Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wolałem się zatem do niego nie zbliżać. Wylogowałem się i ponownie wszedłem na stronę, tym razem używając loginu i hasła Nory. Była druga rano. Uznałem, że Nora już nie pracuje; dobra pora, by dostać się do jej archiwum pocztowego, przejrzeć e-maile i skopiować wszystko, co wiąże się z projektem AURORA. Na ekranie ujrzałem jednak tylko napis: „Hasło nieprawidłowe. Proszę spróbować ponownie”. Po raz drugi wpisałem hasło, tym razem staranniej. „Hasło nieprawidłowe”. Tym razem byłem pewien, że nie popełniłem błędu. Hasło Nory zostało zmienione. Czemu? Gdy w końcu padłem na łóżko, myśli wirowały mi w głowie. Rozważałem gorączkowo wszystkie możliwe wyjaśnienia. Dlaczego Nora zmieniła hasło? Może któregoś wieczoru strażnik Luther zjawił się akurat wtedy, gdy została w pracy nieco dłużej, a on spodziewał się, że zastanie tam mnie, pogada trochę o mustangach czy czymś takim. Zamiast tego jednak ujrzał Norę. Zaciekawiło go, co robi w gabinecie. Może - nie było to wcale nieprawdopodobne - spytał ją o to? A potem podał opis, ona zaś wszystkiego się domyśliła. Nie zabrałoby to jej dużo czasu. Gdyby jednak tak było w istocie, nie skończyłoby się na zmianie hasła, prawda? Nora zrobiłaby coś więcej. Chciałaby się dowiedzieć, czemu odwiedziłem jej gabinet, choć nie pozwoliła mi na to. Wolałem nawet nie myśleć, do czego to mogło doprowadzić. A może wszystko było kompletnie niewinne? Może po prostu zmieniła hasło rutynowo, tak jak powinien to robić każdy pracownik Triona co sześćdziesiąt dni? Zapewne tak właśnie było. Mimo to nie mogłem zasnąć. Po paru godzinach przewracania się z boku na bok postanowiłem wstać, wziąć prysznic, ubrać się i jechać do pracy. Chwilowo skończyłem z robotą dla Goddarda. Miałem natomiast tyły w pracy dla Wyatta, mojej misji szpiegowskiej. Jeśli dość wcześnie dotrę do pracy, może dowiem się czegoś o AURORZE. Wychodząc, zerknąłem przelotnie w lustro. Wyglądałem koszmarnie. - Już pan wstał? - spytał portier Carlos, podprowadzając mojego porsche. - Nie może pan tyle pracować, panie Cassidy. Rozchoruje się pan. - Nie - odparłem. - Dzięki temu nie mam siły kłamać. 49 Tuż po piątej garaż Triona był praktycznie pusty i pustka ta sprawiała dziwnie upiorne wrażenie. Światła jarzeniowe buczały cicho, zalewając wszystko lekko zielonkawą poświatą. W powietrzu unosiła się ciężka woń benzyny, oleju i innych płynów wyciekających z samochodów - płynu hamulcowego i z chłodnicy, pewnie też sporo rozlanego mountain dew. Słyszałem echo własnych kroków. Windą z zaplecza wjechałem na szóste piętro, także kompletnie puste, i ruszyłem ciemnym korytarzem do swego gabinetu, mijając po drodze biura Colvina, Camillettiego i innych ludzi, których jeszcze nie zdążyłem poznać. Wszystkie były ciemne i zamknięte. Nikt jeszcze nie przyszedł. Mój gabinet stanowił na razie jedynie niespełnioną obietnicę - zaledwie puste biurko, krzesła i komputer, podkładka pod mysz z logo Triona, szafka na akta (pusta), wąski stół, a na nim parę książek. Wyglądało to jak gabinet najemnika, człowieka pozbawionego jakichkolwiek więzi, kogoś, kto w każdej chwili może spakować się i odejść w środku nocy. Bardzo potrzebował elementów osobistych - rodzinnych zdjęć, paru pamiątek sportowych, czegoś zabawnego, czegoś poważnego i inspirującego. Osobistego piętna. Może kiedy już się wyśpię, coś z tym zrobię. Wpisałem swoje hasło, załogowałem się, znów sprawdziłem pocztę. Gdzieś między północą a piątą rano do skrzynek wszystkich pracowników Triona na całym świecie trafił oficjalny list proszący, by oglądali transmisję na stronie firmowej o piątej po południu według czasu Wschodniego Wybrzeża, bo zostanie wówczas pokazane „ważne oświadczenie prezesa Augustine’a Goddarda”. To powinno uruchomić lawinę plotek. Poczta zacznie krążyć. Zastanawiałem się, ilu ludzi z samej góry - do której to grupy ja także należałem; niesamowite, prawda? - zna prawdę. Zakład, że niewielu. Goddard wspomniał, że AURORA, ów oszałamiający projekt, o którym nie chciał mówić, to poletko Paula Camillettiego. Pomyślałem, że może w jego oficjalnej biografii znajdzie się coś, co zdoła rzucić jakieś światło na AURORĘ, toteż wpisałem nazwisko Camillettiego do firmowej bazy danych. Znalazłem jego zdjęcie; wyglądał na nim surowo, nieprzystępnie i, o dziwo, był przystojniejszy niż w rzeczywistości. Krótka notka biograficzna: urodzony w Geneseo w stanie Nowy Jork, kształcony w stanowych szkołach publicznych - w tłumaczeniu oznaczało to, że pewnie nie dorastał w bogatej rodzinie - Swarthmore, Harvard Business School, błyskawiczna kariera w firmie produkującej elektronikę użytkową, niegdyś wielkim rywalu Triona, później zakupionym przez naszą korporację. Starszy wiceprezes w Trionie, po niecałym roku mianowany dyrektorem finansowym. Szedł jak burza. Kliknąłem na link, by sprawdzić jego miejsce w hierarchii i na ekranie pojawiło się małe drzewko: wszystkie działy i jednostki, które mu podlegały. Jedną z owych jednostek był dział badań technologii przełomowych, podlegający wprost Camillettiemu