Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nie mogę żyć w żadnym innym mieście, a na wsi już w ogóle nie. Wolfsegg nie wchodzi w moim przypadku w rachubę, powiedziałem. Być może powinienem był powstrzymać się od tej uwagi, pomyślałem. Dziecięca willa to mój ukochany budynek, powiedziałem. Pamiętasz jeszcze, jak graliśmy Konfucjusza, któregośmy sami wymyślili i sami napisali? Nie wiedzieliśmy wcale, kim jest czy co to jest Konfucjusz, ale słowo Konfucjusz zainspirowało nas do przygotowania przedstawienia. Gdzie zresztą podziały się te sztuki, które napisaliśmy? spytałem Caecilię. Nie wiedziała. Muszą być na poddaszu dziecięcej willi, powiedziałem. Ostatnio widziałem je na poddaszu dziecięcej willi. Do Konfucjusza namalowałaś swoją najpiękniejszą scenografię, powiedziałem. Natomiast Amalia była znakomitą Konfucją. Trzeba otworzyć biblioteki, powiedziałem. Wszystkie książki muszą odetchnąć świeżym powietrzem, powiedziałem. Przecież nawet nie wiemy, jakie kryją się tam skarby, nie wietrzone, zakurzone, powiedziałem. Wolfsegg powinno się znowu stopniowo ożywić, tak jak ja to sobie wyobrażam, powiedziałem. Caecilia milczała. Przez całe dziesięciolecia rodzice wszystko zamykali, powiedziałem. Znowu spojrzałem w stronę ogrodników, dwaj łowczy przechodzący przez murowaną bramę dostrzegli mnie i pozdrowili z daleka. Tylko polowania, ciągle tylko polowania, powiedziałem i pomyślałem, iż teraz jestem jeszcze bardziej samotny niż dawniej. Gołębie tak natarczywie gruchały, że znów spojrzałem w górę, przede wszystkim na najwyższe piętro. Zawsze gdy zanosi się na deszcz, gruchają w szczególnie okropny sposób, powiedziałem. Zresztą mój uczeń Gambetti, powiedziałem, także nienawidzi gołębi. W Rzymie jest pełno gołębi, niszczą wszystko, co jest piękne, całą architekturę tego miasta. Gołębie należałoby powybijać, powiedziałem i natychmiast poczułem się strasznie, że użyłem słowa powybijać Jeden z ogrodników podszedł do nas, aby spytać mnie, czy zamkniętą trumnę należy rzeczywiście podnieść wyżej. Tak, powiedziała moja siostra, chociaż ogrodnik wyraźnie pytał mnie. Poszedł, żeby wraz z kolegą ustawić wyżej na kobylicach trumnę matki. Najlepsze, co jest w Wolfsegg, to ogrodnicy, powiedziałem do Caecilii. Udała, że tego nie słyszy. Wypadek zdarzył się, jak to się mówi, w środę wieczorem. W kuchni leżał teraz plik otwartych gazet, kupionych przez pomoce kuchenne, wszedłem do kuchni, by przynajmniej napić się tak zwanej służbowej kawy, i mój wzrok padł natychmiast na plik gazet na małym stole przy oknie. Chociaż początkowo wzdragałem się przed tym, to w końcu nie mogłem się opanować, usiadłem więc na krześle, by przejrzeć te gazety. W równie odrażający i nikczemny sposób jak o wszystkim, dzienniki donosiły teraz o naszym nieszczęściu, z ową bezczelnością, a jednocześnie dokładnością co do najdrobniejszych szczegółów, tak charakterystyczną dla naszych gazet, bezwzględność, z jaką potraktowały nasze nieszczęście, żeby zrobić z niego sensację, była równie straszna jak ta, której zawsze się bałem, czytając o innych wypadkach, równocześnie jednak zawsze podziwiałem tak zwaną zimną krew, która w takich sytuacjach bezwstydnie przedostaje się na drukarskie szpalty, po czym