Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wszyscy chłopcy nazywali go Johnny Zero. W szkole zawsze mówili Johnny dostał zero, Johnny dostał zero... - Mieliście piosenkę o dostawaniu zer? - zapytała córka. - Cóż, ostatnim zerem, jakie Johnny dostał, był samolot japoński. Zestrzelił go. - Dlaczego strzelał do tego Japończyka? - Druga wojna światowa; sporo tego robiliśmy wtedy. - Czy miałeś taką kiepską nauczycielkę, jak pani Pacelli? - Skarbie, miałem takich nauczycieli, przy których pani Pacelli wydaje się być podobną do Matki Teresy. - Kto to jest? - Zakonnica, która za czynienie dobra dostała nagrodę Nobla. - Czy nagroda Nobla jest lepsza od nagro- 89 dy Grammy?* Zaśmiałem się. - No cóż, nie ma ona nic wspólnego z video, ale dostaje się bardzo dużo pieniędzy i wycieczkę do Szwecji. - Gdzie to jest? - No wiesz! Pokażę ci na mapie - rzekłem, pełen nadziei, że nie zapyta, co to jest mapa. Powróćmy więc do tych ekscytujących, zamierzchłych czasów, kiedy dzieci wiedziały, że Little Rock nie jest stolicą Boliwii, i że Boliwia nie jest przedmieściem Detroit. Z przeszłości słyszę wciąż dudniące kroki wicedyrektora szkoły, skierowane do toalety męskiej, skąd wydobywały się sygnały dymne... Pewnego dnia ja byłem źródłem tychże sygnałów. Jeszcze parę minut wcześniej siedziałem w klasie na lekcji zajęć praktycznych, gdzie po raz kolejny wykazywałem się niezdolnością używania rąk do czegokolwiek innego poza drapaniem się. Jednak tego dnia lekcja zajęć praktycznych nie powinna była sprawić mi kłopotu. Robiliśmy popielniczki, a to było coś w moim stylu: wszystko, co zrobiłem okazywało się być popielniczką. * Nagroda przyznawana za najlepsze osiągnięcia w dziedzinie muzyki w USA. *********** ********** 90 Tego szczególnego ranka, kiedy miałem robić popielniczkę (a robiłem chyba drzwi), nagle poczułem nieprzepartą ochotę sprawdzenia, czy potrafię zrobić do niej trochę popiołu. Dziwnym zbiegiem okoliczności podobną potrzebę poczuli trzej moi koledzy. Wszyscy czterej poprosiliśmy więc nauczyciela, żeby pozwolił nam pójść do toalety. Jeśli nawet zaświtało mu w głowie jakiekolwiek podejrzenie w związku z niezwykłą synchronizacją czterech pęcherzy, to jednak ulga na samą myśl, że przez chwilę nie będzie musiał na nas patrzeć, zwyciężyła. - Idźcie, ale nie naróbcie sobie kłopotów - powiedział niepomny, że kłopoty to jedyna przyczyna, dla której chłopcy chodzą w szkole do toalety. W toalecie jeden z kolegów zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko i oznajmił: - Słuchajcie. Teraz mówię, ale nie widać, żeby z moich ust wydostawał się dym, zgadza się? - Hej - wtrąciłem - jak to robisz? - Do palenia i do mówienia używam innych płuc. - Daj spróbować. Ze spokojem Milesa Davisa zaciągnąłem się głęboko, zassałem dym i zacząłem kaszleć. - Moje płuca... one tego nie chcą. - Których płuc używasz? 91 - Tych - powiedziałem i pokazałem na klatkę piersiową. - Czyli złych. Dumałem nad tą lekcją anatomii, kiedy otwarły się drzwi łazienki i wszedł wicedyrektor. Dosłownie sekundę przed jego wejściem wrzuciłem papierosa do ubikacji, może dlatego, że nic paliłem. - Dobrze - powiedział - kto tu pali? - Ja nic - odparłem szybko, a koledzy zastanawiali się, kogo bardziej nic cierpią: wicedyrektora czy mnie. - Dym był już kiedy wszedłem i musiałem go wdychać. W ubikacjach musiało być zwarcie. - Cosby, zwarcie jest w twoim mózgu. Powiedz no: kim chcesz być jak dorośniesz? - Mistrzem na ćwierć mili! Tak jak Herb McKenley. - Myślisz, że on pali? - Poza bieżnią na pewno. Koledzy zaśmiali się. - Cóż, mogę ci powiedzieć, że na pewno nie zostaniesz komikiem. A teraz wszyscy szybko do klasy. A ty... wyjmij z ust te wykałaczki. - To zajęcia praktyczne - odpowiedział kolega - i mogę potrzebować trochę drewna. - Mądrzy chłopcy, cała czwórka. Skończycie na naklejaniu etykietek w jakimś sklepie. Zawsze, gdy myślę o tamtych czasach, dziwię 92 się, że rozwinąłem w sobie pasję do nauki, ponieważ większość chłopaków uważała, że szkoła jest irytującą zawadą pomiędzy urodzeniem a karierą złodzieja samochodów. Byli tak niepowstrzymaną zgrają. Na przykład, pewnego dnia, żeby ożywić lekcję zajęć praktycznych o metalu, młody Barnes włożył petardę do pieca. Nie był to pocisk kalibru 22, taki jakim bawiliśmy się przy nasypie, ale 45, kaliber, który odzwierciedlał nasz wzrost. Ponieważ większość z nas wiedziała, że petarda jest w piecu, jeszcze mniej uwagi zwracaliśmy na to, co mówi nauczyciel. I oczywiście bardzo dokładnie unikaliśmy stanięcia na linii ognia, która dla nauczyciela ciągle jeszcze była tylko piecem. Buch! - Co to było, do cholery? - zapytał nauczyciel. - Musiało być zwarcie - odparłem, podając wyjaśnienie, które służyło dla wyjaśnienia wielu niezwykłych zjawisk w szkole. - Czy któryś z was włożył tam petardę? - Nic - odparł chór konspiratorów. - Ktokolwiek to zrobił, jego postępek świadczy o jego matce