Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- W lot powinnaś zrozumieć. Innej dziewczynie nie musiałbym tego powtarzaćdwa razy. - Mniemusisz. -A więc powtarzam. Iprzy takim tłumie świadków! Bierzeszze mną ślub w tej sukni. Urząd Stanu Cywilnego, jak długo istnieje, jeszczeczegoś takiego nie widział. Co tyna to? Zaprosimy pół60Warszawy. Mam przyjaciela w Kronice Filmowej. Będzie ślub nacztery fajerki! Powiedzże coś! Odezwij się, dziewczyno! - Właściwie. -Ewka pozwala się całować malarzowii wszystkim po kolei-można byspróbować. Jeszcze nigdyniebyłam mężatką. - Zobaczysz, jak szybkosię rozwiodą - szepcze Armiedoucha Bobrowski. On jeden jest przy niej, zawsze zgryźliwy, chorujący na wrzód żołądka i nigdy nie obsadzany w głównych rolach, co mogłoby być zarówno powodem,jak i skutkiem choroby,teraz jestprzyniej, jakby zażenowany tym,że wszyscyo niejzapomnieli, żenikt już niezwraca na nią najmniejszejuwagi. - Może mnie nawet pocieszyłeś, Sewerciu - szepcze Annawblade ucho kolegi. -Bo jakbynaprawdędopiero terazwiem,żenie jadędo Cannes. Popróbie Anna zgłasza kierownikowi artystycznemu teatruswój udziałw granej wieczorem sztucei zostawiwszy w garderobie walizkęi torbę podróżną, zastanawia się, od kogo zacząć odwoływanieswegowyjazdu. Paragraf? - Nie, do Paragrafa nie zadzwoni. Inawetniedlatego, że pewnie jest na sali rozprawi musiałabysię narazić na rozmowęz paniąWisią, jej komunikując, żeniejedziedo Cannes. Czyby to zrozumiała,czyby pojęła, co znaczy dla niej nie jechać do Cannes? Najpierwwięc trzebazawiadomić osoby,które to pojmą izmartwią się tym serdecznie. I nie pocieszy ich to, że dostaną z powrotemswoje pieniądze. Ikameę, kameę także. Matka się spłakała. Wszystkiepanie, prócz tej, która musiaławydawać lekarstwa, zbiegły się na zaplecze,otoczyły Annę, takszczerze zmartwione, jakbyi one musiały się rozstaćzjakimiśswoimimarzeniami. Żal stajesię jeszcze większy, gdyAnna wyznaje, że sprzedałasuknię. - Ależ dlaczego? -matkapatrzy z przerażeniemnasiedem tysięcy, które Anna położyłana stole. -Dlaczego? Było ci w niejtakładnie! - Noi koniec. Niechcę jej już. Nawet nie miałabym okazji,żeby ją gdzieś pokazać. Zwracam pieniądze i dziękuję za pożyczkę. Jadę zaraz do stryja Alfreda. Ojciec niezwrócił mupewniejeszcze tych piętnastutysięcy? - O ilewiem, to nie. Byłbardzo zajęty. 61.- Tosię dobrze składa, zarazzrobię tosama. -Może przyszłabyświeczoremdo domu? - Matce nie podobasię ten spokój Anny,jej rzeczowa oschłość, wie, co się pod tymkryje, zna swą córkę lepiej niż ona sama siebie. -Do domu! - powtarza,a dom to są tecztery ściany, gdzie jestmatka i ojciec,gdzie zawsze było miejscewszelkich pocieszeń. Ale Anna tymrazem nie chce o tym pamiętać. - Nie mogę -mówi wciążtym samym twardym, oschłym tonem. -Gramwieczorem. - Grasz? Przecież przygotowano zastępstwo? - Już jeodwołałam. Jestem,więc gram. - Anusiu! -Matka usiłuje ją przytulić. ^- Ależ naprawdę nicmi nie jest. Nie wyobrażaszsobie chyba,że będę rozpaczać. - Wiem,że