Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Chang Li Ching jest jednym z tych, co przeciwstawiają się japońskiej dominacji w Chinach. Od śmierci Sun Wena, czy Sun Yat Sena, jak go nazywają w południowych Chinach i tutaj, japoński nacisk na chiński rząd rośnie. Jest gorzej niż było dotąd. Chang Li Ching i jego przyjaciele kontynuują dzieło Sun Wena. Mają przeciw sobie własny rząd, więc muszą uzbroić patriotów, żeby oprzeć się japońskiej agresji, gdy nadejdzie pora. I do tego celu służy mój dom. Ładuje się tam karabiny i amunicję na łodzie, które dowożą to na statki czekające na pełnym morzu. Człowiek, którego nazywa pan Świstakiem, jest właścicielem statków, które przewożą broń do Chin. — A śmierć służących? — zapytałem. — Wan Lan była szpiegiem chińskiego rządu. Myślę, że śmierć Wang Ma była przypadkowa, chociaż ona także była podejrzana o szpiegostwo. Dla patrioty zabijanie zdrajców jest koniecznością, pan to chyba rozumie, prawda? Pana rodacy są tacy sami, kiedy ich ojczyzna jest w niebezpieczeństwie. — Garthorne plótł mi coś o przemycie alkoholu. Co z tym? — On w to wierzył -— odpowiedziała z lekkim uśmiechem w stronę zapadni, za którą zniknął Garthorne. — Powiedzieli mu tak, ponieważ za mało go znali, żeby mu ufać. Dlatego też nie pozwolono mu być przy załadunku. Położyła rękę na moim ramieniu. — Odejdzie pan i będzie milczał, dobrze? — poprosiła. — Taka działalność sprzeczna jest z prawami pańskiego kraju, ale czyż nie łamie się cudzych praw, żeby ratować własny kraj? Czterysta milionów ludzi ma prawo bronić się przed wyzyskiem przez obcą rasę, prawda? Od dawna mój kraj stał się igraszką w rękach bardziej agresywnych narodów. Chińscy patrioci zapłacą każdą cenę, by lata hańby się skończyły. Chyba nie stanie pan na drodze do wolności mego narodu? — Mam nadzieję, że pani naród zwycięży — powiedziałem. — Ale pani została oszukana. Jedyna broń, jaka przeszła przez pani dom, to ta w kieszeni! Trzeba by co najmniej roku, żeby w ten sposób przemycić ładunek całego statku. Być może Chang wysyła broń do Chin. To prawdopodobne. Ale nie przez pani dom. Tej nocy, gdy tam byłem, natknąłem się na kulisów, ale weszli od strony zatoki i odjechali samochodami. Możliwe, że Świstak zajmuje się dla Changa transportem broni i równocześnie przywozem kulisów. Za każdego może dostać od tysiąca dolarów w górę. Tyle o technice tej roboty. Świstak wysyła dla Changa broń i sprowadza dla siebie towar — kulisów i na pewno trochę opium — i bardzo dobrze na tym zarabia. Sam transport broni nie dałby mu tyle. A załadunek broni odbywa się zupełnie otwarcie na nadbrzeżu pod pozorem, że to co innego. Pani dom służy dla powrotnej tury. Chang może być związany z handlem kulisami i opium albo i nie, ale to pewne, jak dwa razy dwa cztery, że pozwoli Świstakowi na wszystko, czego ten zapragnie, byleby wysyłał broń do Chin. Teraz widzi pani, że panią wykantowano. — Ale... — Żadne ale! Pomagając Changowi bierze pani udział w handlu żywym towarem. Przypuszczam też, że obydwie służące zamordowano nie dlatego, że szpiegowały, tylko dlatego, że nie chciały pani zdradzić. Zbladła okropnie i zachwiała się. Nie pozwoliłem jej oprzytomnieć. — Czy sądzi pani, że Chang ufa Świstakowi? Czy robili wrażenie, że są przyjaciółmi? — Chyba nie — odrzekła powoli. — Mówili coś o braku jednej łodzi. To dobrze. — Czy są tam jeszcze