Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
I nie zrażał się tą jej złością, a i złość matki też nie była tak bardzo prawdziwa. Może przekomarzali się tak tylko, zamiast wzdychać, żalić się, że zostali sami. Albo inaczej już nie chciało się im mówić, bo i o czym tu mówić, skoro wszystko już sobie powiedzieli. A jeszcze mówić tymi samymi słowami, których się tysiące tysięcy przez życie powiedziało, a życie i tak się przeciw słowom obróciło? Czasem żal mi ich było. Tylko że mało kiedy wracałem prosto po robocie do chałupy. Przeważnie gdzieś się szło, czy na wódkę, czy na panny. I nieraz dopiero o północy się wracało, kiedy oni już spali. 11 - Kamień... 161 A nieraz i nad ranem, kiedy się budzili, no, to ja spać szedłem. Czy jak popił człowiek, to pijany wracał, że mu trudno było w drzwi trafić. A pijany, nie dość, że pijany, to najbliższym obcy. Coś tam do mnie mówili, a we mnie szumiało, mruczało, grało, że mało ich co słyszałem, co mówili. Albo musiałem ich sobie przypominać, że to ojciec, matka i że to nade mną tak molestują boleściwie. Jeszcze matka, jak matka, nawzdychała się, nabłagała, ale choć spokojnie: - Oj, Szymek, Szymek, nie pij, zmień się. Zmień się, synu, nie pij. Ale ojciec, który nie mógł mi darować, że za urzędnika od tych ślubów zostałem, ledwo spostrzegł, że coś ciężej próg przechodzę, od razu jak na pochyłe drzewo, huzia na mnie, że ród hańbię, że z dziada pradziada wszyscy z Bogiem się rodzili, z Bogiem żyli, z Bogiem umierali, że ktoś do Ziemi Świętej nawet się wybierał, ktoś obraz do kościoła kupił, ktoś baldachim nad biskupem nosił, jak biskup przyjechał, a Michał byłby księdzem został, gdyby było za co, tylko ja taki zakała. Bez szkoły, bez święceń, bez Boga, grzeszne śluby daję. - Że też musieliśmy dożyć takiego nieszczęścia. Szatan widać cię, chorobo, opętał. - Ano, jak się z Bogiem nie daje, to trzeba z szatanem, bo z kimś trzeba, ojciec - na złość mu odpowiadałem. - Co my zresztą wiemy, ojciec, o szatanie? Tyle samo co o Bogu. A może Bóg nie obstałby całego świata i musiał się z szatanem podzielić. Co my, ojciec, wiemy? Orzemy, siejemy, kosimy i tak w kółko, to i Bóg nie tak blisko, i szatan daleko. - Ale ludzie się z nas śmieją, ty zarazo! Chcieliście mieć księdza w rodzie, powiadają, to macie. Tylko mu sutannę kupcie. - Sutanna mi niepotrzebna, a na ludzi gwiżdżę. Zazdrość im, że urzędnikiem jestem? - Urzędnik, zła krew. Tfu! To może i spowiadać zaczniesz? Dziecka chrzcić? Umarłych grzebać? Musisz se kropidło tylko sprawić. I chyba wódką będziesz kropił, boby cię święcona woda parzyła. Że też musiał nas Bóg tak pokarać. I za co? Za co? - Rzuć to, synu - wtórowała ojcu matka. - Chcesz nas do grobu wpędzić? I tak niewiele nam zostało. Zmądrzałbyś nareszcie. Opamiętałbyś się. Ożeniłbyś się. - Jak ty chcesz, żeby się ożenił? - ojciec podrwiwał boleśnie. - Przecież księdzu nie wolno się żenić. Innych musi żenić. I która by ci wyszła za takiego fisia? Wymyślił, żeby w ziemi nie robić. O, wrócisz jeszcze, chorobo, do tej ziemi, wrócisz. Machałem ręką na te ojcowe proroctwa, bo niby czemu miałbym wrócić. Ślubu z ziemią nie brałem, to i nic jej winien nie byłem, a przynajmniej w gminie ćwierci tego się nie napracowałem, co bym musiał 162 w ziemi, bo tak jak mówił wójt Rożek, prawie żadnej roboty nie było. Żenić się nikt dalej nie przychodził, to przeważnie siedział człowiek za biurkiem i w sufit patrzył albo przez okno się powyglądało, pogadało z kimś tam, kto przed