Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. Znowu siê zastanowi³, czy nie pope³nia fatalnego b³êdu. Ch³opak w kamufla¿u, stoj¹cy nieruchomo przy wejœciu, obejrza³ go uwa¿nie i odsun¹³ siê. Wewn¹trz czeka³o kolejnych dwóch. — Przepraszam, Niko³aju Iwanowiczu, ale œrodki bezpieczeñstwa... — Proszê bardzo. Rozumiem. — Szedczenko roz³o¿y³ rêce i tak je zostawi³, odsuniête od cia³a. — Sprawdzajcie. Przeszukali go szybko i profesjonalnie, wyj¹tkowo starannie, bez cienia delikatnoœci. Niko³aj cierpliwie czeka³. — Broni nie mam — oznajmi³ Szedczenko ochroniarzom. — Sami widzimy — odezwa³ siê bez z³oœci jeden z nich. Nerwy maj¹ ch³opaki na postronku. Ich dowódcê dopiero co sprz¹tnêli, a oni nic, trzymaj¹ siê. — Proszê zaprowadziæ petenta — pomocnik wyj¹³ paczkê kentów, zapali³. Mia³ zmêczone oczy, nie spodziewa³ siê chyba, ¿e przyjdzie mu siedzieæ w pracy do pó³nocy. Szedczenko ruszy³ za ochroniarzami. Przez otwarte drzwi widaæ by³o gabinet, przytulny, utrzymany w stylu czasów radzieckich. ¯adnych komputerów, na stole lampa z zielonym aba¿urem, proœciutki telefon... — Proszê wejœæ — zawo³ano nieg³oœno z gabinetu. Ochroniarze zostali, Szedczenko zrobi³ krok do przodu, spojrza³ przelotnie na Hajretdinowa — deputowany siedzia³ w fotelu, obracaj¹c w rêku szklankê z wod¹ — i opuœci³ oczy. Chyba ju¿ go kiedyœ widzia³... rosyjska telewizja lubi transmitowaæ skandale w Dumie. — Szedczenko. Niko³aj Iwanowicz. Pu³kownik — powiedzia³ urywanie Hajretdinow. — Mam racjê? — Tak — prze³kn¹³ kule w gardle. — W³aœnie Szedczenko. — Nie spodziewa³em siê, przyznaje. Nazywam siê Wezyr. — Jak widzê, obaj zostaliœmy sami — odezwa³ siê cicho Szedczenko. — Taak? A co siê sta³o z pañskim... goœciem? — Pomyli³ siê. Przeceni³... dobro. — A to niespodzianka — rzek³ z lekkim zainteresowaniem Raszid. — Dziêkuje. Dowiedzia³bym siê nieco póŸniej, ale czasem ka¿da godzina siê liczy. — Czasem wa¿na jest nawet minuta. — Niech pana siada, niech pan siada, Niko³aju. Rozmowa bêdzie d³uga. Mam racje? — Zerkn¹³ na ochroniarzy, jakby wroœniêtych w próg. Szedczenko usiad³. — I có¿ pana do mnie przywiod³o? — Jest pan jedynym, którego zdo³a³em odnaleŸæ — przyzna³ siê Szedczenko. — Pozosta³ych ogarn¹³ sza³ przemieszczania siê. — Gra w pe³ni, czemu siê dziwiæ? Jak rozumiem, zosta³ pan sam i w sporze ju¿ pan nie bierze udzia³u. Tak? — Nie ca³kiem. Wezyr zmarszczy³ brwi. Szedczenko mia³ wra¿enie, ¿e ochroniarze stali siê czujni. — Chcia³bym poznaæ pañsk¹ platformê polityczn¹ — powiedzia³ szybko. — Ach tak? Bywa³o, bywa³o... — Przepraszam? — Teraz z kolei zdziwi³ siê Szedczenko. — No, poprzednio. A! — Wezyr zaœmia³ siê. — Jak widzê, nie jest pan do koñca zorientowany? — W czym? — Chcia³bym poznaæ wersjê pañskiego niedawnego goœcia, ale z tym jeszcze zd¹¿ymy. A wiêc, moja platforma. — Wezyr odstawi³ szklankê i z chrzêstem z³¹czy³ pulchne palce. — Wy³¹cznie silna w³adza, silne pañstwo zdolne jest ochraniaæ szeregowych obywateli. Tylko wielki kraj mo¿e powstrzymaæ przelew krwi na obrze¿ach, przerwaæ wyprzedawanie bogactw narodowych. Proszê nie braæ tego za ideologiê komunistyczn¹, nie jestem jej przychylny. W³adza — oto, czego nam brakuje. Silna W³adza, ale nie w³adcza Si³a — rozumie pan? — Tak. Chyba tak — Szedczenko próbowa³ pochwyciæ wzrok rozmówcy. — A kwestie narodowe? — Mam nadziejê, ¿e pan rozumie — powiedzia³ z ironi¹ Wezyr — ¿e moim jedynym wyjœciem jest internacjonalizm. Jeœli panu nie przeszkadza analogia — jak dla Józefa Wissarionowicza. Szedczenko pokrêci³ g³ow¹. — Ryzykowny przyk³ad w naszych czasach. Stalin jako internacjonalista... — Co ty wiesz o wodzu, mój drogi? — Wezyr podniós³ g³os, nieuchwytnie zmieni³ akcent. Szedczenko a¿ drgn¹³ od karykaturalnego podobieñstwa. Wezyr rozeœmia³ siê i ci¹gn¹³ poprzednim tonem: — £atwo wam teraz os¹dzaæ. Nie os¹dzaj — a nie bêdziesz os¹dzony. — Jak dalece mogê wierzyæ pañskim deklaracjom? — A jak dalece ja mogê wierzyæ pañskiej wizycie? — Mo¿e pan sprawdziæ w nocy, prawda? — Tak. A ty mo¿esz tylko uwierzyæ. Szedczenko skin¹³ g³ow¹. Tak, tylko uwierzyæ. Tak, stañ po tej stronie, po której pozwalaj¹ ci stan¹æ. Zêby tylko dziewczyna z p³on¹cym œwiat³em w oczach nie zosta³a ostatni¹ w tej grze... — Jestem zmuszony panu wierzyæ. 7 Ranek wsuwa³ siê do przedzia³u... albo to poci¹g wje¿d¿a³ w ranek. Jaros³aw le¿a³ na górnej kuszetce, wpatruj¹c siê w kratkê sufitu. ¯adnego bólu g³owy. Seks to doskona³e antidotum na kaca. — Zapamiêtam was na zawsze — obieca³a Toni¹. — Zw³aszcza ciebie. S³awa roz³o¿y³ rêce, jakby odsuwaj¹c niezas³u¿ony komplement. — Napijesz siê wina? — Coœ ty! M¹¿ mnie kontroluje! — Toni¹ zachichota³a, jakby potwierdzaj¹c ca³¹ g³upotê tego usprawiedliwienia. — I tak ¿ujê gumê, ¿eby zabiæ zapach... — S¹ specjalne tabletki — zauwa¿y³ S³awa. — „Antipolizei”*. — Masz przy sobie? — Nie. — Szkoda. WyraŸnie nie czu³a skrêpowania po wczorajszym wieczorze. Siedzia³a w negli¿u, uk³adaj¹c w³osy w surowy, nauczycielski kok. Jaros³aw pomyœla³, ¿e za pó³ godziny, gdy poci¹g bêdzie doje¿d¿a³ do Saratowa, Toni¹ ulegnie metamorfozie. Bêdzie spokojna i powa¿na — wierna ¿ona i nudna nauczycielka. Jakby dwie ró¿ne osoby. Wszyscy jesteœmy ró¿ni — noc¹ i dniem. Mo¿e w³aœnie dlatego on zawsze lubi³ zmierzch. — A tak w ogóle, to mamy jeszcze trochê czasu — powiedzia³ w zadumie sobowtór. Toni¹ a¿ pisnê³a od udawanego oburzenia. — Nie, nie, nie! M¹¿ na mnie czeka, rozumiesz? Jest taki zazdrosny! — Biedaczek — westchn¹³ Wizytor. — S³awek, a wy, pisarze, wszyscy jesteœcie tacy? — Aha — potwierdzi³ powa¿nym tonem sobowtór. — Widzisz, gdy siê pisze, nie mo¿na uprawiaæ seksu. ¯eby nie traciæ energii twórczej. — Biedacy. Jarek, a ty mniej piszesz, tak? — W dzieciñstwie du¿o chorowa³em — Jaros³aw zmusi³ siê do odpowiedzi. — Biedny mój — Toni¹ podnios³a siê i szybko cmoknê³a go w usta. — I tak jesteœ dobry. — Dziêkujê. — Nie gniewaj siê! — Toni¹ ca³y czas siê ubiera³a. — Teraz wszêdzie bêdê szukaæ waszych ksi¹¿ek. I mê¿owi dam, ¿eby poczyta³, ale bêdzie œmiesznie, jak mu siê spodobaj¹... Jaros³aw zamkn¹³ oczy. Toni¹ jeszcze d³ugo trajkota³a, przenosz¹c ca³¹ uwagê na S³awê, a on by³ wdziêczny Wizytorowi za ochocze odpowiedzi. Który z nich jest prawdziwy, a który jest kopi¹? Kto jest prawdziwym pisarzem, a kto cha³turnikiem? ...Wczeœniej wysz³a na korytarz i Jaros³aw pomóg³ jej wynieœæ walizkê. Konduktor, kopc¹cy jakieœ niemi³osiernie œmierdz¹ce papierosy, mrugn¹³ do niego. Jaros³aw uda³, ¿e tego nie widzi. — Ju¿, ju¿, ju¿ — Toni¹ zabra³a mu walizkê. — Uciekaj. — Zerknê³a na konduktora, ale mimo wszystko poca³owa³a Jaros³awa. — B¹dŸ trochê weselszy, Jarek! Dobrze? — Postaram siê. — Zuch — pokrêci³a g³ow¹ i jakby siê przeobrazi³a