Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Fałszywy Lama? - spytała Joan. - Odpowiednik antychrysta - powiedział Indy. - Fałszywy Lama to rywal Żywego Boga w Urdze - wyjaśnił Meryn. - Wśród zamieszania, które powstało po tym, jak komuniści wyjęli ten obszar spod prawa, Fałszywy Lama zdołał przyciągnąć małą grupę zwolenników i pomaszerował na pustynię. Tzi byłby nikim, gdyby nie złe moce Czarnego. - To pocieszające - zauważył Indy. - Dlaczego nazywa się go kanibalem? - Ponieważ chodzą plotki, że zjada serca swych ofiar - rzekł Meryn. - Jest nieugięty i śledzi swoje ofiary przy pomocy stada dzikich psów, które karmi ludzkim ścierwem. Joan pobladła. - Trudno... w to uwierzyć. - Obawiam się, że nie - powiedział Granger. - Dzikie psy są szczególnie niebezpieczne w tym kraju, gdyż wiele z nich ma apetyt na ludzkie ścierwo. Dlatego właśnie byłem tak zaniepokojony tą bestią, którą Indy uwolnił przy murze. I nie myśl, iż nie zauważyłem, Jones, że zostawiasz za obozem jedzenie dla tego mordercy. - Skąd się bierze ten apetyt? - chciała wiedzieć Joan. - W mniejszych wioskach przesądy są bardzo rozpowszechnione - wyjaśnił Granger. - Martwe ciała są uznawane za nieczyste i rzekomo stanowią pożywkę dla zła. Kiedy ktoś umiera, wrzuca się go na tył furmanki. Następnie najbardziej odważny człowiek w wiosce wyrusza z furmanką, idąc przez wieś i nigdy się nie oglądając. W końcu ciało zrzuca się z wozu i staje się ono pożywieniem dla psów. - To jakiś koszmar - oświadczyła Joan. Granger westchnął. - Gdyby to były tylko złe sny... - Może porozmawiajmy o przyjemniejszych rzeczach - zaproponował Meryn. - Jaką cenę zapłacicie za te wielbłądy, których tak rozpaczliwie pożądacie? Joan czuła się wyczerpana, ale wśród samotnej ciszy swojego namiotu zrozumiała, że nie odpocznie. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, w jej umyśle pojawiały się wizje dzikich psów z okrutnym błyskiem w oku, które wlokły ją bezlitośnie przez pustynię. W końcu się poddała. Ubrała się, założyła ciężki wełniany płaszcz i wyszła z namiotu. Wiatr już się uspokoił, a na niebie świeciły gwiazdy. Przeszła kawałek i oparta się o ciężarówkę Indy'ego, myśląc o swoim ojcu. Rozległo się szczekanie psa. Joan zamarła. Szczekanie dochodziło skądś z ciemności i robiło się coraz głośniejsze. Owinęła się szczelniej płaszczem i zrobiła kilka kroków w stronę namiotów. Pies, którego Indy uwolnił przy murze, posuwał się skokami naprzód w kierunku środka obozu, ujadając jak szalony. Stanął nagle między Joan i namiotami, na rozstawionych nogach, ze zjeżoną na karku sierścią. - Proszę się nie ruszać - ostrzegł ją Granger. Wysunął się z namiotu, trzymając w rękach karabin. Odbezpieczył go i wolno podniósł na wysokość ramienia. - O mój Boże - jęknęła Joan. Była na linii ognia. Granger zaczął powoli przesuwać się na bok, starając się oddać strzał do zwierzęcia bez ryzyka dla Joan. Pies zbliżył się, wciąż zajadle szczekając. - Już podchodzę - powiedział Granger. - Proszę w dalszym ciągu się nie ruszać. - O mój Boże - powtórzyła Joan. Aranżer zrobił jeszcze dwa kroki w prawo i zaczął delikatnie pociągać za spust. Pies puścił się biegiem. Indy podbił lufę w powietrze właśnie w chwili, gdy Granger wypalił. Kula przeszyła nocne niebo. Pies skoczył i Joan przypadła do ziemi. Zwierzę poszybowało ponad nią ł wylądowało dokładnie na piersi Fenga, który podkradał się do zakonnicy z wyciągniętym nożem. Feng przewrócił się do tyłu i pies zanurzył głęboko zęby w jego nadgarstku. Do obozu zbiegli się inni bandyci, z nożami i pistoletami w rękach. Granger wystrzelił ponownie i trafił najbliższego z nich w klatkę. Bandyta upadł ze słabnącym westchnieniem u stóp Indy'ego, wciąż ściskając w martwej ręce sztylet. Indy wyciągnął swój rewolwer i ruszył na napastników, strzelając po drodze. Rozbiegli się, ale jeden z nich zdążył jeszcze rozciąć mu policzek szablą. - No nie, znowu - jęknął Indy, tamując krew dłonią. - Dopiero co się zagoiła. Feng kopniakiem uwolnił się od psa i pobiegł w ciemność, rzucając za sobą przekleństwa. - Nie są zbyt odważni, co? - stwierdził Granger. - Zabijanie ludzi podczas snu nie wymaga zbyt wiele odwagi - odparł Indy. - Siostro, wszystko w porządku? - Jestem tylko wstrząśnięta - powiedziała. - Gdyby nie to, że pies... - Proszę nawet o tym nie myśleć - powiedział Indy. Ukląkł i poklepał w ziemię. Pies ostrożnie podszedł i pozwolił położyć sobie rękę na głowie. - Gdyby Loki nie zaczął szczekać, prawdopodobnie wszyscy bylibyśmy teraz martwi. - Cieszę się, że się myliłem co do tego zwierzęcia - oświadczył Granger. - Miałem psa, kiedy byłem mały i nigdy go nie odżałowałem, kiedy zdechł. Był moim najlepszym przyjacielem - wyznał Indy. - Następnie dodał tak cicho, żeby inni go nie słyszeli: Też się tak nazywał. - Nazwał go pan Loki? - zapytała Joan. - Jasne - odparł Indy. - Na cześć nordyckiego boga niezgody, który był przykuty łańcuchem do muru. 5. Miasto żywego boga Pod lufami pistoletów dwóch policjantów wyprowadziło Indianę Jonesa i Waltera Grangera z przejmująco zimnego więzienia, gdzie spędzili pierwszą noc w Urdze - wiekowym, otoczonym murami mieście. Tej nocy żaden z nich nie spał. Kilkakrotnie przesłuchiwani byli po rosyjsku na temat ich pobytu w Mongolii. Indy stał na ulicy i mrużył oczy patrząc w słońce. Strasznie go swędział nos, ale, tak jak Aranżer, ręce miał związane z tyłu. - Nie rozwiążecie nas? - spytał. Jeden z policjantów przyłożył lufę karabinu do pleców Indy'ego i popchnął go przed siebie. - Wygląda na to, że nie - odrzekł Aranżer. Obydwaj konwojenci byli Buriatami, członkami mongolskiego plemienia z północy, które przez pokolenia uważało się za Rosjan. Pchali Indy'ego i Grangera przez zatłoczone ulice w milczeniu, nie śmiejąc się nawet gdy Indy - po rosyjsku - żartował, jak bardzo jest wdzięczny za darmowy nocleg dla trzech osób i za wyśmienite jedzenie. - Skąd się bierze takie karaluchy? - starał się dowiedzieć Indy. Miasto ciągnęło się osiem kilometrów wzdłuż rzeki Tola. Pomimo wysiłków komunistów zachowało swój charakter - osobliwą mieszankę trzech kultur: chińskiej, mongolskiej i rosyjskiej