świat czytelników łakomie ją wchłania, nie wyłączając mnie, gdyż zawsze byłem takim czytelnikiem łakomym gazetowych sensacji, zarówno w dzieciństwie, jak i dzisiaj; tym razem jednak relacje na temat naszego nieszczęścia wywołały we mnie oczywiście natychmiastowe obrzydzenie. Rodzice pojechali z moim bratem Johannesem do Steyr, aby u mieszkającego tam handlarza maszyn rolniczych obejrzeć nowy model amerykańskiej młockarni, młockarnia, którą zamierzali kupić, miała być również, jak wszystkie maszyny rolnicze w Wolfsegg, marki McCormick. Rodzice, których wiózł Johannes, zabawili cały dzień w Steyr, odwiedzili przyjaciół i załatwili sprawunki, bo Steyr jest dobre na zakupy, a pod wieczór pojechali do Linzu, żeby w tak zwanym Domu Brucknera nad brzegiem Dunaju, jednej z najokropniejszych instytucji kulturalnych, jakie w ogóle istnieją, wysłuchać koncertu utworów Brucknera, dyrygowanego przez Eugena Jochuma. Bezpośrednio po koncercie, wiezieni przez ojca, wracali prosto do Wolfsegg i wtedy, tuż za Wells, na drodze krajowej nr 1, w miejscu, gdzie się rozwidla, a jedna jej odnoga prowadzi do Gaspoltshofen, na samym skrzyżowaniu, ponieśli śmierć na miejscu. W jaki dokładnie sposób doszło do tego wypadku, nie wie nawet prasa, która nie oszczędziła czytelnikom potwornych zdjęć. W którejś z gazet ukazało się nawet jedno tak duże, iż widać na nim bezgłowy tułów mojej matki, patrzyłem na to zdjęcie przez dłuższy czas, naturalnie w nieustannym strachu, że ktoś może wejść do kuchni i mnie na tym przyłapać. Piłem tak zwaną kawę służbową, która, ponieważ stała na rozgrzanym piecu, była jeszcze gorąca, i otwierałem jedną gazetę za drugą, wszystkie strony tytułowe pokazywały przynajmniej jedno zdjęcie z tego wypadku, nagłówki wyróżniały się taką samą podłością i nikczemnością, jaka zawsze cechuje gazety prowincjonalne, które nie mają powodu bać się o swój poziom, gdyż w oczach czytelników wyróżnia je właśnie to, że są całkowicie pozbawione jakiegokolwiek poziomu, co wszak gwarantuje im niezwykle wysokie nakłady, przynoszące wydawcom krociowe zyski. Tę absolutną podłość i równie podły brak jakichkolwiek zahamowań ze strony owych prowincjonalnych dzienników odczułem teraz, by tak rzec, nie tylko na własnej skórze, lecz również we własnej głowie, toteż im bardziej wnikliwie, siedząc na krześle, oglądałem i czytałem te prowincjonalne brukowce, tym bardziej było to odrażające. Wszystkie gazety sądziły, że muszą się wzajemnie prześcigać w nikczemności. Jeden z nagłówków brzmiał Rodzina wymazana z powierzchni ziemi, a pod spodem Troje słuchaczy koncertu zmasakrowanych nie do poznania. Pełny serwis zdjęciowy w środku gazety - przeczytałem, po czym sam natychmiast zacząłem szukać tego serwisu fotograficznego. Postępowałem przy tym, muszę powiedzieć, z największym bezwstydem, jaki tylko można sobie wyobrazić, przeglądając nieustannie gazetę, już na pierwszej stronie anonsującą ów serwis zdjęciowy, i spoglądając jednocześnie ku drzwiom w obawie, by ktoś nie przyłapał mnie na tym niewątpliwie odrażającym występku; nie powinienem tak głęboko zatapiać się w relacjach z wypadku, powiedziałem do siebie, w przeciwnym razie mogę nie zauważyć, gdy ktoś wejdzie do kuchni i mnie na tym przyłapie