Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Tu chodziło o ludzi, na litość boską. Ludzi w mundurach. Durnych żołnierzy o wielkich barach i małych móżdżkach, którzy potrafili tylko zabijać, jakby od tego świat miał być lepszy. Zresztą denerwował się Hicks, ryzykowali przecież, prawda? Skoro zachciało im się zrzucać bomby na pokojowo nastawionych ludzi, takich jak Wietnamczycy, to powinno im wcześniej przyjść do głowy, że tym ludziom może się to nie spodobać. A najważniejsze było to, że skoro już są na tyle durni, by ryzykować życie, to powinni też wziąć poważnie pod uwagę możliwość jego utraty. Co ludzi takich jak on, Wally Hicks, mogło obchodzić, gdzie są, kiedy powinie im się noga? Pewnie lubili chodzić na akcje. Niewątpliwie przyciągali ten typ kobiet, które uważały, że małym móżdżkom towarzysząwielkie członki, które lubiły mężczyzn czołgających się po ziemi niczym ubrane małpy. To może załamać rozmowy pokojowe. Nawet MacKenzie tak sądził. Ginęły dzieciaki z jego pokolenia. A teraz ryzykowali, że wojna nie dobiegnie końca, i to przez piętnastu czy dwudziestu zawodowych zabójców, którzy pewnie dobrze się bawili. To po prostu nie miało sensu. A gdyby wybuchła wojna i nikt by na nią nie poszedł? - to był jeden z aforyzmów jego pokolenia, choć wiedział, że to tylko marzenie. Bo tacy jak ten... jak mu tam - Zacharias - zawsze zwodzili innych ludzi, ludzi, którym brakło przenikliwości i perspektywy Hicksa, którzy nie potrafili dostrzec, że to tylko strata energii. To było w tym wszystkim najdziwniejsze. Czy nikt nie widział, że to jest po prostu okropne? Ile oleju w głowie potrzeba, żeby to zrozumieć? Hicks zobaczył, że drzwi się otwierają. MacKenzie i Ritter wyszli z gabinetu. - Wally, idziemy na chwilę na drugą stronę ulicy. Czy możesz prze kazać gościowi umówionemu na jedenastą, że wrócę najszybciej, jak będę mógł? - Tak, sir. Czyż to nie typowe? Ritterowi udało się całkowicie zwieść MacKenziego. Kupił tę bajeczkę i teraz idzie ją sprzedać doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego. Z tego wszystkiego zrobi się pewnie wielkie piekło przy stole negocjacyjnym i terminarz rozmów pokojowych przesunie się o jakieś trzy miesiące albo i więcej, dopóki ktoś nie przejrzy na oczy. Hicks podniósł słuchawkę i wykręcił numer. 372 - Biuro senatora Donaldsona. - Dzień dobry, chciałbym rozmawiać z Peterem Hendersonem. - Przykro mi, wyjechał z senatorem do Europy. Wracają w przy szłym tygodniu. - Och, rzeczywiście. Dzięki. - Hicks odłożył słuchawkę. Cholera Tak się zdenerwował, że zupełnie mu to wyleciało z głowy. Niektóre rzeczy trzeba robić bardzo ostrożnie. Peter Henderson nie wiedział nawet, że ma nadany kryptonim Kasjusz. Przypisał mu go analityk z Instytutu Amerykańsko-Kanadyjskiego, który kochał sztuki Szekspira miłością tak szczerą, jak każdy profesor z Oksfordu. Fotografia w aktach i jednostronnicowy opis agenta przywiodły mu na myśl Patriotę z Juliusza Cezara. Kryptonim Brutus by do niego nie pasował. Analityk ocenił, że Henderson nie miał odpowiedniego charakteru. Jego senator przebywał z roboczą wizytą w Europie. Chodziło głównie o sprawy NATO, ale wpadli też na rozmowy pokojowe w Paryżu, tylko po to, by nagrać dla telewizji audycję, która być może