Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Ruszyli wolno w kierunku drobnej postaci króla stojącego na środku łąki. Biegł tylko Hu. Na nogach zbyt długich w stosunku do zniekształconego korpusu wydawał się tańczyć nad ziemią. Biegł z rozwianymi włosami, ściskając na ramieniu sępi topór. Był w połowie drogi do miejsca, w którym siedział zmęczony Lannon, kiedy zza ścierwa najbliższego bawołu wyłonił się kryjący się tam dotąd drugi wielki lew. Hu dostrzegł go i krzyknął: - Za tobą! Uważaj! Lannon odwrócił się. Dojrzał samicę, o jaśniejszej barwie, delikatniejszą w budowie, ale jeszcze bardziej dziką niż samiec. Zbliżała się do Lannona cichym, zdecydowanym krokiem. - Baalu, dodaj mi sił! - modlił się Hu, biegnąc do księcia i widząc, jak ten niezręcznie usiłuje się podnieść. Wielki lew był coraz bliżej, sunąc krótkimi skokami. Hu pędził, ile sił w nogach, gnany przez trwogę i strach o księcia. Lannon już stanął i zataczając się, usiłował oddalić od skradającego się zwierza. Ruch rozdrażnił wielkiego lwa. - Tutaj! - wrzasnął Hu. - Chodź! - Dopiero teraz samica spostrzegła go. Uniosła łeb i spojrzała na kapłana. Błysnęły długie kły i dumne żółte oczy. - Tak! - wołał Hu. - Tu jestem! - Kątem oka zobaczył, że Lannon słania się i pada, znikając wśród traw, ale jego wzrok wciąż utkwiony był w bestii. Spostrzegł sztywniejący ogon i opuszczony łeb, a w następnej chwili samica zaatakowała. Hu z całej siły wsparł się na długich, mocnych nogach, pozwalając napastnikowi podejść bliżej. Kiedy bestia zbliżyła się, utkwił wzrok w czarnym diamentowym deseniu pomiędzy jej ślepiami, mocniej ujmując rękojeść broni. Topór wzniósł się w powietrze. Ciało lwa zalśniło w powietrzu miękką rdzawą plamą, gdy bestia jednym skokiem zawisła nad garbatym człowiekiem. - Na Baala! - zawył Hu i ostrze jęknęło w locie. Topór rozłupał czaszkę wielkiego lwa, tonąc w jego mózgu. W tej samej chwili, kiedy martwa bestia zwaliła się na pierś Hu, rękojeść broni wypadła z dzierżącej je dłoni. Hu wracał z ciemnej otchłani niepamięci; a gdy otworzył oczy, Lannon Hycanus, czterdziesty siódmy Wielki Lew Opetu, klęczał nad nim w blasku słońca. - Ty głupcze - powiedział król. Jego twarz była opuchnięta i posiniaczona, pokryta plamami wysychającej krwi. - Dzielny głupcze! - Dzielny, tak - szepnął Hu. - Ale nigdy głupi, wasza wysokość. * * * Skóry dwóch wielkich lwów rozpostarto na głównym maszcie okrętu flagowego i Lannon odebrał przysięgę posłuszeństwa od głów dziewięciu rodzin Opetu, wpółleżąc na poduszkach z miękkiego futra. Pomimo protestów króla Hu Ben-Amon przyniósł kielich życia. - Musisz odpocząć, Hu. Jesteś ranny, z pewnością masz poobijane żebra... - Mój panie, ja jestem nosicielem kielicha. Czy chciałbyś odmówić mi tego honoru? Asmun był pierwszym z dziewięciu, którzy składali przysięgę. Jego synowie pomogli mu wysiąść z lektyki, ale odepchnął ich dłonie, zbliżając się do króla. - Ze względu na mój szacunek dla twej siwizny i szram na twoim ciele nie musisz klękać, Asmun. - Uklęknę, królu - odparł ten, opadając na pokład skąpany w słońcu. Baal musiał być świadkiem przysięgi wątłego starca. Kiedy Hu przytknął kielich do jego ust Asmun wypił odrobinę, a Hu zaniósł kielich królowi. Ten, wypiwszy wino, zwrócił kielich kapłanowi. - Wypij i ty, kapłanie. - To wbrew zwyczajom - sprzeciwił się Hu. - Król Opetu i czterech królestw sam ustanawia zwyczaje. Wypij! Hu wahał się przez dłuższą chwilę, nim podniósł kielich do ust. Nim Habbakuk Lal, ostatni z dziewięciu, wystąpił z szeregu, po raz piąty napełniono kielich ciężkim, słodkim winem z Zeng. - Czy rany wciąż ci dokuczają? - spytał król, gdy Hu po raz ostatni przyniósł mu czarę. - Wasza wysokość, nie czuję bólu - odparł kapłan i zachichotał nieoczekiwanie, roniąc kroplę wina na pierś króla. - Wzleć wysoko, Ptaku Słońca - roześmiał się Lannon. - Rycz głośno, Wielki Lwie - rzekł Hu, śmiejąc się wraz z nim. Lannon zwrócił się do możnych stłoczonych na pokładzie rufowym: - Oto jadło i napoje. Ceremonia była zakończona, Lannon Hycanus został królem. - Habbakuk Lal! - Wskazał wielkiego rudobrodego żeglarza o piegowatej ogorzałej twarzy. - Tak, mój panie? - Czy możesz podnieść kotwicę i obrać kurs na Opet? - W nocy? - Tak, życzę sobie dotrzeć do miasta jutro przed południem i wierzę w twoje umiejętności. Habbakuk skłonił głowę, słysząc komplement, i ciężki złoty kolczyk opadł na jego policzek. Potem odwrócił się na pięcie i odmaszerował, wywrzaskując rozkazy do oficerów