Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. przez telefon - wspominał Kurt. Codziennie dzwoniliśmy do siebie, a co drugi dzień wysyłaliśmy sobie faksy. Zapłaciłem za tełefon jakieś trzy tysiące dolarów. Courtney opuściła jeden z koncertów Hole, by móc być z Kurtem w Amsterdamie. Mimo całego zamieszania wokół Nirvany Kurt nadal uważał, że w porównaniu z Courtney prowadzi spokojny żywot. Na początku zależało mi na rozrywce - mówił. Nigdy nie znałem nikogo tak wygadanego i charyzmatycznego jak Courtney. Courtney jest jak magnes, wokół niej dzieje się mnóstwo ekscytujących rzeczy. Wystarczyło przejść się z nią ulicą, by za rogiem zaczaił się facet z nożem. Courtney tak działa na ludzi. A mi chodziło ogólnie o wkurwianie wszystkich dokoła. Kurt często nudził się w trasie. Szczytowym punktem każdej imprezy było to, że Chris upijał się, wpadał w amok i rozbierał, tańcząc na stole - wspominał. W najlepszym wypadku bawiliśmy się gaśnicami. A ja marzyłem o czymś naprawdę ekscytującym, chciałem prowadzić podniecające życie. Doszedłem do wniosku, że Courtney najlepiej się do tego nadawała. Wiedziałem, że w całym obozie Nirvany nie znajdzie się ani jedna osoba, która przyjmie ją z rozłożonymi rękoma. A to dlatego, że wszyscy ci ludzie są kurewsko nudni. Prowadzą normalne życie. Mówię to z trudem, ale tak wygląda prawda. Każdy kogo znam i z kim pracuję zapomniał czym jest punk rock. Nikt nie chce już ryzykować, nikomu nie chce się iść na całość. Panuje surowy reżim: «Jedziemy na koncert, gramy, jemy obiad, idziemy spać». Znudziło mnie to. Courtney podsycała wyobrażenie Kurta o własnej osobie jako „czarnej owcy" zespołu. Chodziłem z Courtney i coś się działo. Kupowaliśmy dragi, pierdoliliśmy się oparci o ścianę, robiliśmy awantury... wszystko jedno - wspominał Kurt. Pierwszy raz byłem z kimś, kto potrafił ni z tego ni z owego rozbić szkło stojące na stole albo wstać i wrzeszczeć czy przewrócić mnie na ziemię. To było naprawdę zabawne. Silna osobowość Courtney miała ogromny wpływ na otoczenie Nirvany. Początkowo każdego cofało na jej widok - mówi Alec Macleod, chichocząc pod nosem. Kiedy się pojawiała w powietrzu wirowały gówna. Mogliśmy być zmęczeni, nieprzytomni z nudów, ale wszystko się zmieniało gdy pojawiała się rozgadana Courtney... miała zawsze tyle energii! Bóg wie skąd ją brała. Ale było z nią fajnie. Była naprawdę zabawna. Dave przeprowadził się do Macleoda. Wszyscy, oprócz Aleca, wiedzieli, że Dave nie jest „rannym ptaszkiem", co doprowadziło do dosyć zabawnego spięcia. Po koniec trasy Macleod przestał w ogóle odzywać się do Dave'a, który nie mogąc tego znieść zapytał Aleca „w czym ma jebany problem?" Pierdol się - odpowiedział mu Macleod. Po chwili okazało się, że zawsze gdy budził Dave' a, ten zwracał się do niego przez sen w taki mniej więcej sposób: „ODEJDŹ ODE MNIE, TY CHUJU! ZOSTAW MNIE, KURWA, W SPOKOJU! ODPIERDOL SIĘ!" Skończywszy tę tyradę, Dave przewracał się na drugi bok i spał dalej. Przy śniadaniu był bardzo zdziwiony kwaśną miną Anglika. Zmęczenie trasą wszystkim dawało się we znaki i w okolicach Dnia Dziękczynienia, Nirvana zaczęła nadawać sygnał S.O.S. do Johna Silvy w Gold Mountain. Wszyscy byliśmy zmęczeni - mówi Chris. Ja w ogóle nie trzeźwiałem. Doszedłem do etapu, kiedy przez jedną noc wypijałem trzy butelki wina. Byłem