Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Dopiero wtedy stary pan postanowił poczekać, aż lord Edwin wejdzie w wiek, kiedy będzie mógł skon sumować małżeństwo. Pan nasz został po raz pierw szy ojcem, gdy miał lat siedemnaście, a potem, kiedy skończył osiemnaście. Lady Mildred poroniła potem pięć razy. Biedna pani, to była dobra kobieta. Nasz pan począł z nią synów bez trudu. Jego syn, Kadarik, to co innego. Biedna lady Edith jest zbyt delikatna, to wszyscy wiedzą. Nie powinna mieć dzieci. Ale po patrz na cztery nałożnice Kadarika. O, idą w naszą stronę. Ta najwyższa to Berangari. Ta okrągła to Dagian. Elf ma jasne warkocze, a najmłodsza, to Hazel. Żadna z nich nie jest słabowita, a jednak żadna nie urodziła mu dziecka. Zwykle mężczyzna wini kobietę za to, że nie powiła mu dzieci, ale czy naprawdę są dzisz, że te zdrowe dziewuchy nie mogą mieć potom stwa? 267 - Są bardzo dorodne i na pewno mogłyby ^ . Cztery nałożnice Kadarika naumyślnie zbliżyły s; do Wenny i Eldred. Dziewczyna o imieniu Berangar zwróciła się do nich hardo: - Więc, Eldred, to jest ta niewolnica, którą chciał nasz pan, Kadarik. To walijska dzikuska - prychnęja - Podobno jest płodna jak krowa. Masz szczęście dziewko, że lord wybrał cię dla siebie, bo wydrapałabym ci oczy. - Próbowałaś nacierać te pryszcze na twarzy wywa rem z ziół? Jeśli nie masz odpowiedniego specyfiku chętnie go dla ciebie przygotuję - powiedziała grzecz nie Wenna. - Zniechęcisz do siebie Kadarika tym ob liczem jak pogryzione przez robaki jabłko. Berangari wstrzymała oddech z oburzenia. - Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób! pisnęła. - Jesteś niewolnicą! Niewolnicą! Nie masz prawa tak się do mnie odzywać! Nie wolno ci się w ogóle odzywać, jeśli cię nikt nie pyta! Zaraz pójdę z tym do lorda Edwina! On cię każe wychłostać! Wenna bez obawy zbliżyła się do niej o krok. - Możesz sobie mówić, co chcesz, Berangari, i na zywać mnie, jak ci się podoba, ale nie możesz nic po radzić na to, że nie urodziłam się niewolnicą. Nie je stem nią i nie będę się zachowywała jak niewolnica. Jestem Wenna z Garnock, żona Madocka, księcia Powis. Moja krew i krew mojego dziecka jest bardziej błękitna niż kogokolwiek z was! Szanuję Edwina Etelharda, bo jest panem na Elfden i jest dobrym człowie kiem. Ofiarowuję swoją przyjaźń wszystkim, którzy tego pragną, ale nie będę niczyją niewolnicą. Jeśli masz się do mnie zwracać niegrzecznie, to lepiej nie odzywaj się wcale. - Odwróciła się do Eldred. - To ja kie lekkie zadania kazał mi wykonać mój pan? 268 wiele dzieci - odparła Wenna. ' L U I poczekaj! - zawołała Berangari. - Naprawdę ·eSZ zrobić miksturę na te krosty? - Jeśli pozwolą mi wejść do pracowni zielarskiej, o g ę - odparła Wenna łagodnym tonem. _ Nie ma tu takiej pracowni - Berangari posmut niała. _ Powinna być. Porozmawiam o tym z Edwinem Etelhardem. Kto wam przygotowuje zioła i mikstury lecznicze? _ Nie ma nikogo takiego. Była tu kiedyś staruszka zielarka, ale zmarła. - A lady Mildred, nie umiała tego robić? - Była chorowita i słaba. Przez większość dnia od poczywała lub spała. - A kiedy ktoś się zrani, co robicie? - Zawijamy ranę i czekamy, co się zdarzy. - Tak nie może być - powiedziała Wenna. - Eldred, gdzie jest Edwin Etelhard? Muszę z nim na tychmiast pomówić! Lekkie prace może wykonywać ktoś inny, ja umiem leczyć ludzi. Jeśli nikt w Elf den tego nie umie, ja powinnam się tym zająć. - Pan jest w polu. To pora zbiorów - odparła słu żąca. - Zaprowadź mnie do niego - zażądała Wenna. Nie mamy czasu do stracenia. Eldred pomstowała pod nosem, ale poszła z Wen na przez bramę, drogą na pole. Tam znalazły Edwina, siedzącego na koniu i obserwującego, jak kobiety i dzieci, należące do jego majątku, zbierały pozostałe na polu po zbiorach kłosy owsa, żyta i jęczmienia. Zbierali je dla siebie, by dołączyć ziarno do przydzia łu jadła, jaki dostawali na zimę od swego pana. Od te go, co znaleźli, zależało, czy przetrwają zimę. Wenna obserwowała go uważnie, bo zeszłej nocy nie miała takiej możliwości. Był wysoki. Przynajmniej 269 tak duży jak Enion. Na komu siedział prosto. jvt przystojnej twarzy malował się wyraz zadowoleni Wokół oczu i ust miał zmarszczki od śmiechu. pr2 ' v pomniała sobie pełne pożądania pocałunki, jakiej: wczoraj obsypywał, i poczuła ciepło rozchodzące sie po całym ciele. Prosty nos przydawał szlachetności je go profilowi. Spojrzała na dłonie trzymające cugle Były duże, jak on cały, ale wąskie i delikatne, o dly! gich, szczupłych palcach. - Dzień dobry, panie mój - powitała go Wenna kiedy podeszła bliżej. Edwin uśmiechnął się i spojrzał na nią życzliwie. - Dzień dobry, moja walijska dziewczyno. Dobrze spałaś? - Bardzo dobrze. Dziękuję, że pozwoliłeś mi od począć, panie. Dowiedziałam się właśnie, że nie ma w twoim domostwie zielarza. Czy to prawda? - Prawda. Dlaczego pytasz? Jesteś chora? - wyraź nie się zaniepokoił. Potrząsnęła przecząco głową. - Czuję się doskonale, panie. Pytam, bo znam się na lekach i ziołach. Umiem leczyć i dopóki tu pozo stanę, chciałabym być twoją znachorką. Berangari po wiedziała mi, że nie masz pracowni do przygotowywa nia leków. Gdyby jakaś poważna choroba dotarła do Elfden, poniósłbyś znaczne straty w ludziach. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, rozległ się rozpaczliwy krzyk kobiety pracującej w polu. Edwin ruszył w tamtą stronę, a Wenna pobiegła za nim. Ko bieta szlochała głośno, klęcząc na ziemi i przyciskając do piersi małą dziewczynkę. - Co się stało? - zapytał Etelhard. - Moje dziecko, panie! - zawodziła kobieta. - Mo je dziecko się skaleczyło. Krew ciągle leci i nie chce przestać! 270 Wenna przecisnęła się przez grupkę gapiów i klęk ła obok wystraszonej matki