Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Był trupio blady, ale panował nad sobą. - Co robimy? - spytał stłumionym głosem. - Jeszcze nie wiem. Lecimy za nimi oczywiście. Tylko dokąd? Potrzebujemy planu... Wysoki, przeraźliwy dźwięk rozległ się od strony modułu łączności, przerywając mi skutecznie kwestię. Wytrzeszczyłem oczy w kierunku jego źródła. - Co to jest? - zdumiał się Bolivar. - Ogólny alarm. Czytałem o czymś takim w trakcie szkolenia, ale nie słyszałem, aby kiedykolwiek ogłoszono go inaczej niż w celach treningowych i na małym obszarze. Wiesz przecież, że fale radiowe podróżują z prędkością światła i przesyłanie nimi wiadomości w kosmosie jest nonsensem. Dlatego większość z nich przewożona jest przez statki kurierskie, sprawy najważniejsze zaś są przesyłane przez psimenów, bo myśli zdają się sięgać celu natychmiast. Jeden psiman może porozumiewać się z drugim bez względu na dzielącą ich odległość, nie tracąc chwili czasu. Wszyscy dobrzy operatorzy pracują dla Ligi, a większość dla Korpusu. Są urządzenia elektroniczne, które mogą wykryć tę komunikację, ale tylko przy jej pełnym natężeniu, a i to nie dekonspiruje szczegółów. Każdy statek Ligi ma taki wykrywacz, choć jak dotąd nigdy ich nie używano. Aby je uruchomić, każdy żywy psiman transmituje w tym samym czasie co inni tylko jedną wiadomość. Jedno słowo: KŁOPOTY. Kiedy taki alarm zostaje odebrany, każdy statek udaje się natychmiast w pobliże którejś z naszych planet lub stacji, aby dowiedzieć się, co się dzieje. Ruszamy. - Mama i James... - Odnalezienie ich będzie wymagało namysłu i pomocy. Możesz to nazwać, jak chcesz, ale wydaje mi się, że ten alarm ma związek z naszą obecną sytuacją. Pech sprawił, że miałem rację. Wyłoniliśmy się z nadprzestrzeni w pobliżu automatycznej radiolatarni i nagrany sygnał natychmiast zabrzmiał w naszych odbiornikach: - ...powrót do baz. Wszystkie jednostki zameldują się po rozkazy. W ciągu ostatniej godziny siedemnaście planet Ligi zostało zaatakowanych przez obce siły. Wszystkie jednostki - powrót do baz. Wszystkie... Ustaliłem kurs, zanim jeszcze wiadomość zaczęła się powtarzać. Do Kwatery Głównej Korpusu. Obrona z pewnością była koordynowana przez Inskippa i tam też musiały być kierowane wszystkie informacje. Podróż była markotna. Jedyną pociechę znajdowaliśmy z Bolivarem w powtarzaniu sobie, że siła ognia, jaką widzieliśmy na ekranach, wskazywała bez dwóch zdań na to, że mogli rozbić krążownik na atomy w mgnieniu oka. A nie zrobili tego. Chcieli więc mieć załogę żywą. Nie odważyliśmy się snuć rozważań dlaczego, ale sam fakt, że Angelina i James byli więźniami, był pocieszający: więźniów można odbić. Gdy wyszliśmy z nadprzestrzeni, leciałem jak wariat. Hamowanie w ostatnim momencie, wyłączenie kontaków ledwie ujęły nas macki pola, wyjście w chwili, gdy właz zaczął się otwierać. Mając obok Boliyara, gnałem przez korytarze wprost do biura Inskippa. Tylko po to, aby znaleźć go chrapiącego na biurku. - Gadaj - zażądałem, ledwie otworzył najbardziej zaczerwienione oczy, jakie w życiu widziałem. - Powinienem był wiedzieć - jęknął. - Musiałeś wleźć akurat, gdy usiłowałem zasnąć pierwszy raz od czterech dni. Czy ty wiesz... - Wiem, że jeden z ich statków połknął mój krążownik razem z Angelina i Jamesem i że przez ostatnie cztery dni gnietliśmy się w patrolowcu. - Przepraszam, nie wiedziałem - wymamrotał chwiejąc się na nogach. Zbliżył się do szafy i wyciągnął zeń kryształową flaszkę, z której łyknął solidnie. Powąchałem zawartość i zrobiłem to samo. - Wyjaśnij - zakomenderowałem. - Co się dzieje? - Inwazja obcych. Pozwól sobie powiedzieć, że oni są dobrzy. To, co połknęło twój krążownik, to najcięższy, opancerzony polami pancernik, jaki kiedykolwiek widziałem, a my nie mamy nic, co byłoby w stanie go ugryźć. Więc wszystko, co możemy zrobić, to stale się wycofywać. Jak dotąd nigdzie jeszcze nie wylądowali, ograniczając się do ostrzału naszych pozycji