Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Chcemy dowiedzieæ siê, co to naprawdê jest i… — zrobi³a jakiœ gest d³ugimi, woskowo g³adkimi palcami. — To nie mo¿e byæ jednoczeœnie wszystkimi tymi postaciami. Mówi³a tonem pe³nym emocji, trochê naiwnie. Chien poczu³, ¿e mo¿e byæ nieco mniej ostro¿ny. — A co pani widzi? — spyta³. — Nale¿ê do Grupy ¯ó³tej. Widzê — burzê. Wyj¹cy, gwa³towny wir. Wyrywaj¹cy wszystko z korzeniami, rozwalaj¹cy budynki mieszkalne zbudowane tak, by przetrwa³y wieki — uœmiechnê³a siê s³abo. — Niszczyciel. Wszystkich grup jest dwanaœcie, panie Chien. Dwanaœcie kompletnie odmiennych prze¿yæ, wszystkie po tych samych fenotiazynach, wszystkie pojawiaj¹ce siê w miejscu Przewodnicz¹cego w trakcie jego przemówieñ. Czy raczej przemówieñ tego. Uœmiechnê³a siê do niego. D³ugie rzêsy — prawdopodobnie sztucznie wyd³u¿one — i wzrok pe³en zachêty, nawet ufnoœci. Zupe³nie jakby s¹dzi³a, ¿e on coœ wie albo mo¿e zrobiæ. — Powinienem dokonaæ teraz obywatelskiego aresztowania — oznajmi³ sztywno. — Nie przekraczamy prawa, nie tutaj. Przestudiowaliœmy radzieckie pisma prawnicze, zanim znaleŸliœmy ludzi rozprowadzaj¹cych stelazynê. Mamy jej niewiele; musimy bardzo starannie dobieraæ ludzi, którym j¹ dajemy. Wydawa³o siê nam, ¿e pan, najprawdopodobniej, jest dobrym celem… powszechnie znany, oddany m³ody cz³owiek z powojennego pokolenia, wspinaj¹cy siê w górê. Wyjê³a mu prace egzaminacyjne spomiêdzy palców. — Wrobili pana w polczytanie? — Polczytanie? — nie zna³ tego terminu. — Studiowanie pism lub przemówieñ w celu oszacowania, czy jest to zgodne z obecnym œwiatopogl¹dem Partii. W wy¿szych krêgach nazywacie to po prostu czytaniem, prawda? — uœmiechnê³a siê ponownie. — Kiedy wespnie siê pan o stopieñ wy¿ej, do poziomu pana Tso–pina, bêdzie pan zna³ to wyra¿enie. Po chwili doda³a ponuro: — A jeœli chodzi o pana Pethela. Jest o wiele wy¿ej tej drabiny, panie Chien. W San Fernando nie ma ¿adnej szko³y ideologicznej; to s¹ fa³szywe prace egzaminacyjne zaprojektowane do oceny pañskiej ideologii politycznej. Czy zdo³a³ pan odró¿niæ, która jest ortodoksyjna, a która heretycka? — mówi³a to skrzacim g³osem, w którym pobrzmiewa³o z³oœliwe szyderstwo. — Wybierze pan z³¹ i pañska œwietnie zapowiadaj¹ca siê kariera nagle siê zatrzyma, ani drgnie. Wybierze pan w³aœciw¹… — Czy pani wie, która jest która? — zapyta³ gwa³townie. — Tak — skinê³a powa¿nie g³ow¹. — Mamy pods³uch w wewnêtrznym biurze pana Tso–pina. S³yszeliœmy jego rozmowê z panem Pethelem — który wcale nie jest panem Pethelem, to Starszy Inspektor Polbezu Judd Craine. Prawdopodobnie s³ysza³ pan wzmianki o nim; pracowa³ na stanowisku g³ównego asystenta Sêdziego Worlawskiego w Zurichu, w trakcie powojennego procesu w ‘98, dotycz¹cego zbrodni wojennych. — Rozumiem — wydusi³ z siebie z trudem. Có¿, to wyjaœnia³o wszystko. — Nazywam siê Tania Lee — powiedzia³a dziewczyna. Milcza³, skin¹³ tylko g³ow¹, zbyt og³upia³y by w ogóle u¿ywaæ mózgu. — Technicznie rzecz bior¹c, jestem tylko