Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

W skok wyskoczyBy za nim bardzo powabne, bo caBkowicie nagie, nimfy i dalej|e ko[ka z faunami na kozich nó|kach i satyrami z capi bródk. Coraz który[ porywaB nimf i znikaB z ni w zaro[lach, po czym dla wypoczynku [piewali oboje duetto. Z pagórków sztucznie usypanych wytrysnBy jak na komend srebrne strumyki szypocce w[ród gBazów, co je zduny pracowite ulepiBy w RozwaBdzie. A teraz zachwyciB oczy widzów [liczny gaj poBudniowy z samych cedrów, wystrzy|onych gBadko w cudackie ksztaBty. W gaju uwijaj si Hesperydy, wiadomo, córki Nocy i Atlasa, pilnujce cud-jabBek przed smokiem |arBocznym. Ale wpadB olbrzym Herakles z maczug, rozpdziB chacharstwo i pozrywaB jabBka. I krasnoludki te| byBy. Dzieci poprzebierane w kapturkach z dBugimi brodami. I ChiDczyki w warkoczach i Kozacy z oseBedcami. I znowu| nimfy, ale caBkiem inaczej (nie) ubrane, goni caBym stadem za piknym do cudu Narcyzem. Strzelaj do boroka z krucic, sikajcych wod ró|nokolorow, a| blask jej rwaB za oczy. Wsadzono nareszcie Fryderyka do okwieconej Bodzi. Kra[nice, nimfy, pasterki wpakowaBy si za nim. Popijali, gzili si, [piewali, pBync po gBbokim jeziorze na. ostatni akt przedstawienia, które dzieD caBy trwaBo. Albo i dwa dni pod rzd. Ju| bez maskarady i mitologicznych albo ogoniastych przybiorów wystpiBy na murawie trzy tuziny co najzgrabniejszych dziewczt i mBódek z caBego powiatu. Jako je Panbóczek stworzyB naguteDkie. Ali[ci ka|da miaBa twarz ukryt w wizce sBomy. DokoBa stali m|owie i bracia tych zapBonionych wstydem niewiast. I musieli paDszczyzniacy poziera pilnie, i który swoj córk, siostr czy |on rozeznaB, dostawaB od szczodrobliwego grafa a| póB jutrzyny gruntu na wBasno[... PrzespaB si potem Serenissimus* w sekretnym seraju pana na RozwaBdzie. Przybytek ów byB na sze[ spustów zamknity i murem kolczastym otoczony, |eby tancerki i [piewaczki nie pouciekaBy czasem. WstaB w dobrym humorze i wróciB do Poczdamu. {arBoczna byBa ta nieustajca maskarada grafa Hoditza. Nale|aBo wartko pBaci dostawcom zamorskim, a|eby RozwaBdu nie straci. Gdzie tam! Rozrzutni[ Basy byB wBa[nie na straty, jak kot na szpyrk. PrzeputaB wreszcie wszystko. Pracowa, zarobi nie poradziB. I osiadB na lodzie bez dudka w kieszeni. GBodny byB nawet, chleb kupowaB, bo nie byBo komu, nie byBo czym obsia. Pouciekali bogowie, nimfy, krasnoludki. Dniem i noc wyBy charty prze[liczne * Serenissimus  Najja[niejszy, tytuB dawnych wBadców srebrnowBose, bo im nikt nie podaB |arcia ani wody