Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Dokładnie sześć miesięcy temu. Nagle stracił całe zainteresowanie nami i wolno wycofał się w głąb korytarza. Wyszedłem wraz z Poirotem na zewnątrz. - Eh bien, Hastings - rzekł chytrze mój przyjaciel. - Czy i teraz jesteś pewien, że czarujące kobiety zawsze mówią prawdę? Nie odpowiedziałem. Dopiero gdy Poirot skierował się na Brompton Road, zapytałem go, co zamierza zrobić i dokąd idziemy. - Do pośredników zajmujących się tym domem, Hastings. Mam ogromną ochotę wynająć mieszkanie w Montagu Mansions. O ile się nie mylę, wkrótce wydarzy się tam kilka interesujących rzeczy. Mieliśmy szczęście w naszych poszukiwaniach. Mieszkanie numer osiem na czwartym piętrze było do wynajęcia, umeblowane, za dziesięć gwinei tygodniowo. Poirot wziął je natychmiast, na miesiąc. Gdy znowu wyszliśmy na ulicę, uciszył moje protesty: - Przecież teraz zarabiam! Dlaczego nie miałbym spełnić swojej zachcianki? Nawiasem mówiąc, Hastings, czy masz rewolwer? - Tak, gdzieś mam - odparłem nieco podekscytowany. - Czy sądzisz... - Że będziesz go potrzebował? Całkiem możliwe. Widzę, że ta myśl sprawia ci przyjemność. Jak zwykle przemawia do ciebie to, co romantyczne i widowiskowe. Następnego dnia byliśmy już w naszym nowym, tymczasowym domu. Mieszkanie było ładnie umeblowane. Usytuowane tak samo jak to Robinsonów, znajdowało się jednak dwa piętra wyżej. Niedziela była pierwszym dniem po naszej przeprowadzce. Po południu Poirot zostawił uchylone drzwi wejściowe i gdy w dole dało się słyszeć trzaśniecie drzwiami, spiesznie mnie wezwał. - Spójrz przez balustradę. Czy to twoi znajomi? Uważaj, żeby cię nie zobaczyli. Wychyliłem się z klatki schodowej. - Widzę oni - oznajmiłem niegramatycznym szeptem. - Dobrze. Poczekaj chwilę. Jakieś pół godziny później ukazała się młoda kobieta w jaskrawej, niedobranej garderobie. Poirot odetchnął zadowolony i na palcach wrócił do mieszkania. - C'est ca. Po panu i pani pokojówka. Mieszkanie powinno być teraz puste. - Co będziemy robić? - zapytałem zaniepokojony. Poirot energicznym truchtem pobiegł do pomieszczenia gospodarczego przy kuchni i zaczął się gramolić na linę od windy do przewożenia węgla. - Dostaniemy się tam tak jak pojemniki na śmieci - wyjaśnił wesoło. - Nikt nas nie zauważy. Niedzielny koncert, niedzielne "popołudniowe wyjście" i w końcu niedzielna drzemka po niedzielnym angielskim obiedzie, le rosbif - wszystko to odwróci uwagę od poczynań Herkulesa Poirota. Chodź, przyjacielu. Wszedł do ciężkiego drewnianego urządzenia, a ja podążyłem za nim. - Czy włamiemy się tam? - zapytałem niepewnie. Odpowiedź Poirota nie uspokoiła mnie zbytnio. - Nie dzisiaj - odparł. Opuszczając się na linie, schodziliśmy wolno, dopóki nie dotarliśmy do drugiego piętra. Poirot wydał okrzyk zadowolenia, gdy spostrzegł, że drewniane drzwi do gospodarczego pomieszczenia obok kuchni były otwarte. - Zauważyłeś? Nigdy nie zamykają tych drzwi za dnia. A przecież każdy mógłby się tu wspiąć albo opuścić, tak jak my to zrobiliśmy. W nocy, owszem, zamykają, ale też nie zawsze, lecz zabezpieczymy się przed tym. Mówiąc to, wyciągnął z kieszeni trochę narzędzi i od razu zręcznie zabrał się do pracy, której celem było takie ustawienie zasuwy, aby można ją było otworzyć z windy. Potem znowu włożył narzędzia do kieszeni, a wtedy raz jeszcze wspięliśmy się do naszego królestwa. W poniedziałek Poirota nie było przez cały dzień, ale gdy wrócił wieczorem, zadowolony rzucił się na krzesło. - Hastings, czy mogę ci opowiedzieć pewną historyjkę? Opowiastka na pewno przypadnie ci do gustu, przypomina twoje ulubione filmy. - Zaczynaj - zaśmiałem się. - Zakładam, że to prawdziwa opowieść, a nie dzieło twojej wyobraźni. - Jest wystarczająco prawdziwa. Inspektor Japp ze Scotland Yardu zaręczy za jej autentyczność, ponieważ to dzięki jego uprzejmości dotarła do moich uszu. Posłuchaj więc, Hastings. Nieco ponad sześć miesięcy temu skradziono pewne ważne plany z Departamentu Marynarki Stanów Zjednoczonych. Przedstawiały one pozycje najważniejszych portowych fortyfikacji i obcy rząd, na przykład japoński, dałby za nie znaczną sumę pieniędzy. Podejrzenie padło na młodego człowieka, nazywającego się Luigi Valdarno, Włocha z pochodzenia, zatrudnionego w departamencie w charakterze podrzędnego pracownika, który zaginął w tym samym czasie co dokumenty. Nie wiadomo, czy był złodziejem, czy też nie, ale dwa dni później znaleziono go zastrzelonego na East Side w Nowym Jorku. Dokumentów przy nim nie było. Otóż przez jakiś czas Luigi Valdarno pokazywał się z panną Elsą Hardt, młodą śpiewaczką operową, która niewiele wcześniej pojawiła się na scenie, a mieszkała wraz z bratem w Waszyngtonie