gminą na coś czekał, czy gazet poczytało. Ale gazetami dnia nie zapełni, choćby takiego przez pół jak w gminie. To nieraz trochę się nudziło. Skończyło się czytać, to nie bardzo wiadomo było, co dalej z sobą zrobić. I tak, aż wybiła czwarta. Z początku jeszcze nikt jakoś nie zaglądał z sąsiednich pokojów, bali się mnie czy może naumyślnie stronili? Czasem tylko wpadł sekretarz, poświdrował oczkami po kątach, spytał się: - Jak tam, panie kolego, nikt się jeszcze nie zgłosił? Starajcie się, starajcie. - I już go nie było. Czasem wójt Rożek zawołał mnie do siebie, gdy mu mowę wypadło powiedzieć na zebraniu do chłopów czy do dzieci w szkole. - Przeczytajcie no, Pietruszka. I jakby co mądrego do głowy wam przyszło, dopiszcie. W milicjiście byli, to tam wiecie, co i jak. Przeciw klerowi aby nie za mocno, boby mnie baba potem z chałupy prześwieciła, jakby jej donieśli. A i chłopy mogłyby się zrazić. No, i błędy poprawcie. Jeszcze chciał, żeby mu na czysto to przepisać i wyraźnie. Bo czytać, jakoś czytał, ale gdy chodziło o pisanie, bazgrał jak kura pazurem. A nawet nie potrafił porządnie się podpisać. Pokazywał mu nieraz sekretarz, jak powinien, żeby jednym ciągiem i z zawijasem, a nie tak literka za literką jakby dziecko w szkole, bo nikt nie uszanuje takiego podpisu. Toteż kiedy tylko zaszło się do niego, walało się na biurku pełno kartek z tymi zawijasami. - Uczę się, widzicie. Ale już się widać nie nauczę. Musiałaby się ręka na nowo człowiekowi urodzić. Nie było to jak przed wojną wójtem być. Taki Kurzeja czy Zadruś trzy krzyżyki postawił i podpisany. Ale teraz nie dadzą. Naród już oświecony. I co tam mieli na głowie? Dziurę w drodze zasypać. A tu teraz i polityka. Nie było co się dziwić, całe życie we dworze za furmana służył, a tu raptem wójtem został, to rękę miał do bata nawykłą, nie do obsadki. Ale jak mu poszło dobrze przemówienie, zawsze ćwiartkę przyniósł. A nie poszło, też przyniósł, na zgryzotę. - Nie poszło, Pietruszka, nie poszło. Dwóch, trzech ledwo w ręce klepało, a reszta łby pospuszczała i patrzyła jak wilki. Nie było to. ja człowiek furmanił. Siedział sobie na dupie, a konie ciągnęły. Do tego pany były, to i było przeciw komu się buntować. A przeciw komu teraz? Gdyby się tak poszło może w górę, zawsze to w górze łatwiej. Bo najgorzej, gdzie najniżej, Pietruszka, a najgorzej tuż przy ziemi. 163 Ech, zasrane, powiadam wam, to wójtowskie życie. A tak wydawało się, że będzie słodko. Jak myślicie, może bym się na traktorze tak nauczył jeździć? Koni już nie będzie. Te, co po wsiach, tylko wymrą i koniec koni. A traktor ma przyszłość. Ale nie zdążył się nauczyć. Zastrzelili go w niedługi czas potem, nie wiadomo za co. Wracał jak zawsze pod wieczór rowerem do domu, bo w czworakach w Bartoszycach mieszkał, i w przekładni coś mu się zepsuło, i prowadził ten rower przez las. A rano znaleźli go ludzie na drodze, miał trzy kule w piersiach i kartkę do kurtki agrafka przypiętą: śmierć czerwonym pachołkom. A ten rower leżał na nim. Jako pierwszym dałem ślub Stachowi Magdziarzowi z Lisic z Irką Bednarkówną z Kolonii. Irka była ubrana w zielonkawy kostium. Stach w brązowy garnitur w paski. Stach miał starą matkę, a Irka we młynie służyła. Stach od wojny nie chodził do kościoła, bo mu ksiądz rozgrzeszenia nie dał. A to za to, że jechał kiedyś ksiądz do chorego z Panem Bogiem, a tu się paliło u Sapieli na Koloniach. Wszystkie konie w polach były i nie było co zaprząc do sikawki. To, nie namyślając się