zostanie pokazana jesienią w telewizji w Connecticut. Tak naprawdę wizyta polegała głównie na robieniu zakupów z przerwami na spotkania co drugi dzień. Hendersonowi bardzo się podobała pierwsza taka podróż w charakterze doradcy senatora do spraw bezpieczeństwa narodowego. Musiał pojawiać się na spotkaniach, ale poza tym miał czas wolny, więc zaplanował sobie kilka rzeczy. Teraz zwiedzał londyńską Tower, która już od blisko dziewięciu wieków wznosiła się nad Tamizą. - Jak na Londyn jest dziś ciepło - odezwał się jakiś turysta. - Ciekawe, czy zdarzają się tu burze - odparł swobodnie Ameryka nin, podziwiając potężną kolekcję broni Henryka VIII. - Owszem - odparł turysta. - Ale nie tak gwałtowne jak w Waszyng tonie. Henderson poszukał wzrokiem wyjścia i ruszył ku niemu. Po chwili obchodził razem ze swoim nowym towarzyszem Tower Green. - Pański angielski jest doskonały. - Dziękuję, Peter. Jestem George. - Witaj, George. - Henderson uśmiechnął się, nie patrząc na nowe- go znajomego. Wydawało mu się, że gra w filmie z Jamesem Bondem, ato, że robił to tutaj -w Londynie, w historycznej siedzibie brytyjskiej rodziny królewskiej - tylko dodawało wszystkiemu smaczku. George rzeczywiście miał na imię George - a właściwie Georgij, co było rosyjskim odpowiednikiem tego imienia - i rzadko pojawiał się w terenie. Był bardzo wydajnym agentem terenowym KGB, ale miał też tak 373 wielkie zdolności analityczne, że pięć lat temu odwołano go do Moskwy awansowano na podpułkownika i postawiono na czele całej sekcji. Teraz George był pułkownikiem i wypatrywał generalskich gwiazdek. Przyleciał do Londynu przez Helsinki i Brukselę tylko po to, by osobiście przyjrzeć się Kasjuszowi. No i żeby zrobić zakupy dla rodziny. W KGB tylko trzej ludzie w jego wieku mieli równie wysoką szarżę, a jego młoda i piękna żona lubiła zachodnie ciuchy. A gdzie można zrobić lepsze zakupy, jeśli nie w Londynie? George nie znał francuskiego ani włoskiego. - Więcej już się nie spotkamy, Peter. - Powinienem czuć się zaszczycony? - Skoro tak sądzisz. - Jak na Rosjanina George był niezwykle po godny. Uśmiechnął się do Amerykanina. - Twój senator ma dostęp do wielu rzeczy. - Owszem, ma - przyznał Henderson, bawiąc się rytuałem rozmo wy. Nie musiał dodawać: „Ja też mam'". - Te informacje mogą być dla nas przydatne. Twój rząd, zwłaszcza pod nowym prezydentem... Szczerze mówiąc, przeraża nas. - Mnie też przeraża - przyznał Henderson. - Ale jest nadzieja - ciągnął George rozsądnym i wyważonym gło sem. - Jego propozycję odprężenia mój rząd odbiera jako sygnał, że możemy osiągnąć szerokie międzynarodowe porozumienie. Dlatego chce my się przekonać, czy ta propozycja rozmów jest szczera. Na nieszczę ście mamy własne problemy. - Jakie? - Może twój prezydent chce dobrze. Mówię to szczerze, Peter - do dał George. - Ale jeśli będzie o nas zbyt dużo wiedział, będzie nas za bardzo naciskał w wielu dziedzinach, to może uniemożliwić osiągnięcie porozumienia, którego wszyscy chcemy. Macie w waszym rządzie różne frakcje polityczne. U nas jest podobnie, są jeszcze niedobitki z czasów stalinowskich. Kluczem do takich rozmów jest to, że obie strony muszą wykazać rozsądek. Potrzebujemy twojej pomocy, by kontrolować nie rozsądne frakcje po naszej stronie