Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Kiepas do Gryza się zbliżył i w oczy mu zajrzał uporczywie. — Koźle uparty — rzekł porozumiewawczo, z naciskiem wyrazy sylabizując. — Czego chcesz? — spytał Gryz. — A więc ty wiesz, że ci kozioł uparty na imię? — zawołał z tryumfem Kiepas, jakby Gryza na gorącym uczynku przyłapał. — Wiem i nie zapieram się tego — odparł wyraźnie Gryz. — Nigdy nie wiadomo, co za stworzenie na świat pod ludzką powłoką przychodzi. Raczej ty byś się zapierał, gdybym cię osłem dla przykładu nazwał, a wszakże, gdybym jeno chciał, mógłbym w tobie nic prócz osła nie widzieć. — A czemu nie widzisz? — spytał ciekawie Kiepas. — Bo nie chcę! — odparł uparcie Gryz. — Na przekór mnie, czy na przekór sobie? — dopytywał się Kiepas. — I tobie, i sobie na przekór! — odpowiedział Gryz. — A ja co widzę, to widzę! — zawołał Kiepas i dłonią w pierś się uderzył. — Co widzisz? — spytał Gryz w tę dłoń ukosem wpatrzony. — A to właśnie widzę, że z diabłem konszachty masz — odparł Kiepas, wydłużając ku niemu szyję i łokcie w tył cofając. — Poniechaj obelg, bo cię kiedyś w pysk lunę! — odrzekł Gryz i odwróciwszy się do niego tyłem, wszedł do chałupy. * * * Następnej nocy powtórzyło się to samo zjawisko. O godzinie, którą Kiepas za umówioną uważał, Gryz z chaty się wyłonił. Postał chwilę małą i w stronę latarni się udał. Zbliżywszy się do niej, znikł umiejętnie, przekazując opróżnione miejsce pośpiesznie zjawionemu kozłowi. Kiepas czekał właśnie na tę chwilę i jednym susem kozła dosięgnąwszy, grzbiet jego wełnisty okraczył. Opowiadał potem, że kozioł czarny, jak zwierz nie z tego świata, poniósł go w dalekie pola i lasy, których opis niezmiernie dziwił słuchaczy, jako zgoła niezgodny ze znanymi im naokół miejscowościami. Tak czy owak, Kiepas konno na koźle niezły kawał drogi ujechał, nogami włócząc po ziemi, a kończyną własnego grzbietu kłócąc się dotkliwie ze grzbietem na przełaj skaczącego kozła. Właśnie galopował zuchwale po jakichś jarach, których rozpoznać w biegu nie mógł, gdy nagle zoczył z dala idącego mu naprzeciw Gryza i widokiem jego wykolejony, osiadł znienacka na ziemi, uczuwszy przesadnie wielką próżnię pomiędzy kolanami, które kozła z uwięzi ścisłej wypuściły. Gryz ramiona w porę rozkrzyżował i kozła, który poskokami utratę zmysłów zdradzał, pochwycił i dłonią silną okiełznał. Kiepas się z ziemi nie podnosił, upadek swój w rodzaj spoczynku trafnie przedzierzgając. Gryz z kozłem zbliżył się do niego. — Czemu chudobę mi dręczysz? — zapytał. Kiepas na piasku pierwszą literę swego nazwiska kreślić zaczął, lecz nie dokończył. — Czemu chudobę mi dręczysz? — powtórzył głośniej Gryz. — Tyłem ją udręczył, ile ona i mnie udręczyła — odpowiedział Kiepas, sapiąc mozolnie. — Kto ci pozwolił kozła pod wierzch zażywać? — dąsał się Gryz i kozła pchnął przed same oczy siedzącego na ziemi Kiepasa, aby mu pokazać, jak zwierzę pojeździe wierzchowej wygląda. Wyglądało opłakanie. — Nie o koźlą skórę, jeno o własną ci chodzi — rzekł Kiepas, uśmiechając się chytrze. — Sam się tą jazdą zmęczyłeś, a kozła do oczu mi pchasz dla niepoznaki. Albo ja wiem, który z was — człek, a który — kozioł? — Głupiś! — odrzekł Gryz. — Zły jesteś, żem cię pod sobą kawał czasu miał i żem na twym karku kawał świata ujechał! — odparł zwycięsko Kiepas. — Głupiś! — powtórzył Gryz. — A może ci twą koźlą odmianę tak postrzępiłem i poniszczyłem, że ci się w nią teraz wystroić już nie sporo — domyślał się Kiepas. — Głupiś! — wrzasnął Gryz, natężając szyję, jakby ją chciał do cna wyżyłować. Kiepas zamilkł na chwilę. — A ja co myślę, to myślę — odezwał się po chwili milczenia i grudkę ziemi, w palcach wygniecionej, cisnął za siebie. — Co myślisz? — spytał Gryz, głosem zawczasu zdławionym. — A to myślę, że z diabłem konszachty masz — odparł Kiepas i powstał z ziemi stanowczo. Gryz milcząc w pysk go lunął. — Jeżeli jeszcze raz tę obelgę powtórzysz, w pysk cię lunę — rzekł, dłoń o grzbiet kozła pocierając. — A przecież mnie już lunąłeś? — zauważył prawdomównie Kiepas. — Tym razem na pogróżkę cię lunąłem, a drugim razem lunę cię na pokaranie twej gęby zuchwałej — wytłumaczył Gryz. Podgróżki otrzymanej Kiepas się nie uląkł, ale obietnica kary niemile go dotknęła. — Nie będę ci dokuczał, jeśli i ty mnie dokuczać nie będziesz —rzekł z nagłym wybuchem szczerości. — Jakże ci to dokuczam? — spytał Gryz. — Dokuczasz mi tylekroć, ilekroć w obecności mojej twierdzisz, że niby nie wiadomo, co za stworzenie na świat pod ludzką powłoką przychodzi. Mąci mi się w głowie od tych wyrazów, a ten zamęt dręczy mię więcej, niźli ja kozła twego udręczyć zdążyłem. Kozioł mię bowiem zrozumiał, a ja tych wyrazów zrozumieć nijak nie mogę. Gryz obiecał, że nigdy wobec Kiepasa zdania tego nie wygłosi. I dotrzymał słowa. A i Kiepas słowa dotrzymał i nigdy mu już odtąd kozła nie okraczył. PODLASIAK Spotkały się dwa zuchy, Ten–ci ślepy, ów — głuchy. przygadywka ludowa Było ich dwóch: prawy — kulawiec, a lewy — jednoręki. Ten ostatni posiadał jeno lewicę, więc mu było dogodniej i ściślej podczas wędrówek nieustannych prawym, przegrody wszelkiej wyzbytym ramieniem z przyjacielem się stykać, a lewicy, którą wielce sobie ważył, swobodę i przestronność pozostawiać