Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Teraz było już za późno i Jonny'emu nie pozostało nic poza przygotowaniem się do walki. Gdyby tak zdołał się przedostać do środka, zanim strażnicy będą mieli czas zareagować, może mógłby mieć jakąś szansę... Stojąc przed drzwiami, wycelował laser w zrobiony ze stopu cynowego zamek i wtedy nagle spoza dalej położonego rogu domu wyłonił się jakiś zdalniak. Jonny odskoczył od budynku, upadł na ziemię i zaczął się turlać, w trakcie tych ewolucji kierując rękę w stronę strażnika. Nie zdążył oddać strzału. Usłyszał, że drzwi domu się otwierają. Zanim miał czas chociażby odwrócić głowę w tamtą stronę, poczuł tępe uderzenie kapsułki rozpryskującej się na jego żebrach. A potem od strony muru dobiegło przenikliwe wycie syreny oznajmiającej całemu światu fakt, że przegrał. - Niech to będzie dla ciebie nauczką - odezwał się czyjś głos z wnętrza budynku. Jonny odwrócił głowę i zobaczył mężczyznę odzianego w mundur oddziału Kobra stojącego obok zdalniaka, który trafił Jonny'ego. - Kiedy będziesz miał do czynienia z dwoma lub większą liczbą celów naraz, szybciej trafisz do pierwszego, strzelając na oko, bez używania systemu naprowadzania. - Dziękuję, sir - westchnął Jonny. - Jak mogę się stąd wydostać? - Tamtym przejściem. Później wróć do oddziału i oczyść dokładnie mundur. Jeśli cię to pocieszy, wielu innym poszło znacznie gorzej. Jonny przełknął ślinę, skinął w milczeniu głową i ruszył w kierunku wyjścia. Świadomość, że wielu innych poniosło śmierć wcześniej od niego, nie przyniosła mu ulgi. Śmierć była nadal śmiercią. - No, więc nareszcie wielka nadzieja Horizonu dostała po tyłku - odezwał się Viljo, odstawiając opróżniony talerz na przeciwległy kraniec stołu i obdarzając Jonny'ego złośliwym uśmiechem. Jonny wbił wzrok w swój talerz i nie odezwał się ani słowem, starając się skupić na ostatnich kęsach jedzenia, ale poczuł zalewającą go falę żaru. Jadowite odżywki Vilja stawały się w ostatnich dniach coraz częstsze i chociaż Jonny robił, co mógł, by udawać, że nic go to nie obchodzi, napięcie spowodowane tą sytuacją coraz badziej zaczynało działać mu na nerwy. Obawiał się, że jakakolwiek ostra reakcja z jego strony mogłaby zostać poczytana za oznakę przewrażliwienia albo - co jeszcze gorsze - podkreśliłaby jego prowincjonalne pochodzenie. Mógł tylko zaciskać zęby ze złości i mieć nadzieję, że w końcu Viljo się znudzi i za cel swoich kąśliwych uwag obierze kogoś innego. Chociaż on się nie odzywał, to czasami stawali w jego obronie inni. Halloran, siedzący teraz przy stole naprzeciw Jonny'ego, uniósł głowę znad talerza i popatrzył na Vilja. - Nie zauważyłem jakoś, żeby tobie poszło lepiej - powiedział. - Prawdę mówiąc, uważam, że nikt poza Imelem nie ma się czym pochwalić. Taka lekcja pokory wszystkim się bardzo przyda. - Jasne - burknął Viljo. - Tylko że to Jonny'ego Bai przedstawia nam zawsze jako wzór. Czy tego nie widzicie? Byłem ciekaw, jak czuje się nasz bohater, kiedy wie, ze jest znów tylko zwykłym śmiertelnikiem. Siedzący obok Vilja Singh poruszył się niespokojnie na krześle. - Uważam, że grubo przesadzasz, Rolon. A nawet gdyby tak było, to przecież nie ma w tym winy Jonny'ego. - Doprawdy? - parsknął Viljo. - Daj spokój, wiesz równie dobrze jak ja, w jaki sposób załatwia się sprawy przez protekcję. Z pewnością rodzina Jonny'ego umówiła się jakoś z Baiem, a może i nawet z samym Mendrem, a Bai robi teraz wszystko, aby zarobić na tę forsę. Jonny poczuł, że te słowa przepełniły kielich goryczy... miał tego wszystkiego dosyć. Jednym płynnym ruchem zerwał się od stołu i skoczył, na wpół świadomy tego, że jego odepchnięte krzesło uderzyło o kant stojącego za nim stołu. Wylądował za plecami Vilja, który, zapewne zaskoczony rozwojem sytuacji, nadal siedział. Jonny nie czekał, aż tamten wstanie, tylko schwycił w garść przód jego koszuli, poderwał Vilja na nogi i obrócił ku sobie. - Masz, czego chciałeś, Viljo - powiedział. - To było ostatnie breffie łajno, jakie mam zamiar od ciebie tolerować. A teraz odczep się ode mnie, rozumiesz? Wcale nie wystraszony Viljo popatrzył na niego. - No, no, coś takiego - odparł. - A więc nasz maminsynek potrafi się denerwować. Domyślam się, że "breffie łajno" jest jednym z tych egzotycznych powiedzonek, jakich używacie na waszym zadupiu? Ta kolejna zniewaga przepełniła miarkę. Jonny puścił koszulę Vilja i wymierzył mu cios pięścią między oczy. Akcja zakończyła się katastrofą. Nie tylko Viljo skutecznie uchylił się przed ciosem, ale serwomotory Jonny'ego nadały mu prędkość i siłę, do jakiej nie był przyzwyczajony, tak że stracił równowagę, przekoziołkował przez krzesło i z trzaskiem wylądował na stole. Przeszywający ból sprawił, że złość przemieniła się w dziką wściekłość. Wstał, przeklinając pod nosem, i ponownie starał się trafić pięścią Vilja. Po raz drugi mu się to nie udało, ale kiedy szykował pięść do zadania trzeciego ciosu, uczuł, że czyjeś silne dłonie unieruchamiają mu rękę. Starał się wyrwać z uścisku, ale tylko jeszcze raz stracił równowagę. - Spokojnie, Jonny, daj spokój! - usłyszał cichy głos tuż obok swojego ucha. Przesłaniająca umysł czerwona mgiełka nagle zniknęła. Rozejrzał się po sali i stwierdził, że skupione są na nim spojrzenia wszystkich rekrutów oddziału Kobra. Jego ramię zostało unieruchomione przez silne ręce Deutscha i Noffkego, którzy stali zwróceni twarzami w stronę Vilja, ten zaś - bez najmniejszego nawet zadrapania - stał i uśmiechał się z satysfakcją. Jonny wciąż starał się dojść do siebie, kiedy głos z interkomu/monitora sali nakazał mu stawić się natychmiast w biurze Mendra