Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Już pakuję walizkę. - Wspaniale - Max pstryknął palcem w ikonę Gannona - ty idziesz do Dyrektora i walisz kawę na ławę. Słyszałeś co było mówione, więc sam wypełnij brakujące luki. Nam potrzeba mieć więcej własnego Info na temat wroga, tak obecnego jak przyszłego i teraz jest okazja zacząć to robić. - Z tym się zgadzam - Gannon przecierał oczy - ale nie lepiej by Nick... - Nie. Kapitan White nie ma czasu na drobiazgi. On właśnie leci w pilnej misji rewizyjnej na Itrię. Jego dochodzeniowa grupa zbada stan wewnętrznego bezpieczeństwa w kontekście ostatniego incydentu z tym uszkodzonym robotem. Nie jest wykluczone, że obecny tutaj park cybów należy wymienić na bardziej nowoczesny i bezpieczniejszy... Hunday ma bardzo ciekawe propozycje oswojonych androidów w swoim katalogu... - Oraz wysoką prowizję dla pośrednika - Gannon ukrył uśmiech - okay, już biegnę do Dyrektora z dobrą nowiną. - A ty lecisz, Nick - Max aktywował ikonę kapitana i ten patrzył na niego jak kaczka z której jajka wyskoczył bazyliszek - no co, szefie, biznes, nie? - Knujący sukinsyn - White wyszczerzył zęby - sprytny sukinsyn. - Uczę się od najlepszych - Max wyłączył ekran i spędził następne pięć minut na rozmyślaniu. To co sprzedał było szyte grubymi nićmi, a każdy kit ma zwyczaj urywać się z agrafki w najmniej spodziewanym momencie. Z drugiej strony, cała ta szemrana banda CC była mu winna dużo za dwa pobyty w szpitalu i jeszcze więcej za niechęć do puszczenia na zieloną trawkę. - Jebacze chcą akcji? No to mają akcję - Max klnąc pod nosem sięgnął po tarczę Info - i nie tylko oni. A co! Niech się wszyscy zabawią. Sie masz Zielonka. Nadal tankujesz? - To ty? Cybercop... fuck, widziałem cię na Holo. Dobra robota. To nasze mecho takie niepewne, że aż czasem strach podejść. - Mecho to drobiazg. Co powiesz na dwa klony z Jowisza szpiegujące nasze obronne systemy i instalacje, tutaj? - Co pan, poruczniku... - wartownik w zielonym kombinezonie Space Corps przybrał na twarzy kolor swojego kołnierza - ...to niemożliwe. Jedyne klony to w jaskini Cyberusa, a i to wszystko, albo już w formalinie albo ledwo łażą. Klony są dobre na pięć lat a dalej murszeją. Nie wierzę... im nie wolno wyjść. Jak wyjdą to się topią. Jowiszanie wiedzą jak je trzymać na smyczy. Nieee... bajka... - Tylko te co chcą i może dla pozoru. Ja mam tutaj dwa całkiem młode i zdrowe kloniska i ci tak powiem, że im źle patrzy z cytoplazmy o ślepiach nie mówiąc. Moim skromnym zdaniem to są śpiochy, zaprogramowane by mieć na was oko... na Was, chwytasz? - O rany! Myśmy mieli tutaj jakieś niedopowiedzenia i przecieki, ale nasi sądzili, że to robota Marines węszących za info - wartownik był teraz wręcz trupio blady - to co dalej? Będzie skandal, nie? - Nie! - Max zniżył głos - jak to zwiniemy po cichu, to nie. Moi już tu lecą w sile ale to potrwa, a w międzyczasie dobrze byłoby zabezpieczyć mój pakunek przed odbiciem. Jowiszanie mają sposoby i być może więcej takich śpiochów rozsianych po całym Dystrykcie. A ja nie mam pukawki... - No tak, pan prosił o broń - chłopak złapał się za skronie - a ja nie... - Drobiazg. Zapomnij - Max spadł do szeptu - słuchaj uważnie, ktoś się kręci na zewnątrz to będę się streszczał. Nadaj do Bazy co jest grane i daj im adres obecnego InfoKomu. Ja tutaj będę czekał... o cholera... ktoś wchodzi. Muszę kończyć. Pospiesz