Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Właściwie nawet powszechny uraz, bo nikt nie chce być poczytywany na 75 naśladowcę Conrada i w związku z tym stara się pisać „przeciw Conradowi”. Rezultaty bywają wręcz śmieszne, bo rzecz jest bardzo grubymi nićmi szyta. W krańcowym przypadku ginie cała magia, cały patos morza i żeglugi – na rzecz skrzętnego opisu marynarskiej zwyczajności. Wychodzi z tego obraz małej, podrzędnej fabryczki, tonącej w gorzałce, i tęsknota za wierną-niewierną dziewczyną czy żoną. Nawet knajpianych burd i dziewczyn tu niewiele, bo marynarz polski jest biedny i oszczędny. Otóż Saliński nie poszedł tą drogą, nie uląkł się schedy po Conradzie. Widać więc ów wpływ w każdej niemal warstwie utworów, w koncepcji losu, w opisach, w rozumieniu morza, w przestawianiu płaszczyzn czasowych, w sentymentach i patosach. Ale co z tego? Saliński dowiódł, że można u boku Conrada być zupełnie dobrym i oryginalnym pisarzem, podczas gdy antyconradyści popadali tylko w tuzinkową nudę. Hieroglify to bardzo szczególna i zapewne najwybitniejsza książka Salińskiego. Tu właśnie najpełniejsze wcielenie uzyskała technika ważących analogii. A zarazem mijania się wszystkich ze wszystkimi. Postaci są ze sobą spowinowacone przez wędrujące przedmioty, analogiczne sytuacje, te same miejsca. Spotyka je podobny los, bywają w tych samych miejscach, ale nie wiedzą o tym i trafić na siebie nie mogą. Stąd precyzyjna struktura epizodów wzajemnie się dopełniających i spełniających. Było to powodem zabawnej pomyłki, gdy jakiś recenzent ubolewał, że to „zupełnie nieudana kompozycja”. Tymczasem jest ona właśnie wyjątkowo błyskotliwa i precyzyjna, a sam Saliński był z niej słusznie dumny. Kośćcem fabularnym jest widmowa miłość porucznika Lekneya i Tamary Marii Kejre, skądinąd jakby wcielenia postaci bogini Kwannon, sławnej bogini miłosierdzia (był nią swego czasu zafascynowany Rychliński). Umierający Lekney dotrze już tylko do rozkładających się zwłok ukochanej, zgwałconej przez chińskiego wyrostka. Kejre została trafiona w oko, tak samo jak posążek Kwannon, który z kolei okrężną drogą wrócił do nie wiedzącego o tym pierwotnego właściciela. I tak tu wszystko fatalistycznie łączy się ze wszystkim. A cała ta akcja dzieje się na tle iście przedziwnym – we Władywostoku roku 1919, wydzieranego sobie przez białych i Japończyków, pełnego wszelakiej ludzkiej zbieraniny, niebywałego kłębowiska wszelkich możliwych nacji. Obraz miasta i sceny zbiorowe zdominowały nieco zasadniczą akcję, ale właśnie nieco, a nie – jak twierdzili niektórzy krytycy – całkiem. Książka jest świetnie napisana, osnuta tajemnicą, niedopowiedzeniem, zadumą nad metafizyką losu. La Paloma była chyba najchętniej czytaną książką Salińskiego. Najsilniej związana z Conradem, jest wręcz przekształceniem conradowego motywu. Chodzi tu o ściągnięcie z mielizny i sprowadzenie do Makao starego brygu przez międzynarodową załogę, będącą zresztą w konflikcie z kapitanem, co ostatecznie prowadzi do dramatu i morderstwa. Czyny ludzkie są bezskuteczne, a sednem dzieła jest dramat egzystencjalny każdego z osamotnionych ludzi. Jedenasty list Kamilli Colon to całkowite nieporozumienie, kicz. Bohater odnajduje stary, nie doręczony list, usiłuje wydobyć córkę swej ukochanej z domu publicznego, ale to mu się nie udaje, stąd rozpacz, łzy etc. Natomiast znacznie lepsza jest książka „Nora” wychodzi w morze, jedyny utwór Salińskiego z akcją ulokowaną nad Bałtykiem. Przybycie do Gdyni „Nory” rodzi nadzieję bohatera na wielką morską przygodę, jednocześnie przypomina stare, smutne, zawiłe dzieje. Najistotniejsze być może są reakcje narratora, wypoczywającego w domu warszawskiego pisarza Es. Kilka warstw czasowych, analogie sytuacyjne. Anna z kamienia to konkurentka do roli najlepszej książki Salińskiego. Dzieje się równolegle do Hieroglifów, po drugiej stronie Zatoki Amurskiej. Jest to dramat bohatera Gniedycha, jego niewiernej żony Anny, jej córki Anny i wnuczki, Anny także. Dwie pierwsze odchodzą, bohater pozostaje z Anną trzecią. Książka została napisana językiem o wiele mniej modernistycznym, a bardzo pięknym i spokojnym, jest owiana fatalizmem. Conradowska wierność i 76 celinowskie spustoszenie wszelkich nadziei. Oczywiście motywy marynistyczne, egzotyczne, a także odpryski wielkiego władywostockiego kotła. I dziwności – pojawianie się kolejnej Anny jest sygnalizowane pojawieniem się tajemniczego motyla bromei o niezwykłej szybkości lotu. Toczyła się po wydaniu Anny dyskusja, czy taki motyl naprawdę istnieje