Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
MOŻE DLATEGO ŻE SĄ TYM, CO CZYMŚ BYŁO. A JA JESTEM TYM, CZYM JESTEM. - Aptekarz, który robi lekarstwa w Chambly, ma takiego szykieleta. Wisi na haku i cały jest powiązany drutem, żeby kości się trzymały razem - oznajmiła dziewczynka z miną osoby, która przekazuje informację zdobytą po długich studiach tematu. JA NIE MAM DRUTU. -Jest jakaś różnica między żywymi szykieletami i martwymi? TAK. - To znaczy, że on ma tam u siebie nieżywego szykieleta? TAK. - Takiego, co kiedyś był w kimś? TAK. - Eee... Blee. 123 ŚWIAT DYSKU Dziecko przez chwilę wpatrywało się w daleki horyzont, po czym oświadczyło: - Mam nowe skarpetki. TAK? -Jak chcesz, to możesz obejrzeć. Brudna stopa została wyciągnięta do przodu i poddana inspekcji. NO, NO. COŚ PODOBNEGO. NOWE SKARPETKI. - Mama zrobiła je na drutach. Z owcy. NIE DO WIARY. Horyzont został przestudiowany po raz drugi. - A wiesz... - zaczęła. - Wiesz... że dziś piątek? TAK. - Znalazłam łyżeczkę. Bill Brama odkrył nagle, że czeka niecierpliwie, co dalej. Nie miał doświadczenia w rozmowach z ludźmi o czasie koncentracji uwagi poniżej trzech sekund. - Pracujesz u panny Flitworth? TAK. - Tato mówi, że u niej trzeba porządnie trzymać nogi pod stołem. Bill Brama nie wiedział, co na to odpowiedzieć, ponieważ nie zrozumiał, co to znaczy. Było to jedno z tych prostych stwierdzeń, które wypowiadają ludzie, i które naprawdę są tylko maską dla czegoś bardziej subtelnego, często przekazywanego tylko tonem głosu czy spojrzeniem, czego dziecko jednak nie zrobiło. - Tato mówi, że ma tam skrzynie pełne skarbów. TAK? - A ja mam dwa pensy. NA BOGÓW! -Sal! Oboje się obejrzeli. Na progu stanęła pani Lifton. - Pora do łóżka. Przestań męczyć pana Bramę. ALEŻ ZAPEWNIAM, ŻE WCALE... - Powiedz grzecznie dobranoc. - A jak śpią szykielety? Przecież nie mogą zamknąć oczu, bo... Przez chwilę słyszał jeszcze stłumione głosy z wnętrza gospody. - Nie wolno tak nazywać pana Bramy, bo on... on jest... bardzo... on jest po prostu bardzo chudy. 124 KOSIARZ - Nic nie szkodzi. Nie jest z tych umarłych. W głosie pani Lifton zabrzmiał znajomy ton niepokoju, typowy dla ludzi, którzy nie mogą się zmusić do wiary w to, co widzą na własne oczy. - Może niedawno był bardzo chory... - Myślę, że był taki chory, jak w ogóle można być. Bill Brama wrócił do domu zamyślony. W kuchni paliło się światło, ale poszedł prosto do stodoły, wspiął się po drabinie i położył. Mógł walczyć ze snami, ale nie mógł powstrzymać wspomnień. Patrzył w ciemność. Po chwili usłyszał cichy tupot. Obejrzał się. Strumień bladych, szczurokształtnych duchów sunął po belce dachu ponad jego głową. Rozwiewały się biegnąc, tak że po chwili nie pozostało już nic prócz uderzeń łapek. Za duchami postępował... kształt. Miał około sześciu cali wzrostu. Nosił czarną szatę. W szkieletowej łapce ściskał kosę. Biały jak kość nos z widmowymi szarymi wąsikami sterczał spod cienistego kaptura. Bill Brama podniósł go. Kształt nie opierał się, ale stał mu na dłoni i spoglądał na niego jak jeden profesjonalista na drugiego. JESTEŚ... odezwał się Bili. Śmierć