dzaliśmy się po owej grobli, tuż przy okręcie, radując się, że mróz zelżał nieco, a niebo przestało nas zasypywać owym białym zimnym puchem, gdy nagle brama otworzy- ła się i wyszli z niej ludzie. - I cóż takiego? - Terteus zmarszczył brwi. - Czy pragniesz, abyśmy śledzili tych, którzy nam użyczyli gościny? Zapewne wyruszyli na łowy przed rozpoczęciem dnia lub odeszli za innymi swymi sprawami. Metalawos pokręcił głową. - Gdybym tak mniemał, nie przybiegłbym tu do ciebie bez zwłoki, gdy inni objęli po nas straż przy okręcie. Posłuchaj: otóż brama otworzyła się i wyszło z niej wielu ludzi, a nie wiedząc, co by to miało znaczyć, ujęliśmy mocniej włócznie w garść na wypadek, gdyby gotowali zdradę. Lecz minęli nas pozdrawiając uprzejmie w swojej mowie, a my im odpowiedzieliśmy w naszej. I nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to, że jedynie pięciu lub sześciu z nich było dojrzałymi wojownikami, a szły z nimi dziewczęta i młode niewiasty z dziećmi. Niektóre z nich niosły tobołki, jak gdyby wyruszały w dłuższą drogę. Minęli oni nas wszyscy i znikli w mroku... - I cóż z tego? - rzekł Terteus stawiając na żarze paleniska mały miedziany kociołek pełen miodu otrzyma- nego od mieszkańców osady. Gorący i gęsty napój roz- grzewał o świcie i sycił bardziej niźli jakiekolwiek inne jadło. Terteus wziął z kąta izby cztery gliniane płytkie miski, ulepione bez pomocy koła i nie wygładzone, a ozdobione wokół niewielkimi wgłębieniami, jak gdyby ów niewprawny garncarz naciskał ostrym patykiem mo- krą jeszcze glinę pragnąc w tak niewyraźny sposób uczy- nić weselszymi swe nędzne naczynia. Podał każdemu z nich miskę i w milczeniu czekał chwili, gdy nad kociołkiem urośnie lepki obłoczek pary unoszącej się nad ciemną powierzchnią miodu. Wówczas uniósł kociołek i szybko odstawił go z ognia parząc sobie dłonie. Później, chwyciwszy go przez skraj płóciennej tuniki, pochylił się i z wolna lał dymiący złocisty napój do podstawianych kolejno misek. Usiedli dmuchając lekko na miód i czekając. - Czemuż cię to zafrasowało? - zapytał Terteus. - Bowiem wyglądała rzecz ta, jak gdyby pragnęli ukryć swe kobiety i dzieci w bezpiecznym miejscu. A gdy lud jakiś czyni tak, różnie można by o tym mniemać, będąc jego gościem... - Lękasz się, aby nie uderzyli na nas, gdy będziemy pogrążeni we śnie? Uratowaliśmy od śmierci syna ich króla, który sam zapewne zostanie królem po nim, jeśli nie mają innego obyczaju dla obierania swych władców