chory i kaszlałem jak jasna cholera. Wyglądałem jak ściana i tylko wargi miałem sine. Tak to jest kiedy palisz hasz, papierosy i żłopiesz pierdolone Bordeaux. «Gdzie moje Bordeaux?». Trzy flaszki przez jeden wieczór. Pierwsza na rozgrzewkę... W ogóle nie pamiętam niektórych koncertów. Chris ma czteroliterowe wytłumaczenie dla swojego picia: „stres". Byłem zestresowany - twierdzi - to był jedyny sposób, żeby dać sobie z tym radę. Było tak, jakby nikt nie mógł nas zatrzymać... Nie wiedzieliśmy jak się to wszystko skończy i jechaliśmy przed siebie - mówi Dave. Już w Ameryce Kurt skarżył się na bóle żołądka. W Europie nabawił się chronicznej anginy, zakończonej bronchitem, który pogarszał, paląc bez przerwy skręty. Pamiętam, że byłem w fatalnym stanie, umierałem z głodu i chorowałem przez cały czas - wspomina Kurt. Piłem syrop na kaszel i normalnie - to co wszyscy. Bronchit nie dawał mi spokoju i parę razy porzygałem się, kaszląc przed koncertem. Pamiętam, że w Edynburgu wezwaliśmy lekarza. Kaszlałem i rzygałem do puszki na śmieci, a facet gówno mi pomógł. Nawet zrównoważony Dave zaczął się załamywać. M z tego ni z owego bałem się wsiąść do samolotu. Po prostu straszliwie się bałem - wspomina. Pomału zaczynałem bać się wszystkiego. Miałem początki klaustrofobii, na którą nigdy wcześniej nie cierpiałem. Byłem nienormalny - ciągnie Dave. Odbiła mi jebana szajba. Miałem dosyć koncertów, rzygałem już nimi. Nagle podczas występów ogarniał mnie lęk... zostało mi to do tej pory. Graliśmy i odpierdalało mi, że mi odpierdoli, że zwariuję, że się porzygam i że sto tysięcy ludzi pójdzie przeze mnie do domu. Teraz też to czuję, kiedy gram. Nie potrafię tego wytłumaczyć... to coś musiało tkwić we mnie przez całe życie... ten strach i niepokój... musiałem nosić go w sobie od samego początku. Kiedyś ktoś mi powiedział, że można się zahipnotyzować wpatrując się we własne odbicie w lustrze. Zrobiłem to, zahipnotyzowałem się i tak mi odpierdoliło, że przez resztę życia będę wspominał to ze strachem. Miałem wtedy trzynaście albo czternaście lat. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale tak naprawdę to wszystko nie jest tak zwariowane na jakie wygląda - mówi dalej Dave. Wiem, że to zwykły strach... strach, że oszaleję... że może mi się to przydarzyć w każdej cholernej chwili. I to trwa. To nie jest coś, czego można przestać się bać po pięciu minutach. Człowiek cały czas myśli skąd będzie wiedział, że traci rozum? Gdzie jest ten punkt, w którym coś pęka i stajesz się wariatem ? Podczas tamtej trasy wszyscy byliśmy nienormalni, pędziliśmy sto mil na godzinę i każde uczucie, każde wrażenie było sto razy silniejsze niż normalnie. 5 grudnia, dzień przed występem Nirvany na festiwalu Trans-Musicale w Rennes we Francji, Kurt i Courtney leżeli w łóżku i postanowili się pobrać. Następnego dnia podczas konferencji prasowej, na której nie było Kurta, Chris wypił całą butelkę wina, a Dave nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Nie trzeba chyba tłumaczyć dlaczego wszyscy odetchnęli, gdy zespół postanowił odwołać resztę trasy. Mieliśmy lecieć do Skandynawii, na dworze b\i mróz, a każdy lot wypadał o szóstej rano - mówi Chris. To byłaby nie tylko katastrofa, to byłaby pierdolona katastrofa! Odpierdoliłoby nam do reszty kompletnie i nieodwołalnie