Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Kto upoważnił was do podejmowania decyzji? Uważa cie, że jesteście niezastąpione? Rezygnuję z waszych usług! Obejdę się bez was! Znajdę w Oro kilku mężczyzn, z którymi będę mógł współpracować, takich, którzy podporządkują się moim rozkazom. Dzisiaj sprowadziłyście siostry, jutro sprowadzicie braci, a pojutrze wujów. Mnie się już nie pyta o zdanie. Przestałem się liczyć! Upadły na kolana i wszystkie zalały się łzami. Beczały tak in- tensywnie, że mnie też zachciało się płakać. - Zlituj się, Otomi, przebacz nam! - błagała przez łzy Sir. - Już nigdy więcej nie zrobimy nic bez twojej zgody. To tylko dlatego, że chciałyśmy lepiej zabezpieczyć pawilon. Żadnych mężczyzn nie będziemy tu sprowadzać, żeby nie prowokować nikogo do niewier ności. Żal mi się ich zrobiło, bo w końcu miały rację. Pawilon był nie- dostatec znie strzeżon y podczas naszej nieobec ności. Sama Nan nie wystarc zała. - N o dobrze - odpowie działem. - Tym razem wam przebacz am, ale żeby mi to było ostatni raz. Pokażci e mi te nowe! Ode tchnęły, ukradkie m ocierając łzy. Napraw dę bardzo się prze- straszyły . Sir wyciągn ęła z gromadk i Pea i Sus i popchnę ła je w moim kierunk u. Prezento wały się nieźle. Sympat yczne, rosłe, zdrowe dziewcz yny. - Pr zesz kolił aś je? - spyt ałe m Sir. - Ta k, mus zą tylk o nabr ać wpr awy. - D obrze, niech zostaną. Jest jeszcze coś do wyjaśni enia. Chodzi o ich wiernoś ć i... hmm... mój stosune k do nich. - Bę dą wierne, tak jak my, bo są naszymi siostram i. Ich wier- ność wynika ze związku krwi, przynale żności do rodu i kasty. - W i e r z ę , a t e i n n e s p r a w y ? Z a w a h a ł a s i ę . - To zależy wyłączni e od ciebie. Wprawd zie nie przysług uje im ten zaszczyt, bo nie są apsarami , ale jeśli zapragni esz którejś z nich, będzie to dla niej wielki zaszczyt . W tej chw ili usły szeli śmy łom otan ie do drz wi wejś cio wyc h. - Pi ęknie - powiedz iałem. - My tu sobie gadu, gadu, a wróg może spokojni e podejść pod budynek , bo nikt nie pilnuje. Wy miotło je moment alnie. Wziąłe m automat i poszedłe m do drzwi, chociaż wróg raczej by tak nie hałasow ał. Był to posł anie c z liste m od Am ate: „Ot omi, zrób mi łaskę i przyjmij zaprosze nie na wieczorn ą ucztę. Pragnę porozma wiać o sprawac h państwa . Błagam Cię, nie odrzucaj zaprosze nia. Amate". Moż na to i tak określić, pomyślał em. Głowa państwa to też sprawy państwa . - Po wiedz swojej pani, że przyjdę o zachodzi e słońca - powie- działem do posłańca . - Słuchajc ie, dziewcz ęta - zwróciłe m się do apsar. - Wieczor em idę do Amate, wy możecie pozostać tutaj. - Pó jdzi emy z tobą - odp owi edzi ała stan owc zo Dah r. - Ja k sobi e chce cie - zgo dził em się zrez ygn owa ny. Amate czekała na mnie przed wejściem do pałacu. Podbiegła, z trudem się powstrzymując, aby nie zarzucić mi rąk na szyję. - Myślałam, że przyjdziesz sam - powiedziała, z niechęcią pa trząc na apsary. -Niestety, jak widzisz, nie udało mi się- odpowiedziałem z ro- zbrajającym uśmiechem. - Chodźmy, uczta czeka! - zaprosiła, wskazując wejście do pa- łacu. Ruszyliśmy otoczeni przez apsary. Idąc rozmyślałem o Amate. Zajęliśmy miej sca na łożach, apsary ząj ęły stanowiska obronne. Się- gnąłem po puchar z winem. - Poczekaj, Otomi, najpierw sprawdzę to wino - zatrzymała mnie Nur. Wyjęła z torby wykrywacz trucizn. - Dobre, możesz wypić - uznała po chwili. - Sytuacja jest nieco kłopotliwa - szepnęła do mnie Amate. - Odnoszę wrażenie, że ucztuję z nimi, a nie z tobą. - Skoro muszą tu być, nie zwracaj na nie uwagi. Tobie chyba też zależy na moim życiu? - Jak możesz w to wątpić? Przecież cię kocham. - Czy ty w ogóle wiesz, Amate, co to jest miłość? Chwilę się zastanawiała, a potem patrząc mi w oczy odpowie- działa: - Miłość to trwałe pragnienie. Miłość to głód, to rezygnacja ze swego ja, a często z własnego życia. Miłość to ciągła potrzeba kontaktu, dotyku, obecności, budzących się pożądań i ich zaspo- kajania. Miłość kobiety to tęsknota za mężczyzną idealnym, pięk- nym, silnym i mądrym, który byłby dla niej wszystkim: obrońcą, ojcem, kochankiem. Siedem lat czekałam na taką miłość i docze- kałam się. - Doczekałaś się, Amate - potwierdziłem, bo cóż innego mo- głem powiedzieć. - Zostań dzisiaj ze mną- poprosiła. - Dobrze - Zgodziłem się, wstając od stołu. Apsary eskortowały nas do sypialni; dopiero gdy ją sprawdziły, pozwoliły nam wejść. Zajęły stanowiska w przyległych komnatach i na korytarzu. Całe szczęście, że nie ulokowały się pod łożem. Rozpoczął się proces członków Mady. Świątynię otoczył kor- don ahlów. Wewnątrz panował nieprawdopodobny tłok. Hid otworzył przewód, składając ukłon Amate. Siedziałem obok niej, otaczały nas apsary. Przyjrzałem się oskarżonym. Reagowali różnie, tylko Tuma siedział spokojny i opanowany. Stary wilk, pomyślałem o nim. Ten będzie walczył do ostat- niego kła. Hid zadzwonił i poprosił Amate o mowę oskarżycielską. Wstała dumna i piękna, z iskrami gniewu w oczach, promieniu- jąca majestatem i urodą. To już nie była ta dziewczyna, która witała mnie w tej samej świątyni, w dniu mego przybycia do Oro. Ta Amate była prawdziwą władczynią. Królewskim gestem wskazała na ławy oskarżonych i dźwięcznym głosem zaczęła: - Na tych ławach siedzą ludzie, którzy na swój wyłączny użytek stworzyli doktrynę etyczną. Nazwali swoje stowarzyszenie Madą. Odrzucili niewygodne dogmaty wiary, zarezerwowali dla siebie ła twe życie, składające się z samych przyjemności, uzyskane kosztem innych. Dla tej grupy prawa kasty, prawa Oro, stały się nie do przy jęcia