Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Biorąc pod uwagę prędkość zbliżenia, równało się to ostrzałowi nieruchomego floggera rakietami przeciwlotniczymi. Na szczęście chmura ostro wyhamowała i flogger uniknął zbombardowania kamiennym gradem. Tak więc, już przy pierwszym spotkaniu, dżipsy dały do zrozumienia, że nie życzą sobie bezpośredniego kontaktu. Nazajutrz kapitan Kira Wielkiego... - Wystarczy, kadecie. To wszystko prawda, ale j jak tak dalej pój dzie, aż do Flory będziemy grzęznąć w historii. Poproszę ogólny zarys. - Tak jest. W ciągu ostatnich lat doszło do dziewięciu wizualnych kontaktów z dżipsami. Świadkami rojów asteroid, nazwanych potem karawanami, były załogi setek statków, również cywilnych, na pokładzie których znajdowali się reporterzy, naukowcy, bogaci turyści. Czterokrotnie roje dżipsów wychodziły na orbity planet skolonizowanych przez ludzi. Latające aparaty dżipsów, tak zwane „tulipany" i „lemiesze", dokonywały przelotów nad naszymi miastami, fabrykami i obiektami wojskowymi. Dżipsy lądowały na planetach, brały próbki wody, ziemi, powietrza. Kilkakrotnie przeprowadzili wiercenia laserowe, po których pozostały głębokie dziury z małym otworem wejściowym. Na próby nawiązania kontaktu ponawiane na różnych częstotliwościach nie reagowały. Narody Zjednoczone i Konkordia regularnie wysyłały w kierunku dżipsów potężne eskadry, żeby towarzyszyły „tulipanom" i „lemieszom", w niektórych wypadkach prowadzono ogień zaporowy. Dżipsy reagowały poprawnie. Nie podejmowały prób przedarcia się przez strefy ognia zaporowego, obecność floggerów przyjmując ze spokojem -chyba że floggery próbowały podejść zbyt blisko ich karawan. Zbrojna neutralność - tak można scharakteryzować stosunki między naszymi rasami. - Doskonale, Samochwalski. Jeśli w walce głowa pracuje wam równie dobrze jak w ławce, waszemu prowadzącemu klucza można pozazdrościć. - Ku chwale Rosji! - Ostatnie pytanie. Skąd się biorą i gdzie znikają karawany dżipsów? - Może ja? - Własik podniósł rękę. Czuł się urażony, że Kola, pupilek wykładowców, znowu popisywał się niewiarygodną pamięcią, a on, Własik, zachował się tak, jakby o dżipsach słyszał pierwszy raz. Kapitan skinął głową. - Karawany dokonują międzygwiezdnych przelotów najprawdopodobniej przez matrycę x, jak nasze statki. W każdym razie dematerializację i rematerializację statków obserwowano niejednokrotnie. - Zgadza się. A teraz uwaga, daję plan sytuacyjny. Planeta, obok której liniowiec Kir Wielki stwierdził karawanę dżipsów, została skolonizowana przez Konkordię i nazwana Naotar. Pierwszego maja tego roku karawana dżipsów pojawiła się w okolicach Naotaru i wyszła na średnią orbitę nad planetą. Prócz znanych nam typów aparatów latających pojawiły się nowe: „wielki piec" i „grzebyk". „Wielki piec" to duży cylindryczny obiekt, długości ośmiuset i średnicy stu siedemdziesięciu metrów i jest czymś między statkiem desantowym i mobilnym zakładem przetwórczym. „Grzebyki" to aparaty bojowe, można je umownie zaliczyć do floggerów, choć konstrukcja i zastosowane technologie są inne. Żeby łatwiej uchwycić istotę sprawy, będę je nazywał statkami desantowymi i myśliwcami. - Czy mogę zapytać... - Pytania potem. Statki desantowe dżipsów wylądowały na powierzchni Naotaru pod osłoną myśliwców. Lądowanie przeprowadzono na wybrzeżu, w okolicy równika, gdzie znajduje się strefa rolnicza. Gęstość zaludnienia nie jest duża, to głównie pojedyncze farmy, będące ośrodkami sterowania automatyczną techniką rolniczą. W rejonie lądowania było tylko jedno miasteczko - Rita. Statki desantowe zakopały się w gruncie do około jednej trzeciej swojej wysokości i wyładowały liczne agregaty naziemne, umownie nazwane kombajnami. Oczywiście, zarówno prywatna ochrona strefy agrarnej, jak i sprowadzone z pobliskiej bazy wojskowej myśliwce robiły zdjęcia. Popatrzcie na ekran