jesteś nato za rozsądna- teraz pani magisterstarasię opanować, zrozumiała wreszcie,żepocieszanieAnny jestnajgorszą terapiąna jej smutki. -No właśnie Annapoprawiana ramieniu pasek od torebki. Jadę do stryja Alfreda, potem jeszczew jednomiejsce i. będęmiała towszystko z głowy. - CzySzymon już wie? -Nie. Ma rozprawę. A jak Szymon marozprawę - wybuchaAnna-wszystko wokół może się zawalić, byleby tylkonie zawaliła się sala sądowa. -Haneczko! - panią magister ponownieogarnia przerażenie. -No, nic. Lecę. - Zadzwoń po przedstawieniu. -Nie będęmogła. Nierozmawiam przez telefon, kiedySebastian śpi. -Nic mu się nie stanie, jeśli się obudzi. Tenjeden raz. - Dobrze,mamusiu. -Anna zdobywa się na uśmiech. -Zadzwonię. Stryja Alfreda zastajetym razem kompletniegotowego dowyjścia i dosłownie - w drzwiach. - Czy coś się stało? -pytaod razu. -Chybaotej porze powinnaśbyć już na lotnisku? - Nie jadędo Cannes - po raztrzeci tego dnia obwieszczaAnna. Iwidząc,że stryj siędokądś śpieszy, w największym skró62cię opowiadao swoichrannychprzeżyciach. - Sprzedałamsuknię-kończy - więc mogęstryjowi od razu oddaćto, co stryj pożyczyłojcu, ite dziesięć tysięcy, które. -Ależ dałem ci je i nie ma powodu, żebyś mi jezwracała. -Stryj wciąga jednak Annę do środka, wyjmuje butelkę koniaku,nalewago do dwóch kieliszków. - Napijmy się! -mówi. - Odrobina rauszu dobrze ci zrobi. -Och, nic mi nie jest - Anna pociągaskromniutki łyczek, żeby potwierdzićtym swój bezwzględny spokój i opanowanie. - Poprostu los spłatał mi figla. -Dość paskudnego, trzeba przyznać. Ale dlaczego zrządzeniemlosu nazywać to, co spreparowali ludzie? Gdybyśmy i przyinnych okazjach tak oszczędzali dewizy, być może nie mielibyśmyażtakich długów. - Stryj dokądś się śpieszy? -Annapragnieuniknąć wałkowaniaprzykrego dla niej tematu. - Tak. Przepraszam cię, jestem umówiony. Chciałbym ztobąposiedzieć, ale nie mogęjuż odwołać spotkania. Schowaj mi zarazte dziesięć tysięcy i nie denerwujmnie. Kup sobie za nie na pocieszenie cośładnego. Nictak nie poprawiasamopoczuciajak odrobina lekkomyślności. - A więc powinniśmy jako naród miećjak najlepsze samopoczucie naświecie. -Brawo, Hanka! Marnujesz się na scenie,gdzie wciąż musiszmówić cudzym tekstem. Może w niedzielęrano wpadłabyśzeswoimi panami, żeby pogadać? - Mogłabym przyjść tylko z Sebastianem. Szymon najprawdopodobniejznów będzie pisał uzasadnienie jakiegoś wyroku. - Wielki Boże! Nie robichyba tego w domu? - Wyłącznie! Podobno w sądzie niemoże sięskupić. Taszczydodomu kilogramy akt i ślęczynad nimi po nocy. - Biedna dziewczynko! -StryjAlfred zerka nieznacznie nazegarek. -Mogę cię podrzucićdo domu. - Za nic! -Anna dopija swego koniaku. -Sebastiana zprzedszkola odbiera pan Feliks,nasz sąsiadz czwartego piętra, mamwięc dzisiaj wolne całepopołudnie, aż do przedstawienia wieczorem. Ale jeśli stryj miałby ochotę mnie podwieźć,to pod inny adres, mianowicie naMokotowską. 63.- O,ho, ho! Cóżto za tajemnicza historia! - Wcale nie tajemnicza