Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

– ŚwiętyStarzecpozwolił ukraśćsobiemapę. Widział, niemógł nie widzieć zmiejsca, w którym stoi jego chata, podpływające statki i – nie zrobił nic. Widzisz, Marikoto, on jest nieprawdopodobnie stary,żyje w zupełnie innymświecie, świecie, w którymprzemawiajądo niego bogowie... Musiał otrzymać jakiś znak, że wypełnił się czas, że musi się stać to, co musi się stać... Tak przypuszczam. Święty Starzec żyje jeszcze, ale jakby go już nie było. Teraz nie odzywa się nawet, nie je. Pogrążony jest w swego rodzaju letargu religijnym. Niełatwe to dla nas do zrozumienia... No, ale teraz – rzucił już innym, weselszymtonem – poprosimypanainspektora zPolski, abyopowiedział nam, wjakisposób udaremnionyzostał drugi, konkurencyjny zamach na wyspę Mori. Przyzna pan, inspektorze, że zdarzył się tu zupełnie wyjątkowysplot okoliczności, któryzaiste uczynił ztej sprawysprawę stulecia! Iterazwszystkie oczy zwróciłysię na podporucznika Janusza Stokłosa. Teraz wszystkie oczy zwróciły się na podporucznika Stokłosa, a on uśmiechnął się po swojemu, jakby z zażenowaniem, jakby odrobinę przepraszająco, ale jego oczy lśniły skupioną inteligencją, co było tak widoczne, że nawet niezbyt bystrypan Bonawentura nie powiedział tego, co zamierzał powiedzieć, a mianowicie, że tam w Polsce dziwne teraz obyczajepanują,skoro chłopaków nieletnich oficerami milicji robią, tylko westchnął ciężko i pomyślał, że w tej zwariowanej historii wszyscy są kimś innym, niż się wydają być, aż człowiek samzaczyna powątpiewaćwswojątożsamość tudzieżw to, czyjestprzyzdrowych zmysłach... – Moje wkroczenie do sprawy wywołała boska interwencja Zeusa – zaczął żartobliwie młody wywiadowca. Po czym opowiedział o spotkaniu zharcerzami zdrużyny„Burza” i wszystko, co nastąpiło w wyniku tego spotkania (skromnie pomijając fakt, że musiał stoczyć walkę, by uzyskać zgodę na rozpoczęcie śledztwa), a wspomniał nawet o wrzeszczącym i nagle ucichłym niemowlaku, o zemdleniu Leszkowej babci tudzież o roli, jaką odegrały najpyszniejsze na świecie pyzygotowane przezciotkę Antosia Kija... – Przełomowy moment nastąpił wówczas, gdy biedny Olgierd przypomniał sobie nazwisko, które wymknęło się Wścibinosowi w momencie, gdy spojrzał na Leszka Lu – opowiadał JanuszStokłos. –Natychmiast pojechałem do wsi Taboryi tam w chacieBigoski znalazłem tego, którego szukałem, czyli brata Wścibinosa, oprzezwisku „Ćwikła”. Był tak przerażony i roztrzęsiony, że poważnie obawiałem się o jego rozum. Dlatego dość długo trwało, zanim wydobyłem z niego w miaręlogiczne zeznania. Bigoska początkowo absolutnie nie chciała wierzyć w to, co jej mówiłem. Broniła Wścibinosa jak tygrysica. Dopiero po otrzymaniu listu od Leszka Lu wyzbyła się wątpliwości i zrozumiała, że została oszukana. Wreszcie udało mi się zrekonstruować całą intrygę. Wścibinos przechwycił list JanaBigosa, zapraszającybratanka, i zamienił ten list nainny,wktórym Jan Bigos rzekomo pisze, że jest ciężko chory. Było to bardzo sprytnie pomyślane! Bo oto teraz, gdyby plan wspólników powiódł się, gaździna ze wsi Tabory otrzymałaby zawiadomienie o śmierci szwagra z dopiskiem, że zszedł z tego świata nie pozostawiwszy żadnego spadku... Zadaniem Ćwikły było ubezpieczyć „tyły”, to znaczy, miał on, mieszkając u Bigoski, naturalnie serdecznie polecany przez Wścibinosa, czuwać nad przychodzącą do niej pocztą i ewentualnie przechwycić tudzież zamienić list, jaki mógłby nadejść od Jana Bigosa w tym długim przecież okresie przed ostatnią realizacją zbrodniczych zamysłów. Taki los spotkałby list Leszka Lu, gdybym ja nie był już na miejscu... Najbardziej, przyznam, intrygowało mnie, w jaki sposób Wścibinos zdołał wyrobić paszport dla Janka Bigosa, załatwić wszystkie niezbędne formalności bezwiedzyBigoski