Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Czujesz się szczęśliwszy, bezpieczniejszy, gdy już wiesz? Poziom skomplikowania? Przynajmniej wiedział o co naprawdę chodzi. Dokładniej, wiedział to, co Zefred twierdził, że wie. Subtelna różnica… – Wiesz co? Nie jesteście lepsi od rządu. Nie ma między wami żadnej różnicy. – Nie możemy być. Gdybyśmy byli, musielibyśmy przegrać. Nie okłamuję cię, jedynie czasem nie mówię wszystkiego. To różnica… – Dla mnie bez znaczenia. Jeszcze jedno niedomówienie i nasza umowa będzie nieważna! Wszystko jedno co oferował im Zefred, w pewne rzeczy nie zamierzał się mieszać. W rzeczy, za które Protektorzy ścigaliby go aż na samą krawędź Galaktyki. – Widzę, że mi nie wierzysz – kolonista sięgnął do kieszeni. Wilan poczuł dziwne spięcie. – Zachowałem to jako kartę ostatniej szansy, taki as w rękawie na twoje wątpliwości. Obawiałem się, że zaczniesz się zastanawiać ile naprawdę wiemy, ale czuję, że to jedyna szansa, by choć w części odzyskać twoje zaufanie. Wyciągnął rękę. Na wysuniętej w stronę Wilana dłoni spoczywał holograficzny ręczny mikroprojektor, wielkości połowy kciuka. – To do ciebie – powiedział kolonista. – Od twoich znajomych. To… dowód zaufania, jakim cię darzą. Jakim my cię darzymy. Wilan skamieniał. Powolnym, sztywnym ruchem sięgnął po urządzenie. Których znajomych miał na myśli? Bał się tego, co może zobaczyć. – To przyszło do nas kilka dni temu – Zefred zachęcił go ruchem dłoni. – Możesz obejrzeć to w domu, ile razy zechcesz, lecz chciałbym być przy pierwszym razie. Wilan uruchomił projektor. Powietrze zajaśniało. Nad jego dłonią pojawiła się projekcja z życzeniami. Wideokartka, poznał ją od razu – zielona stolica Arakin, panorama z pobliskiej góry. Nadali ją ci sami znajomi z, którymi umawiał się na odebranie ze statku! Poznał to po ich osobistym kodzie identyfikacyjnym. Szybko podzielił go przez różnicę między dniem i miesiącem wysłania, widniejącym na spodzie obrazu. Kolonista nie kłamał, projekcja została przesłana kilka dni temu. Na oko wynik się zgadzał. Jeśli projekcja była podrobiona, to zrobiono to bardzo, naprawdę bardzo dobrze – i z pomocą jego znajomych. Nieważne dlaczego mu pomogli, pomyślał, czy chcieli mi pomóc, czy współpracowali z Zefredem. Jeśli kolonista wiedział także o nich… mógł wiedzieć tyle samo, co Buris, a może i więcej. – Mogę się z nimi połączyć, by to potwierdzić – powiedział lekko drżącym głosem. – Jeśli to cię przekona, ryzyko będzie tego warte – jakże delikatne, subtelne przypomnienie konsekwencji najmniejszego błędu. Kolonista był mistrzem podtekstów. Nie mogę ci tego zabronić, mówił, lecz to jest niebezpieczne. Pośpieszna próba skomunikowania się z kolonią może skończyć się wykryciem autora, a na przygotowanie bezpiecznej transmisji nie mieli już czasu. Albo mu zaufa, albo narazi na niebezpieczeństwo. Wybór był jego. Miał rację, na kosmos, niestety miał rację! Niech to próżnia pochłonie, musiał mu wierzyć na słowo i na tę projekcję. Nie wątpił, że dziś wieczorem spędzi wiele godzin, gapiąc się w ten obraz – i myśląc. Kartka, sama w sobie, nie była groźna. Protektorzy dowiedzieliby się z niej tylko tyle, że znał ich z czasów studiów. Takie kontakty nie były wtedy rzadkością. Gorzej, że mogliby zacząć grzebać w transmisjach pozaukładowych, szukając zaadresowanych do nich przekazów. Złamanie kodów było zawsze tylko kwestią czasu. – Odkryliśmy, że przez ostatni rok często się komunikowaliście – dodał kolonista. – To nasze sposoby, Układ nie ma z tym nic wspólnego. Twoi znajomi zgodzili się pomóc, lecz nie zdradzili treści waszych sekretnych przekazów. Załadowałem wiadomość do miejscowego projektora. Modele kolonialne są duże, trudniej je ukryć. Wilan poczuł ulgę. Nie wątpił, iż Zefred specjalnie tak to rozegrał, pozwalając, by myślał o najgorszym zanim go uspokoi. Zgrabnie budował to swoje zaufanie. Jeśli już nie ono, będzie go powstrzymywać sama obawa przed jego umiejętnościami manipulacji – i to też była zapewne część manipulacji. Wzmianka o znajomych z Arakin była jak ostrzeżenie – w razie potrzeby zacznę to drążyć. Na chwilę zapadła cisza. – Za słabo nad sobą panujesz – powiedział kolonista. – Pewnie dlatego, że nie jestem spóźniającym się agentem! – znowu wybuchnął. – Miałem powody – kolonista wyjął karty pamięci. – Dziś w nocy Lerszen będzie miał wiele pracy. Udało mi się rozpracować kolejny element układanki. – Jeśli to coś pilnego, Arto może zaraz… – Nie! Nie możesz wychodzić z pracy w środku dnia, wywołać syna ze szkoły i wracać jak gdyby nigdy nic. Ktoś może zauważyć, że wychodzisz zaraz po rozmowie ze mną. Rób jak mówię, wtedy nawet jak wpadnę wy będziecie mieć czas, by zatrzeć ślady, a może nawet uciec. – Rozumiem. – Tak, zrozumienie jest łatwe, lecz nie masz instynktu, by pamiętać o takich drobiazgach. Miał rację, choć nie do końca. Wilan nigdy nie musiał się bawić w podchody z komputerem i ochroną stacji. Nie miał doświadczenia i intuicji Zefreda, nie potrzebował się uczyć jak oszukiwać system i jego perceptory