Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Nie znaleźli go. — Więc skąd by się tam wzięło jego ubranie? — Może je po prostu tam położył. — W takim razie musiałby mieć jakiś ubiór na zmianę! — Może i miał. Wczoraj zakupiono tu kompletny strój. Wymawiając te słowa, Izmaił bej spojrzał na mnie badawczo. Sądził zapewne, że zdradzę się wyrazem twarzy. Tymczasem odwrotnie, on sam zdradził się tą uwagą, teraz bowiem wiedziałem już z całą pewnością, czego się spodziewać. — Dla więźnia? — zapytałem z niedowierzającym uśmiechem. — Tak przypuszczam. Ba, kupiono nawet konia pod wierzch! — Także dla niego? — Tak myślę. Otóż ten koń znajduje się nadal w mieście. — Więc zbieg zamierza całkiem jawnie wyjechać przez bramę?O mutesellimie, wydaje mi się, ż« twój system nie jest jeszcze całkiem w porządku. Będę musiał jeszcze raz przysłać ci lekarstwo! — Nigdy więcej nie wezmę do ust tego lekarstwa —odrzekł Izmaił bej nieco speszony. — Jestem przekonany, że Arab wprawdzie wymknął się z więzienia, ale znajduje się jeszcze w mieście. — Czy wiesz także, w jaki sposób się wymknął? — Nie. Ale jestem pewien, że nie stało się to z winy Selima agi ani strażników. — A gdzie też. Amad el Ghandur miałby się ukryć? — Już ja to wykryję, a ty musisz mi w tym pomóc, efendi. — Ja? Chętnie, jeśli tylko potrafię. Wchodząc rzuciłem szybkie spojrzenie w górę schodów i zobaczyłem, że stoi tam więcej Arnautów niż wczoraj. A więc zamierzano mnie uwięzić. W przeświadczeniu tym utwierdziły mnie nieostrożne uwagi komendanta. Rzut oka na szczere oblicze agi przekonał mnie, że z pewnością nie wie on nic o planach mutesellima. Zatem także on był podejrzany, z tego zaś wywnioskowałem, że spodziewają się znaleźć zbiega u nas w domu. — Słyszałem — podjął Izmaił bej — że umiesz tropić ślady. — Kto ci to powiedział? — Twój baszybozuk, któremu opowiadał o tym twój sługa Halef. Komendant wziął więc buluka emini na spytki! To dlatego basz czaus przyszedł po Ifrę! Mutesellim ciągnął dalej: — I dlatego poproszę cię, żebyś obejrzał więzienie. — Już to przecież zrobiłem. — Ale nie dość dokładnie, aby wykryć ślady. Czasem jakiś szczegół, na który nie zwróci się uwagi, może okazać się bardzo ważny. — Słusznie. Mam więc przeszukać cały budynek? — Tak. Ale zaczniesz od lochu, w którym siedział Arab, bo tam też rozpoczęła się jego ucieczka. Ty szczwany lisie! Z tyłu usłyszałem skrzypienie schodów. Arnauci schodzili po cichu na dół. — Słusznie — rzekłem tonem nie dającym nic poznać. — Każ otworzyć drzwi celi! — Selimie ago, otwórz! — rozkazał Izmaił bej. Aga odsunął rygiel i otworzył drzwi na całą szerokość. Podszedłem bliżej, ale tak, by nie można mnie było popchnąć od tyłu, i rozejrzałem się uważnie. — Nie widzę nic szczególnego, mutesellimie. — Z tego miejsca nie możesz nic zobaczyć. Musisz zejść na dół, efendi. — Jeśli uważasz, że to konieczne — rzekłem z pozorną swobodą. Chwyciłem drzwi, wysunąłem je z zawiasów i położyłem w poprzek na podłodze, tak aby z lochu móc je cały czas widzieć. Tego komendant się nie spodziewał. Pokrzyżowałem mu cały plan. — Co robisz? — spytał zawiedziony i zły. — Wyjąłem drzwi, jak widzisz — odparłem. — Po co? — Kiedy się chce odnaleźć ślady, trzeba być