Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
* * *Już go nie lubił i włos mu się jeżył na głowie na myśl o wspólnej podróży. W jego głowie niczym błyskawice pojawiały się wizje sprytnie wykombinowanej śmierci tego wynędzniałego zarozumialca, śmierci przekonująco przypadkowej podczas ciężkiej podróży.— Zanim opowiesz mi wszystko o moim mózgu, chcę ci powiedzieć, panie, że jeśli nie wytrzymasz trudów podróży, zostawię cię choćby w szczerym polu — powiedział spokojnie. — Uważam, że wszyscy członkowie naszej wyprawy muszą dać sobie radę w najtrudniejszych z możliwych warunków, muszą umieć zwyciężać bez względu na rodzaj wroga czy walki. Dlatego proponuję, panie, z całym szacunkiem dla twej uczonej głowy, byś wytłumaczył Karcenowi, że nie nadajesz się na naszego kompana. Wyprawa ta może być poważnym zagrożeniem dla twego życia, a zdrowia na pewno.Al Cheger słuchał pokornie, nerwowo skubał paznokcie, a pod koniec przemowy Sendilkelma zrobił się blady i, drżąc, usiadł na krześle.Zadowolony z osiągniętego efektu Sendilkelm skierował się ku wyjściu.— Jednak opowiem ci trochę o twym umyśle, panie! — krzyknął z zaskakującym błyskiem w oku Al. — Oceniasz mój wygląd, ponieważ zaś w żadnym szczególe nie przypominam wojownika, wysnuwasz wniosek, że nie nadaję się do twej wyprawy. Nie spodobałem ci się od pierwszego wejrzenia, gdyż nie jestem do ciebie podobny. Ta niechęć przerodzi się z czasem w otwartą agresję lub mściwe knowania. To normalne i zawsze tak się dzieje, że uczucia mieszają się z intelektem. Bierzesz jednak pod uwagę tylko fizyczną powłokę mej osoby, zapominając zupełnie o zawartości mojej głowy. Jesteś przekonany, że nasz przyjaciel Bisenna to wielki głupiec, lecz, znając jego siłę, zgadzasz się, by ci towarzyszył. Ignorujesz zatem jego niedostatki umysłowe, skupiając się jedynie na niepodważalnych walorach fizycznych. Popatrz na mnie przenikliwiej, to może uda ci się dostrzec we wnętrzu tego wątłego ciała jakieś zalety.Sendilkelm słuchał zdumiony. Usiadł obok Ala i potarł twarz dłońmi. To prawdopodobnie narkotyczne kadzidła sprawiały, że jego myśli płynęły wolno niczym kolorowe ryby w wodzie gęstej jak śmietana.— Wybacz mą niechęć, Alu Chegerze — Sendilkelm mówił coraz wolniej. — Dużo ostatnio przeszedłem, a obawiam się, że podróż ta będzie jeszcze cięższą próbą. Kiedyś mogłem ufać mym wojownikom i magom, którzy chronili nas czarami, teraz...— Tak, tak — przerwał łagodnie Al. — Ja zaś nie jestem ani rycerzem, ani magiem, ale zrozum, dlatego właśnie jestem wam potrzebny. Nie martw się, zajmę się tobą, razem znajdziemy jakieś wyjście... — i Al ciepłym głosem opowiedział długą historię o potrzebie bliskości i zaufaniu do przyjaciela.Sendilkelm już po kilku zdaniach nie słyszał nic, egzotyczne kadzidła zabrały go do miękkich wód, gdzie pływał teraz z kolorowymi rybami. * * *Tylne drzwi tawerny ze zgrzytem otworzyły się na zaśmiecone podwórko. Ranek był chłodny i mglisty. Drobny deszcz dzwonił o szyby i ozdobne, przerdzewiałe rynny. Słońce z trudem przebijało promieniami leniwe cielska sinych chmur. Bardziej ponuro wyglądał tylko świat pod nimi.Pierwszy wyszedł Karcen. Przeciągnął się i z zadowoloną miną wykonał kilka głośnych oddechów. Pstryknął parę razy palcami i krople deszczu zaczęły omijać jego obfitą postać. Otrzepał kapelusz i delikatnie wyjął z niego długi, damski włos. Podparł się pod boki i zajrzał z powrotem do wnętrza.— Wyłaźcie w końcu! Piękny poranek! Deszcz w sam raz na początek drogi. Mało kto zauważy, że opuszczacie miasto. No, nie ma na co czekać! Z tych chmur będzie padać co najmniej przez tydzień.Na podwórko wygramolił się Sendilkelm. Miał zaspane, przekrwione oczy i ubiór w nieładzie. W rękach trzymał pas z mieczem i zmięty płaszcz. Wokół ud i łydek na poluzowanych rzemiennych wiązaniach dyndały mu sztylety, rzutki i strzałki.— Coś taki radosny? — obrzucił suchego Karcena zawistnym spojrzeniem.— Bo dziś wyruszacie, a gdy będziecie się przedzierać przez lasy w taką pogodę, ja wyleżę się w końcu w mym ciepłym domu. Nareszcie zjem coś porządnego i odpocznę w łaźni.— A ja myślałem, że musisz zajmować się ochroną królestwa, jakimś magicznym horyzontem i czymś tam jeszcze — Sendilkelm odgarnął mokre włosy, podejmując zupełnie bezsensowną próbę strzepania na maga kilku kropel.— Oczywiście, że muszę. Ale mogę to przecież robić, nie wychodząc z pokoju czy... — tu zmrużył rozmarzone oczy — ciepłego basenu.— Hm — mruknął Sendilkelm. Bolały go głowa i brzuch. — Przyznaj się, to ty sprowadziłeś ten deszcz.— Eee... nie przesadzajmy, nie wszystkie wielkie rzeczy powstają dzięki mej sztuce. Mało spałem i gdybym po takiej nocy chciał sprowadzić deszcz, to pewnie byłoby to zaledwie siedem ceberków wody — mag uśmiechnął się szeroko i pogładził po brzuchu.Drzwi skrzypnęły, wypuszczając na świat Bisennę z twarzą nabiegłą krwią, szczęśliwym, rozmarzonym wzrokiem i obwisłym Mekchem pod pachą.— Dzięki ci, wzniosły magu, za tak wspaniałe czary — skłonił się przesadnie przed Karcenem