razem? — Tak. — Jak się tam idzie? — W dół po tych schodach, prosto przez piwnicę i znów do góry. Byli w pokoju na prawo od schodów. Chwała Bogu, miałem nareszcie jakieś czytelne wskazówki! Wskoczyłem na stół i zastukałem w sufit. — Niech pan zejdzie, Garthorne, i weźmie ze sobą swoją przyzwoitkę. I niech mi się nikt stąd nie rusza na krok, zanim nie wrócę — powiedziałem smarkaczowi i Lilian Shan, gdyśmy się znaleźli wszyscy w komplecie. — Zabieram ze sobą Hsiu Hsiu. Chodźmy, siostrzyczko, chcę, żebyś porozmawiała z każdym złym człowiekiem, jakiego spotkam. Idziemy zobaczyć Chang Li Chinga, rozumiesz? — Zrobiłem groźną minę. — Ale jak tylko piśniesz, to ja — objąłem palcami jej szyję i lekko ścisnąłem. Zachichotała, co trochę zepsuło efekt. — Do Changa — zakomenderowałem i trzymając ją za ramię popchnąłem w stronę drzwi. Zeszliśmy do ciemnej piwnicy, przeszliśmy przez nią, znaleźliśmy następne schody i zaczęliśmy na nie wchodzić. Posuwaliśmy się powoli. Skrępowane stopy dziewczyny nie były zdolne do szybkiego kroku. Na zakręcie schodów paliło się przymglone światełko. Mijaliśmy ten zakręt, gdy rozległy się za nami kroki. Czterech Chińczyków w pomiętych płaszczach nadeszło dolnym korytarzem, minęło schody i nie patrząc w naszą stronę poszło dalej. Hsiu Hsiu otwarła pąsowy kwiat swoich ust i wydała krzyk, który można było usłyszeć w Oakland. Zakląłem, puściłem ją i wbiegłem na schody. Tych czterech pobiegło za mną. U szczytu schodów zjawił się jeden z dwóch olbrzymów Changa z trzydziestocentymetrowym kawałkiem stali w potężnej łapie. Obejrzałem się. Hsiu Hsiu siedziała u podnóża schodów z zadartą głową i wrzeszczała jak najęta z wyrazem rozbawienia na swojej lalkowatej twarzy. Jeden z goniących mnie Chińczyków odbezpieczał pistolet. Nogi same poniosły mnie w górę ku temu ludożercy u szczytu schodów. Gdy ujrzałem go zgiętego nade mną, wypaliłem. Kula przebiła mu gardło. Gdy upadł obok mnie, poklepałem go lufą po twarzy. Czyjaś ręka chwyciła mnie za kostkę. Trzymając się poręczy schodów cofnąłem drugą nogę. Zawadziłem o coś, ale nic mnie nie powstrzymało. Gdy znalazłem się na szczycie schodów i skoczyłem ku drzwiom po prawej stronie, czyjś strzał odbił kawałek tynku na suficie. Pchnąłem drzwi i wpadłem do środka. Złapał mnie drugi z ludożerców; moje ciało ważące ponad dziewięćdziesiąt kilogramów złapał w locie jak chłopiec łapie piłkę. W drugim końcu pokoju Chang Li Ching przeciągnął pulchnymi palcami po swojej rzadkiej bródce i uśmiechnął się do mnie. Obok niego mężczyzna, o którym wiedziałem, że to Świstak, zerwał się z krzesła z grymasem na mięsistej twarzy. — Niech będzie powitany Książę Łowców — powiedział Chang i dodał kilka chińskich słów zwracając się do ludożercy, który mnie trzymał. Ten postawił mnie na nogi i odwrócił się, żeby zamknięciem drzwi powstrzymać moich prześladowców. Świstak usiadł i nie spuszczał ze mnie chytrych, nabiegłych krwią oczu. Jego opasła twarz nie zdradzała radości. Wetknąłem rewolwer do kieszeni, zanim ruszyłem przez pokój. Idąc, zauważyłem coś. Za krzesłem Świstaka aksamitna kotara wzdęła się odrobinę, nie na tyle, by zauważył to ktoś, kto już raz tego nie widział. A więc Chang wcale nie ufał swojemu partnerowi! — Chciałbym, żeby pan zobaczył, co tu mam — powiedziałem do starego Chińczyka znalazłszy się przed nim, a raczej przed stołem, za którym siedział