skromn¹ urzêdniczk¹ — oznajmi³a panna Lee — w pañskim Ministerstwie. Jednak, o ile pamiêtam, nigdy siê nie spotkaliœmy. Próbujemy zajmowaæ stanowiska, gdzie tylko siê da. Najwy¿ej jak siê da. Mój szef… — Czy powinna mi pani to mówiæ? — wskaza³ na wci¹¿ w³¹czony telewizor. — Czy nie s³ysz¹ tego? — Do³o¿yliœmy — uspokoi³a go Tania Lee — spory szum do materia³ów audiowizualnych opuszczaj¹cych ten budynek. Odnalezienie podczepki zajmie im przynajmniej godzinê. Mamy wiêc — sprawdzi³a wskazania niewielkiego zegarka zapiêtego na szczup³ym przegubie — jeszcze piêtnaœcie minut. Wci¹¿ jeszcze bêdzie bezpiecznie. — Proszê mi powiedzieæ — powiedzia³ — która z prac jest ortodoksyjna. — Czy na tym w³aœnie panu zale¿y? Naprawdê? — A na czym — zapyta³ — powinno mi zale¿eæ? — I widzi pan, panie Chien? Ju¿ nauczy³ siê pan czegoœ. Przewodnicz¹cy nie jest Przewodnicz¹cym; jest kimœ innym, ale nie potrafimy powiedzieæ kim. Jeszcze nie. Panie Chien, z ca³ym szacunkiem, czy kiedykolwiek odda³ pan swoj¹ wodê pitn¹ do analizy? Wiem, ¿e tr¹ci to paranoj¹, ale czy zrobi³ to pan? — Nie — odpar³. — Oczywiœcie, ¿e nie. Wiedz¹c przy tym, co dziewczyna zamierza powiedzieæ. Zrobi³a to energicznie. — Wed³ug naszych testów jest nasycona halucynogenem. Jest, by³a i bêdzie. Nie jednym spoœród u¿ywanych w czasie wojny; nie powoduj¹cym dezorientacji, ale syntetycznym analogiem alkaloidów — sporyszu nazywanym Datrox–3. Pije go pan w tym budynku od momentu wstania z ³ó¿ka; pije go pan w restauracjach i innych odwiedzanych mieszkaniach. Pije go pan w Ministerstwie. Jest rozprowadzany z centealnego, wspólnego Ÿród³a — mowna, ponurym i zawziêtym tonem. — Rozwi¹zaliœmy ten problem, od momentu odkrycia wiedzieliœmy, ¿e poradzi sobie z nim dowolny silny œrodek na bazie fenotiazyny. Oczywiœcie nie mieliœmy pojêcia o czymœ innym — o ró¿norodnoœci autentycznych doznañ, która, na logikê, nie ma sensu. To w halucynacjach powinny wystêpowaæ indywidualne ró¿nice, a nie w prze¿ywanej rzeczywistoœci, która powinna byæ taka sama dla ka¿dego — wszystko jest odwrócone do góry nogami. Nie umiemy nawet stworzyæ prowizorycznej teorii, która by to t³umaczy³a, a Bóg nam œwiadkiem, jak bardzo siê staraliœmy. Dwanaœcie wzajemnie siê wykluczaj¹cych halucynacji — to ³atwo by³oby poj¹æ. Lecz nie jedn¹ halucynacjê i dwanaœcie rzeczywistoœci. Zamilk³a i ze zmarszczonym czo³em przyjrza³a siê uwa¿nie obydwóm pracom egzaminacyjnym. — Ta z arabskim wierszem jest ortodoksyjna — oznajmi³a. — Jeœli to im pan powie, bêd¹ panu ufaæ i przenios¹ na wy¿sze stanowisko. Znajdzie siê pan o jeden szczebelek wy¿ej w hierarchii partyjnej. — Uœmiechaj¹c siê, mia³a œliczne, perfekcyjne zêby, dokoñczy³a: — Proszê zauwa¿yæ, co pan otrzyma³ dziêki swej porannej inwestycji. Pañska kariera bêdzie rozkwita³a przez jakiœ czas. I dziêki nam. — Nie wierzê pani — wyzna³. Ostro¿noœæ dzia³a³a w nim instynktownie, zawsze, ostro¿noœæ towarzyszy³a ka¿dej chwili ¿ycia urzêdników hanojskiego oddzia³u Komunistycznej Partii Wschód