Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Wżdy nie rozkazuję, jeno proszę. Wiem, że tego nie uczynicie z miłości ku mnie i po wielkorządztwie nie zechcecie być komesem jednego grodu. Ale palatynem... Niespodzianie chwycił ją w ramiona, mówiąc chrapliwie: - Wiecie, czym chciałbym być. Wonczas nad wami wszystkimi obejmę pieczę. - Puśćcie! - szepnęła broniąc się słabo. - Mieszko wraz nadejdzie. Miejcież cierpliwość. - Nie czas mi czekać - odparł, ale puścił ją z ociąganiem. Stała z opuszczonymi oczyma, zarumieniona jak młoda dziewczyna, i rzekła cicho: - Jeno z Mazowszem skończycie, ślijcie swaty. Chciał ją objąć znowu, ale rozległo się pukanie i wszedł Mieszko. Spojrzał na zarumienioną matkę i zmieszanego Przybywoja i roześmiał się: - Widno nie w porę przyszedłem? - W porę - odparła Oda. - Wojewoda Przybywój zgodził się opiekę objąć nad wami... i rodzica wam zastąpić. Mieszko zaśmiał się znowu: - Tedy skończą się babskie rządy. - Skończą się - odparła surowo. - Trzeba ci twardszej ręki niż moja. Ale oczyma uśmiechnęła się do syna. Nie lękała się już, by się wydał z zamiarami. X Stoigniew wracać musiał do Poznania, by zaopatrzyć się na drogę i orszak poselski przygotować, ale zbierał się do podróży niechętnie i ociągliwie. Czesi zaniechali dalszych poczynań, zagarnąwszy, co im było potrzebne. Zwycięstwo Ody, które by zakończyło zamęt w Polsce, nie mogło im być teraz na rękę, wobec niepokoju we własnym kraju, o czym mimo wojny przesiąkały wieści. Krasnota umacniał się tylko w Krakowie i sąsiednich grodach, nie próbując nawet tłumić wrzenia w reszcie kraju Wiślan. Widno nie mógł liczyć na posiłki z Czech. Tym mniej mogła na nie liczyć Oda. W Czechach Wojciech bezwzględnie wystąpił przeciw tym obyczajom, które ongiś skłoniły go do porzucenia Pragi. Żądał dotrzymania warunków swego powrotu: budowy i uposażenia nowych kościołów, dziesięcin dla duchowieństwa, poniechania sprzedaży chrześcijańskich niewolników niewiernym. Napotykał jednak opór i nie mogąc go przełamać, trzy czwarte dochodów swej diecezji obracał na wykup, do nędzy niemal doprowadzając kapitulne duchowieństwo i w nim czyniąc sobie wrogów. Widząc, że zostanie sam przeciw wszystkim, zwrócił się do księcia, by - jeśli nie potrafi powściągnąć bezbożnego handlu - dostarczył zasobów na wykupno niewolników. Starli się ostro, bo gdy Pobożny odmówił, biskup w oczy mu wypomniał, iż sam dał zły przykład, wydając chrześcijańskich jeńców Lutykom na ofiarę dla ich bałwanów. Gdy dawny piastun biskupa, a obecnie opat brzewnowski, Radło, przestrzegał go przed przeciąganiem struny i doradzał cierpliwością sprawy uładzić, odparł, by Boga o cierpliwość prosił, który prawa swe po to ustanowił, aby ich chrześcijanie przestrzegali. Zagrożony gniewem księcia, odparł, że lęka się jeno gniewu Chrystusa, który objawił mu się we śnie i żalił się, że w osobach jego wyznawców znowu sprzedawany jest za judaszowe srebrniki. Widno Wojciech liczył się nawet z najgorszym, bo dodał, że poszuka Chrystusa w śmierci, jeśli nie najdzie Go w życiu. Stoigniew zdawał sobie sprawę, iż wszelkie próby porozumienia się z Wojciechem poczytane będą biskupowi za zdradę. Pobożny zbyt jest doświadczony, by nie zrozumiał celu poselstwa, choć sam uszanuje jego nietykalność, a licząc się z Willigizem, nie tknie biskupa. Rudy z Wrszowcami nie omieszkają jednak wykorzystać sposobności, by pozbyć się uciążliwego pasterza i jego znienawidzonego rodu. Stoigniew nie mógł się oprzeć współczuciu dla człowieka z przyrodzenia miękkiego i lękliwego, w domu, w szkole i klasztorze nawykłego do powszechnej miłości towarzyszy i przełożonych, którego twardy nakaz zmusił do objęcia władzy, przeciwstawiania się wszystkim, ściągając na siebie nienawiść nawet najbliższego otoczenia. Myśl o śmierci dyktuje mu rozpacz. Stoigniew pewny był, że Wojciech lęka się nie tylko przekroczenia bolesnego i nieodwołalnego progu, ale i tego, co znajdzie poza nim. Przedśmiertne widzenie Titmara zbyt wyraźny ślad pozostawiło w spłoszonym spojrzeniu Wojciecha. Jak Chrystus w Ogrojcu, samotnie musi zmagać się z trwogą. Trudno było wyjaśnić te sprawy Bolesławowi, który na śmierć patrzył okiem wojaka. Ale dla zmiany jego rozkazu winny starczyć wieści z Czech. Stoigniew przeto przesłał je księciu z zapytaniem, czy wobec nich obstaje przy poselstwie, i czekał na odpowiedź, która nie nadchodziła. Tymczasem nadciągnęła wczesna i słoneczna jesień, potyczki nad Wartą ustały i pewnego wieczora w Poznaniu u Stoigniewa zjawili się Jaskotel i Michał Awdańce