Szczurów przytaknął. PIP. PAMIĘTAM, rzekł Bili, JAK KIEDYŚ BYŁEŚ CZĘŚCIĄ MNIE. Śmierć Szczurów pisnął znowu. Bill Brama pogrzebał po kieszeniach spodni. Schował tam swoje kanapki... O, są. PRZYPUSZCZAM, powiedział, ŻE CHĘTNIE ZAMORDUJESZ KAWAŁEK SERA. Śmierć Szczurów przyjął ser z wdzięcznością. Bill Brama przypomniał sobie, że kiedyś odwiedził pewnego starca - tylko raz - który prawie całe życie spędził zamknięty w celi na wieży, skazany za takie czy inne rzekome przestępstwo. Oswoił ptaszki, żeby dotrzymywały mu towarzystwa w dożywotnim wyroku. Ptaszki brudziły mu na łóżko i wyjadały jedzenie, ale tolerował je i uśmiechał się, widząc, jak wlatują i wylatują przez wąskie zakratowane okno. Śmierć zastanawiał się wtedy, dlaczego ktoś miałby się tak zachowywać. 125 ŚWIAT DYSKU NIE CHCĘ CIĘ ZATRZYMYWAĆ, powiedział. PEWNIE MASZ PRACĘ DO WYKONANIA, SZCZURY DO ODWIEDZENIA. WIEM, JAK TO JEST. Teraz zrozumiał. Odstawił postać na belkę i ułożył się na sianie. WPADNIJ, GDYBYŚ BYŁ KIEDY W POBLIŻU. Potem Bill Brama znowu wpatrzył się w ciemność. Sen... Czuł, jak krąży wokół niego. Sen, a wraz z nim senne zjawy. Leżał w ciemności i walczył. Wołanie panny Flitworth poderwało go nagle. Ku jego uldze, nadal je słyszał. Wrota stodoły otworzyły się z trzaskiem. - Bili! Zejdź na dół! Szybko! Spuścił nogi na drabinę. CO SIĘ DZIEJE, PANNO FLITWORTH? - Pali się! Przebiegli przez podwórze na gościniec. Niebo nad wioską było czerwone. - Chodź! ALE TO NIE NASZ OGIEŃ. - Niedługo będzie wszystkich! Przenosi się po strzechach jak szalony! Dotarli do marnej imitacji rynku. Gospoda stała już w płomieniach; jej strzecha z rykiem wysyłała ku niebu miliony wirujących iskier. - Patrz, tylko się gapią! - burknęła panna Flitworth. - Przecież jest pompa, wszędzie stoją wiadra! Dlaczego ci ludzie nie myślą? Kawałek dalej wybuchła szamotanina - to kilku klientów próbowało powstrzymać oberżystę Liftona wyrywającego się w stronę budynku. Krzyczał na nich. - Dziewczynka została w środku? - upewniła się panna Flitworth. - Tak powiedział? TAK. 126 KOSIARZ Płomienie wylewały się ze wszystkich okien na piętrze. - Musi być jakiś sposób - stwierdziła panna Flitworth. - Może znajdziemy drabinę... NIE POWINNIŚMY. - Co? Przecież musimy spróbować. Nie możemy zostawiać tam ludzi! NIE ROZUMIE PANI, tłumaczył jej Bill Brama. MAJSTROWANIE PRZY LOSIE JEDNEJ OSOBY MOŻE ZNISZCZYĆ CAŁY ŚWIAT. Panna Flitworth spojrzała na niego, jakby nagle oszalał. - Co to za bzdury? CHCĘ POWIEDZIEĆ, ŻE NA KAŻDEGO PRZYCHODZI WŁAŚCIWY CZAS. Spojrzała na niego. Podniosła rękę i z rozmachem uderzyła go w twarz. Policzek był twardszy, niż się spodziewała. Krzyknęła i podniosła dłoń do ust. -Jeszcze dziś opuścisz moją farmę - oznajmiła. - Zrozumiano? Odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę pompy. Kilku ludzi przyniosło długie drągi z hakami, żeby zerwać z budynku płonącą strzechę. Panna Flitworth zorganizowała grupę, która oparła drabinę o jedno z okien na piętrze. Zanim jednak zdołała kogoś przekonać, by wszedł na górę pod parującą osłoną mokrej derki, szczyt drabiny już się tlił. Bill Brama obserwował płomienie