Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Za to ta stara kobieta... jej twarz... przy samym oknie. Samochód był zatopiony, jednak przy szybie zebrała się duża bańka powietrza i kobieta przyciskała do okna twarz, żeby móc oddychać. Staliśmy i patrzyliśmy na nią. Woltz mógł jej pomóc. Matka mogła jej pomóc. Ale oni się tylko gapili. Kobieta najwyraźniej nie była w stanie otworzyć okna, a drzwi się pewnie zablokowały. Była za stara i za słaba na to wszystko. Chyna próbowała uciec, jednak matka ją przytrzymała, mówiąc do niej naglącym szeptem, który pachniał wódką i sokiem grejpfrutowym: "My jesteśmy inni niż wszyscy, kochanie. Do nas nie stosują się żadne reguły. Jeśli się temu dobrze nie przyjrzysz, nigdy nie zrozumiesz, co naprawdę znaczy wolność". Chyna zamknęła oczy, ale i tak słyszała, jak w zatopionym samochodzie kobieta krzyczy w bańkę powietrza. Jej stłumiony krzyk... - Powoli, stopniowo krzyk słabł... aż wreszcie ustał - mówiła Chyna. - Kiedy otworzyłam oczy, nie było już zmierzchu; zapadła noc. W mercedesie dalej paliło się światło i twarz kobiety dalej tkwiła przyciśnięta do szyby, ale zerwał się wiatr, który zmarszczył powierzchnię wody na kanale i rozmazał rysy ofiary. Wiedziałam, że nie żyje. I ona, i jej mąż. Zaczęłam płakać. Woltzowi się to nie podobało. Zagroził mi, że jeśli nie przestanę, to mnie wrzuci do kanału, otworzy drzwi mercedesa i wepchnie mnie tam do tych martwych ludzi. Matka dała mi się napić soku grejpfrutowego z wódką. A ja przecież miałam dopiero siedem lat. Przez całą drogę do Key West leżałam na tylnym siedzeniu, zamroczona alkoholem, walcząc z mdłościami. Ciągle jeszcze płakałam, ale cicho, żeby nie denerwować Woltza, aż wreszcie zasnęłam. Kiedy Chyna skończyła swoją opowieść, w mustangu słychać było tylko mruczenie silnika i śpiew opon na asfalcie. Otworzyła wreszcie oczy i z Florydy, z dawno minionego wilgotnego zmierzchu wróciła do Napa Valley, gdzie czerwone światło zachodu już prawie całkowicie wypaliło się na niebie i zewsząd skradała się ciemność. Nie było przed nimi starego człowieka w buicku. Jechały już nie tak szybko jak poprzednio i najwyraźniej zostały za nim daleko w tyle. Laura powiedziała cicho: - Chryste Panie. Chyna drżała na całym ciele. Ze schowka miedzy siedzeniami wyciągnęła kilka jednorazowych chusteczek, wydmuchała nos i wytarła oczy. W ciągu ubiegłych dwóch lat podzieliła się z Laurą niektórymi ze swoich przeżyć z dzieciństwa, ale każda nowa rewelacja - a miała w zanadrzu jeszcze niejedną - była równie bolesna jak poprzednia. Mówiąc o przeszłości, zawsze paliła się ze wstydu, jakby ponosiła za to wszystko winę na równi z matką, jakby każde jej przestępstwo czy wybuch szaleństwa obciążał w równym stopniu i ją, mimo że była przecież tylko bezbronnym dzieckiem, uwikłanym w szaleństwo dorosłych. - Czy zamierzasz się z nią jeszcze kiedykolwiek zobaczyć? - zapytała Laura. Potworność tych wspomnień pogrążyła Chynę w odrętwieniu. - Nie wiem. - A chciałabyś? Chyna zawahała się. Siedziała z dłońmi zaciśniętymi w pięści, w prawej ściskała wilgotną chusteczkę. - Może... - Po co, na miłość boską? - Żeby spróbować zrozumieć. Wyjaśnić pewne rzeczy. Ale... ale może zresztą nie... - A czy przynajmniej wiesz, gdzie ona teraz mieszka? - Nie. Chociaż nie zdziwiłabym się, gdybym się dowiedziała, że siedzi w więzieniu. Albo że nie żyje. Żyjąc tak jak ona, trudno mieć nadzieję na doczekanie starości. Zjechały ze wzgórz w dolinę. Wreszcie Chyna powiedziała: - Do dziś widzę ją, jak stoi w parnej