bardzo uważnym, i wszystko mieć na względzie. — Ale po co wyjmować drzwi? W lochu nie zrobi się od tego jaśniej. — Słusznie. Ale wiesz, które ślady są najważniejsze? — No, które? — Te, które znaleźć można na ludzkiej twarzy. Te zaś ślady — tu poklepałem komendanta poufale po ramieniu — efendi z Almanii potrafi świetnie znaleźć i odczytać. — Co chcesz przez to powiedzieć? — spytał Turek zaskoczony. — Że raz jeszcze okazałeś się wielkim dyplomatą. Umiesz doskonale utrzymać w tajemnicy swoje zamiary. I dlatego też spełnię twoje życzenie i zeskoczę na dół. — O jakich zamiarach mówisz? — Twoja wielka mądrość naprowadziła cię na myśl, że ktoś uwięziony najłatwiej odgadnie, w jaki sposób inny więzień zdołał uciec! Dzięki niech będą Allahowi, że stworzył tak przebiegłych mężów! Zeskoczyłem do lochu i pochyliłem się, udając, że przeszukuję podłogę. Popatrywałem jednak przez ramię i dostrzegłem, że mutesellim daje adze jakiś znak. Próbowali razem podnieść ciężkie drzwi i na powrót umieścić na zawiasach. Odwróciłem się. — Izmaile beju, zostaw te drzwi! — Drzwi wrócą na swoje miejsce. — Więc i ja wracam na swoje miejsce! Wykonałem gest, jak gdybym chciał się wspiąć na górę, co nie byłoby wcale łatwe, loch bowiem położony był dość głęboko. — Stój, zostaniesz tam, gdzie jesteś! — nakazał Izmaił bej i znowu dał znak, na co gromadka uzbrojonych Arnautów podeszła bliżej — Jesteś moim więźniem! Zacny Selim przeraził się. Utkwił nic nie rozumiejące spojrzenie najpierw w swoim przełożonym, potem we mnie. — Twoim więźniem? — powtórzyłem. — Chyba żartujesz! — Mówię poważnie! — Więc chyba przez noc straciłeś rozum. Czy myślisz, że jestem kimś, kogo można uwięzić? — Już jesteś uwięziony i nie wyjdziesz stąd, póki nie odnajdę zbiega. — Mutesellimie, nie sądzę, byś go odnalazł. — Dlaczego? — Potrzeba do tego człowieka rozumnego i odważnego, a tych dwóch przymiotów Allah w swojej mądrości ci oszczędził. — Chcesz ze mnie kpić? Zobacz, gdzie ciebie zaprowadził twój rozum! Załóżcie drzwi i zaryglujcie! Teraz wyciągnąłem rewolwer. — Radzę wam nie tykać tych drzwi! Arnauci ociągali się, speszeni. — Dalej, wy psy! — nakazał mutesellim groźnym tonem. — Będę strzelał! — ostrzegłem. — Odważ się tylko! — ryknął wściekle bej. — Odważyć się? O beju, nie wymaga to żadnej odwagi. Dam sobie świetnie radę z tymi ludźmi, a pierwszą kulę poślę tobie! Efekt był zdumiewający. Bohater z Amadije cofnął się natychmiast za ścianę. Słychać było tylko jego głos: — Zamknąć go, łajdaki! — Nie ruszajcie się, ludzie, bo pierwszego, który poważy się zamknąć drzwi, wyślę do dżehenny! — Odpowiedzcie strzałami! — dobiegło zza ściany. — Mutesellimie, nie zapominaj, kim jestem! Zamach na moją osobę będzie cię kosztował głowę. — Usłuchacie czy nie, wy psy nieczyste? A może wolicie kulę ode mnie? Selimie ago, rusz się! Dowódca Arnautów poszedł za przykładem swego zwierzchnika i przywarł do ściany w bezpiecznej odległości. Rozkaz beja wprawił go w nie lada zakłopotanie i musiałem pośpieszyć mu na ratunek. Wymierzyłem weń lufę rewolweru i w ten sposób zapewniłem sobie wolną drogę. Natężywszy wszystkie siły, wydostałem się prędko z lochu i stanąłem przed komendantem, podtykając mu rewolwer pod nos