się... Wyłączając aparat, Max trząsł się od wewnętrznego śmiechu. Baza Space Corps była szkoleniówką, a kadeci tak dobrzy jak ich instruktorzy i zapewne ci ostatni byli solidnie znudzeni monotonią szlifu tępych łbów. Czyli, jak by nie patrzył, dzisiejszej nocy, młode koty dostaną popęd jak nigdy przedtem. - Ale tak bez fajerwerków, to co to za widowisko? - Max ściągnął z szyi swój cekin piszący każdą minutę jego życia do pamiętnika i poniósł na zewnątrz domu - ...oooch, gówno. Czas się wysrać... - kładąc kartę na kamieniu tuż obok bijących o brzeg fal, pomknął wstecz i zdyszany wpadł do pokoju z InfoKomem. - Heeelllooouu... czy to Holowizja? Tuutaj mówi usłużny... czy wiecie, że zielonki prowadzą śledztwo w sprawie szpiegów z Jowisza? Nic nie wiecie? Ja wiem. I jak dostanę małe wsparcie to nawet wam powiem gdzie, jak i kiedy, okay? Taa.. taa... forsa po fakcie, ale bez przewałek bo wam nic więcej nie nadam, uważajcie, to jest tak... Pięć minut później, kolekcjonując swoją na pół utopioną kartę, Max był najszerzej uśmiechniętym człowiekiem na wyspie... no, może z wyjątkiem redaktorki nocnego programu Holowizji. Ta właśnie wspomagała załogę firmowego Hoovera, dwoma więcej, plus armia wideo reporterów. Noc zapowiadała się pracowicie. Polowanie na szpiegów. Yahooo!!! - ...tym razem to nie ja będę w szpitalu - kierując się w stronę neonu Jaskinie Cyberusa, Max mijał wesołych i nieświadomych niczego ludzi - fuck, ja nawet nie muszę brudzić rąk. Kwestia odpowiedniej motywacji i wprzęgnięcia do pracy tych którym za to płacą... Monolog szaleńca lub geniusza lub faceta, który zawsze wygrywa. Max nie był pewien kim jest, ale to i tak nie miało znaczenia. - Luje... dali mi licencję na bycie Bogiem, no to jestem. Ale co gdy taki Bożek się pomyli? Zamiast, niech stanie się światłość, jebacz przekręci i powie, niech stanie się ciemność... ciekawostka, nie? Była. Max dotarł właśnie do wejścia na promenadę wiodącą do jaskiń sławnego Cyberusa, ohydy, patrząc na jego rzeźby, ale.. - Cyby jak ludzie. Nie kochają mroku - rozglądając się dookoła, Max szukał napowietrznych kabli lokalnego woltażu i nie widząc domyślił się, że ten cały obszar musi mieć zabytkowe zasilanie po przez nitki plazmowe idące razem ze światłowodami, co dalej prosiło się o zwiedzenie wyniosłej wieży ciężarnej kilkunastoma nadajnikami i odbiornikami mikrofal. - ...fuck... nie tylko bez światła ale i bez Info. Kabaret w piekle - Max wzdychając popatrzył na szyfrowe zamki broniące wstępu do wieży - no cóż, albo jestem cyberglina, albo nie - sięgając po firmowy cekin, miał chwilę paniki - czy ja jednak nie przeginam? Lecz zaraz była refleksja i wspomnienie kartotek dawnych Złych Firm jak CIA, FBI oraz ONZO. A tam, w stercie zmurszałych papierów była zaplątana stara instrukcja jak należy postępować z terrorystami i Max bardzo lubił scenariusz pra pradziadków. Firmowo mówiąc, to jest... - ...okay, drzwi stoją otworem, czas na pociągnięcie rączki... Słowa. Tylko słowa. Wieża miała podstację, ale żadnej rączki, guzika, stopki czy głupiego pstrykacza. Nic z tych antyków. Bo co miała to komputer. Potwornie wielki zwał kryształów i cekinów zarządzających nie tylko tu obecną wysepką ale praktycznie całym Dystryktem Itria, czyli plus minus dwa tysiące kilometrów kwadratowych skał, gór i ścieku zwanego morze. Pomijając oleiste fale, reszta była zasiedlona i zagospodarowana