ciemności nad brzegiem kanału, mokra od potu, z wilgotnymi strąkami rozczochranych włosów, cała pogryziona przez komary, z oczami mętnymi od wódki. Ale nawet wtedy była najpiękniejszą kobietą, jaką można sobie wyobrazić. Była zawsze tak piękna, tak doskonała... jednak nigdy, nawet w połowie, nie była tak piękna jak w chwilach podniecenia, wobec gwałtu czy... zbrodni. Mam ją przed oczyma, jak stoi, widoczna jedynie dzięki zielonkawej poświacie reflektorów zatopionego mercedesa wydobywającej się spod mulistej wody kanału, porywająca, wspaniała, piękna jak bogini. Chyna powoli przestała drżeć. Zniknął też z jej twarzy rumieniec wstydu. Była bezgranicznie wdzięczna Laurze za jej troskę i wsparcie. Przyjaciółka. Do chwili poznania Laury Templeton żyła sam na sam ze swoją przeszłością, niezdolna rozmawiać o niej z kimkolwiek. Teraz, kiedy pozbyła się kolejnego potwornego ciężaru, bardzo pragnęła wyrazić w słowach uczucie wdzięczności. - W porządku, w porządku - powiedziała uspokajająco Laura, jakby czytała w jej myślach. Jechały dalej w milczeniu. Spóźniły się na kolację. Przestronny wiktoriański dom Templetonów, z przyczółkami i głębokimi gankami od frontu i od tyłu, wydał się Chynie bardzo gościnny. Położony w odległości niecałego kilometra od drogi lokalnej, ze żwirowanym podjazdem, stał w otoczeniu winnic o powierzchni stu dwudziestu akrów. Templetonowie od trzech pokoleń uprawiali winorośl, ale nigdy nie zajmowali się produkcją wina. Mieli kontrakt zjedna z najlepszych firm winiarskich w dolinie, a ponieważ ich ziemia była urodzajna i rodziła owoce najwyższej jakości, dostawali dobre ceny za swoje zbiory. Słysząc na podjeździe mustanga, Sara Templeton pojawiła się na frontowym ganku, po czym szybko zbiegła po stopniach na kamienny chodniczek, żeby powitać Laurę i Chynę. Była pełną uroku, dziewczęco szczupłą kobietą niewiele po czterdziestce, z modnie ostrzyżonymi krótkimi jasnymi włosami, w niebieskich dżinsach i szmaragdowozielonej bluzie z zielonym haftem na kołnierzyku, co nadawało jej i pewien szyk, i macierzyńskie ciepło. Patrząc, jak Sara ściska i całuje Laurę z tak oczywistą, żywiołową miłością, Chyna poczuła ukłucie zazdrości; na myśl o tym, że sama nigdy nie zaznała prawdziwego macierzyńskiego uczucia, zrobiło jej się przykro. Ku jej zdumieniu Sara odwróciła się z kolei do niej, objęła ją, ucałowała w policzek i nadal trzymając blisko przy sobie, powiedziała: - Laura twierdzi, że znalazła w tobie siostrę, której nigdy nie miała, dlatego chciałabym, kochanie, żebyś się tu czuła jak u siebie. Dopóki u nas jesteś, traktuj nasz dom jak swój. Przez chwilę Chyna, nie przyzwyczajona do rodzinnych serdeczności, stała sztywno, nie wiedząc, jak się zachować, ale potem nieśmiało odwzajemniła uścisk i wymamrotała jakieś kulawe podziękowanie. Poczuła nagły skurcz gardła i zdziwiła się, że w ogóle zdołała wydobyć z siebie jakiekolwiek słowa. Obejmując obie dziewczyny jednocześnie, Sara poprowadziła je szerokimi stopniami ganku do domu. - Bagaż wniesiecie później. Kolacja gotowa, chodźcie najpierw zjeść. Laura mi tyle o tobie mówiła, Chyna. - Ale jednego ci o niej nie powiedziałam, mamo, a mianowicie, że Chyna jest szamanką. Ten fakt przed tobą zataiłam. A ona przez cały czas pobytu u nas będzie musiała codziennie o północy składać ofiarę z żywego kurczęcia. - Ale my się zajmujemy uprawą winorośli, kochanie, nie mamy żadnych kurczaków - odparła Sara. - To zresztą żaden problem, po kolacji możemy pojechać do jednej z farm i przywieźć kilka sztuk